Kategorie
Non-nordic

Biedny jak polski pisarz

Z pisania książek żyje w Szwecji około stu osób, średnie roczne zarobki pisarzy oscylują na poziomie 120 000 koron, ale sporo z nich to milionerzy. W 2013 na podium wśród najbogatszych szwedzkich pisarzy stanęła znana również w Polsce Camilla Läckberg („Najnowszy kryminał Camilli Läckberg już jest bestsellerem, chociaż dopiero się pisze„, „Czarownica„, „Nienawidzą Camilli Läckberg, bo kocha młodszego„,  „Camilla Läckberg w książce dla leniwych, czyli jak wrócić do formy bez wysiłku„), która zarobiła 20,9 milionów koron. Nieco gorzej wypadł ze swoimi 11,8 mln Henning Mankel („Morderca bez twarzy„, „Grząskie piaski„), czy Jan Guillou („Zło„) z 5,5 mln i Jonas Gardell z 5,1 mln. Jak pokazuje zestawienie, które opublikowała Svenska Dagladet nie tylko autorzy kryminałów mogą liczyć na niezłe profity. Göran Rosenberg, który niedawno gościł w Polsce ze swoją przecież nie rozrywkową książką Krótki przystanek w drodze z Auschwitz odnotował zarobki na poziomie 440 000 koron. W Norwegii wszystkich kolegów po piórze zdeklasował Jo Nesbø, który w 2012 zarobił ponad 20 mln zł. Nieco lepsze stawki mają pisarze anglojęzyczni. Według „Forbesa” w 2013 roku E.L. James, autorka „Pięćdziesięciu twarzy Greya” zarobiła 95 mln dol, a zamykający dziesiątkę najbogatszych pisarzy Stephen King („Joyland„) 20 mln dol.


Zejdźmy jednak na ziemię, czyli do Polski. Gdy rok temu Kaja Malanowska, otrzymała rozliczenie ze sprzedaży „Patrz na mnie, Klaro”, książki nominowanej do Paszportu Polityki i do NIKE, wyszło, że miesięcznie z pisania dostaje mniej niż osoba bezrobotna na zasiłku. Kwota, którą zarobiła Malanowska to jednak standardowy przychód netto, na który może liczyć pisarz uprawiający w Polsce literaturę niekomercyjną. A porównując jej sytuację z początkową biedą najlepiej dziś zarabiających pisarzy, można wręcz powiedzieć, że jest krezusem na rynku książki. J.K. Rowling zanim wydała „Harry’ego Pottera” była matką z dzieckiem na zasiłku, której książkę odrzuciło kolejnych dwunastu wydawców zanim trzynasty dał jej szansę. Stephen King i Dan Brown pracowali w sektorze publicznym. Brown na dwóch etatach, King nie mógł dostać nawet jednego.

Jak żyją pisarze w Polsce – kraju, w którym nie czyta się książek, skoro pisarka, której książka została nominowana do dwóch najbardziej prestiżowych nagród literackich, zarobiła na niej mniej niż bezrobotny na zasiłku? Pisarz, który nie utrzymuje się z pisania książek, a takich jest większość, to człowiek od wszelkiego rodzaju chałtur okołoliterackich. Zarabia na pisaniu artykułów, robieniu wywiadów, udziale w audycjach radiowych, programach telewizyjnych, panelach dyskusyjnych, festiwalach. Milena Rachid Chehab rok temu na łamach Gazety Wyborczej sprawdziła, gdzie pisarze mogą liczyć na największe pieniądze. Okazuje się, że najlepsze są oczywiście w telewizji, filmie i całkiem niezłe w radiu – 50 zł za minutę czytania książki na antenie radiowej, o ile wydawnictwo nie odda praw do czytania gratis w ramach promocji. Szczęściarz, jak podkreśla autorka tekstu, może wyciągnąć 50 000 zł. Pisarze dostają 300 – 800 zł za spotkanie autorskie, a gwiazdy wśród nich nawet 2 -3 tysiące. Są tacy, którzy mają takich spotkań kilka, a nawet 50 rocznie. Niektórzy za 3 – 4 artykuły prasowe dostają więcej niż za sprzedaż książki. Do tego dochodzi prowadzenie kursów kreatywnego pisania i wykładów na uniwersytetach. Pozostali funkcjonują w różnych sytuacjach publicznych jako eksperci, dla przykładu Ziemowita Szczerka można spotkać na debatach o Ukrainie, Katarzynę Tubylewicz („Rówieśniczki„) podczas rozmów o Szwecji, Grażynę Plebanek („Przystupa„, „Bokserka„) i Ingę Iwasiów o seksie w literaturze, a wcześniej tę ostatnią podczas rozmów o blogosferze. Lubelski Teatr Stary za udział w dyskusji o kulturze płaci 1 000 zł jak informuje Milena Rachid Chehab. Podsumowując, pisarz musi najpierw zarobić na pisanie książek. Czy zatem pisanie to zajęcie dla mężów przy bogatych żonach i córek z majętnych rodzin?

Pisarz nie jest zawodem szczególnie poważanym przez państwo polskie, które zmusza autorów, żeby się zabijali o nieliczne stypendia, a jeśli nie stać ich na płacenie ubezpieczenia i odkładanie na emeryturę, nie mają co liczyć, że państwo się nimi zaopiekuje w chorobie, czy na starość. Nie wszędzie jednak pisarzy traktuje się tak źle. Są kraje, które przykładają dużą wagę nie tylko do kultury czytania, ale też gwarantują ludziom pióra godne warunki życia, wdrażają też systemowe rozwiązania, które ułatwiałyby i start, i rozwijanie swojej twórczości na w miarę komfortowym poziomie. Widać są miejsca na świecie, w których pisarze wciąż są w cenie, dopieszczani z równie dużą troską jak stan dróg publicznych. Czego nie mogę jednak powiedzieć o kraju, w którym nie ma pieniędzy na projekty literackie pisarzy, ale są na zakup limuzyn dla urzędników i na ryczałty za benzynę dla polityków, którzy nie mają nawet aut.

Gdyby, więc porównać sytuację z innymi krajami, okaże się, że dobrze mają jak zwykle pisarze skandynawscy. W Norwegii biblioteki mają obowiązek kupowania nowości, co oznacza, że każdy pisarz już na dzień dobry może liczyć na sprzedaż 5 000 egzemplarzy, a co za tym idzie i na honoraria. Poeta Henning Bergsvag pochwalił się portalowi ksiazki.onet.pl, że przeżył dwa lata za fundusze ministerialne, pracując nad tomikiem poetyckim. Milena Rachid Chehab na łamach „Gazety Wyborczej” opisuje, że w Szwecji państwo płaci specjalnej fundacji za każde wypożyczenie książki w bibliotece. Potem z tych funduszy wypłacane są stypendia, nawet kilkuletnie, w niektórych przypadkach trwające do emerytury. Utrzymuje się z niego na przykład Anders Bodegård, szwedzki  tłumacz Kapuścińskiego, Szymborskiej i Gombrowicza.

Co w takim razie w Polsce jest wymiernym sukcesem sprzedażowym i na jakim poziomie zaczyna się w ogóle sukces komercyjny? W 2012 roku został przygotowany ranking na podstawie analizy liczby sprzedanych egzemplarzy i w nim wśród polskich autorów najlepiej wypadł Wojciech Cejrowski, który zarobił 1,87 mln zł. W złotej dziesiątce 2011 znaleźli się Joanna Chmielewska (868 tys.), Wojciech Mann (674 tys.) , Monika Szwaja (616 tys.) , Artur Domosławski (479 tys.), Janusz Głowacki (399 tys.) , Szymon Hołownia (285 tys.) i Kinga Rusin (214 tys.). Najlepiej zarabiają, jak pokazuje powyższe zestawienie autorzy literatury łatwej, lekkiej i przyjemnej i celebryci, z niewielkimi wyjątkami. Należą do nich też m.in. Dorota Masłowska, Michał Witkowski, czy Olga Tokarczuk. Dorota Masłowska dzięki „Wojnie polsko-ruskiej pod flagą biało-czerwoną” kupiła sobie mieszkanie na warszawskiej Pradze. Michał Witkowski za „Lubiewo” miesiącami podróżował po Ameryce Łacińskiej. Co wciąż robi żałośnie mizerne wrażenie w porównaniu choćby ze Szwedami, którzy nie są przecież najbogatszymi pisarzami na światowym rynku książki.

Beata Stasińska, wydawca i wiceprezes zarządu Grupy Wydawniczej Foksal w rozmowie z Olą Długołęcką dla portalu kobieta.gazeta.pl stwierdziła, że „bardzo współczuje autorom, którzy nie są w stanie utrzymać się z pisania”. Powołując się na dane z Niemiec podkreśliła, że tam niespełna 10% ludzi kultury utrzymuje się ze swojej twórczości i to niekoniecznie na satysfakcjonującym ich poziomie. Trzeba jednak dodać, że rynek niemiecki, to ten, gdzie zaliczki dla autorów wynoszą do kilkudziesięciu tysięcy euro. Poza tym istnieje tam dobrze rozwinięty system grantów i stypendiów dla pisarzy, czego nie można powiedzieć o Polsce, w której może 1% osób utrzymuje się ze swojej twórczości, a stypendia można policzyć na palcach jednej ręki. Czy zatem współczucie jednego z największych wydawców w Polsce uratuje pisarzy od śmierci głodowej?


Stasińska zwróciła też uwagę na coś, co szczególnie dotkliwie uderza w polski rynek książki, i co tak mocno uderzyło w komentarzach na wypowiedź Kai Malanowskiej na jej profilu facebookowym i w późniejszym felietonie na stronie Krytyki Politycznej oraz w wywiadzie internetowym dla portalu natemat.pl. Ci, którzy biorą udział w grze o polskiego czytelnika, nie potrafią solidarnie bronić swoich interesów. Najmocniej Malanowskiej dokopali jej koledzy po piórze. Jeden z nich określił ją pogardliwie „ponoć pisarką”. Inny poradził, żeby szybciej pisała i lepiej negocjowała umowy. Pozostali skomentowali, żeby przestała się mazgaić i nie kompromitowała zawodu pisarza, a jak chce więcej zarabiać, niech zmieni półkę na bardziej komercyjną. Krzysztof Varga na łamach Dużego Formatu napisał wręcz: „ >>pierdolenie pisania<< to jest najlepsze, co Malanowska dla literatury może uczynić”.

Beata Stasińska mówiła we wspomnianej rozmowie o braku solidarności na rynku książki. Kolejne wnioski przynoszą Grzegorz Jankowicz, Piotr Marecki, Alicja Palęcka, Jan Sowa, Tomasz Warczok, autorzy publikacji Literatura polska po 1989 roku w świetle teorii Pierrea’ Bourdieu. Raport z badań (Korporacja Ha!art, Kraków 2014). Analizując komentarze, z jakimi spotkało się wystąpienie Kai Malanowskiej Grzegorz Jankowicz podkreśla, jak podwójne życie pisarza oddającego się działalności artystycznej i użytkowej zostało szybko „zaakceptowane” i „zneutralizowane” przez samo środowisko. W opinii Jakuba Żulczyka, prozaika, scenarzysty i felietonisty najlepszym rozwiązaniem trudnych warunków materialnych pisarzy jest poszerzenie oferty usług pisarskich. Z kolei Krzysztof Varga odmawiając talentu literackiego Malanowskiej, zamiast wysilić się na merytoryczną dyskusję, wykorzystuje sytuację, żeby skrytykować pisarkę, pomniejszyć znaczenie jej osiągnięć a tym samym umocnić swoją pozycję i utrwalić nienaruszalny constans na rynku książki, który niewątpliwie mógłby osiągnąć pożądaną różnorodność, gdyby znani pisarze tak agresywnie nie odmawiali pojawiania się na nim nowych twarzy. Również w wypowiedzi Elizy Szybowicz na stronie Krytyki Politycznej pojawia się podobny wniosek. Stwierdzi, że wystąpienie Kai Malanowskiej, które mogłoby być zaczątkiem ważnej dyskusji posłużyło krytykującym ją pisarzom wyłącznie do zaznaczenia swojej pozycji.

Od jakiegoś czasu zastanawiamy się w Polsce, dlaczego nordycka literatura ma się tak dobrze na świecie i dlaczego polska z takim mozołem przebija się na rynki międzynarodowe. Na Północy ludzie mają świadomość, że tak małe narody, posługujące się tak małymi i nieznanymi językami, żeby się sprzedawać i u siebie, i poza krajem muszą wzmocnić siły. Oferuje się, więc swoim pisarzom system grantów, stypendiów, do ich dyspozycji są domy pracy twórczej. Poszczególne państwa wprowadzają, rozwiązania systemowe, które gwarantują sprzedaż, chociaż na podstawowym poziomie. To się przekłada na jakość i ilość literatury, która powstaje u naszych północnych sąsiadów, którzy zamiast walki o byt, walczą wyłącznie z weną twórczą. W efekcie państwem, w którym żyje najwięcej pisarzy na stu mieszkańców jest Islandia. Tymczasem minister kultury i dziedzictwa narodowego prof. Małgorzata Omilanowska na finansowanie kultury dostaje z budżetu nieco ponad 3 miliardy złotych. Z tego, jak opowiedziała w wywiadzie z Zofią Król dla portalu dwutygodnik.com, blisko 50% idzie na szkolnictwo artystyczne, 20% na wydatki związane z dziedzictwem narodowym, czyli ochronę zabytków, utrzymanie muzeów, archiwów i miejsc pamięci. Jak widać, nie ma szans na zaspokojenie pozostałych potrzeb kultury z marnych 30%, które jak się domyślam pochłoną głównie projekty filmowe i teatralne.

Światłem w tunelu wydawała się do niedawna nowa minister kultury, która wprawdzie dostaje za mało pieniędzy na kulturę, ale ma przynajmniej świadomość problemów z czytelnictwem i kondycją pisarzy w Polsce. Mówiła o tym zresztą w rozmowie z Piotrem Bratkowskim dla Newsweeka. Przyznała wówczas, że „ludzie zatrudnieni w sektorze kultury są w Polsce najgorzej zarabiającą grupą społeczną”. Wszyscy mamy świadomość, że życie polskiego pisarza to na ogół nieustanna walka o przeżycie. Jeśli książka nominowana do dwóch najważniejszych nagród literackich daje zarobek niższy niż zasiłek dla bezrobotnego, to może właśnie tutaj należy szukać problemu z polską literaturą. Są jak widać dwie drogi do życia z literatury: sukces artystyczny lub komercyjny. Ci, którzy odnieśli sukces artystyczny, ich twórczość została doceniona przez krytykę, mają szansę na wszelkiego rodzaju chałtury okołoliterackie i to dzięki nim zarobią na pisanie kolejnych książek. Nieliczni, których książki zarobiły na siebie mogą zająć się wyłącznie tworzeniem kolejnych fabuł. Problem w tym, że taka dwuobiegowość pisarzy nie służy literaturze. Nie mówiąc o tym, że aspirujących pisarzy jest więcej niż może wyżywić rynek. Znani i docenieni pisarze, jak pokazała dyskusja wokół Kai Malanowskiej, bronią dostępu do rynku. Agresja, z jaką zaatakowali koleżankę po piórze świadczy, że pieniądze, które są na stole do podziału, to niezła kasa. Szczerze mówiąc też wolałabym napisać artykuł za 1300 niż chodzić za tę kwotę przez miesiąc na osiem godzin dziennie do pracy.

Niepokojące jest to, że minister kultury trudno jest sobie wyobrazić, aby państwo mogło zrobić rewolucję na rynku książki, coś co dzieje się przecież w krajach nordyckich. Naiwnie łudziłam się, że prof. Małgorzata Omilanowska właśnie od rewolucji zacznie swoje urzędowanie, szybkiej, bo to, co wymyślono i zweryfikowano na Północy tylko czeka na implementację z powodzeniem w Polsce. Jestem przekonana, że sukces literatury krajów nordyckich bierze się również z tego, że każdy tam ma taką samą szansę na debiut. W Polsce dostępu do tego rynku bronią pisarze o ugruntowanej pozycji, świadomi, że większa konkurencja na rynku to mniejsze szanse na nagrody i profity. Jeśli o kawałek literackiego tortu walczą te same osoby, które parają się krytyką literacką, decydują o przyznawaniu nagród literackich, ustalają listy gości festiwalowych, stoją na czele redakcji pism literackich, to chyba nie trzeba geniusza, żeby zrozumieć jak hermetyczną przestrzeń tworzą, i jak trudno tam o nowe twarze, literackie objawienia, świeże debiuty. Osoby z talentem, ale poza tym literackim obiegiem nigdy nie zadebiutują, a je
śli im się uda, to rynek zignoruje ich obecność lub skrytykuje tak ostro, że nikt się nimi nie zainteresuje. Gdy zatem ktoś się jeszcze zastanawia, dlaczego polska literatura nie zdobywa rynków zagranicznych, to właśnie, dlatego że kisi się we własnym sosie i nie dopuszcza nowych twórców do głosu. Odpowiednie wsparcie publiczne mogłoby mocno zachwiać rynkiem i wyłonić nowe gwiazdy literatury. Nie jest to jednak w interesie tych nielicznych, których talent mógłby zbladnąć na ich tle. Słusznie, więc bronią własnej hegemonii nie upominając się o zmianę sytuacji, a tych którzy to robią tak jak Kaja Malanowska, czy niedawno Zygmunt Miłoszewski obrzucają bluzgami i błotem. Jak mówił Darwin, przeżyją ci najlepiej przystosowani. A polskim pisarzom nie można odmówić umiejętności zawiązywania odpowiednich sojuszy torujących drogę do sukcesu.

Pozostałe źródła, z których korzystałam: Aftonbladet, affarsvarlden.se, Svenska Dagbladet, Dagens Nyheter, Dagens Nyheter, wroclaw.gazeta.pl, Krytyka Polityczna, Duży Format, wyborcza.pl/magazyn.

ZAPROSZENIE NA WYDARZENIE: (informacja na Facebooku)

Osoby zainteresowane poruszonym w tym wpisie tematem zapraszam bardzo serdecznie na spotkanie „Literat na kasie, czyli status współczesnego twórcy literatury” w ramach cyklu allin.talks organizowanego przez Nauka All In UJ, którego gościem będą: Wit Szostak i Alicja Palęcka. Wystąpię tam w roli moderatorki spotkania.