Kategorie
Literatura nordycka

Anders Bodegard – surrealistyczny wywiad w Krakowie

W niedzielę o 12:30 byłam umówiona na wywiad z Andersem Bodegårdem, tłumaczem m.in. Wisławy Szymborskiej, Ryszarda Kapuścińskiego czy Witolda Gombrowicza i członkiem jury Nagrody Poetyckiej im. Wisławy Szymborskiej. Zazwyczaj o świcie budzi mnie czułe trąbienie tatusiów odwożących swoje pociechy do podstawówki naprzeciwko; a w niedzielę tzw. rozmowy Polaków o wszystkim, bo akwaryści przyjeżdżający na giełdę i parkujący pod szkołą lubią sobie o szóstej rano podyskutować o bieżących sprawach. Ich błyskotliwe przemyślenia odbijają się głośnym echem o okoliczne bloki, trafiając z przeszywającą wyrazistością do naszych mieszkań. Ale nie tym razem. Tym razem śpię jak zabita. Budzę się, więc jak w kreskówce: siadam jak strzała, sprawdzam czas i robię: uff. Dziewiąta, dam radę – myślę.

Zdjęcie: Anders Bodegård

Gdy idę na przystanek mam czas na zachwyt majową przyrodą w wiosennym rozkwicie, spacer nieśpieszny i w ogóle nonszalancki relaks. Na przystanku sporo jak na niedzielę ludzi. Czekamy. Czekamy. Czekamy. Z zadumy wyrywa mnie refleksja, że coś nic od dłuższego czasu nie jedzie. Patrzę na wyświetlacz, a tam jak w tych słynnych umowach chwilówkach: drobnym maczkiem, szybciutko przepływa napis: przystanek nieczynny. Sprawdzam czas: 12:06. Sprawdzam stację KMK BIKE i myślę sobie: 5 rowerów, dam radę.

Pierwszy rower leży nieprzypięty i z takim wycieczki nie zaryzykuję. Próbuję go wpiąć bezskutecznie w stację. Drugi ma przebitą oponę. W trzecim spadł łańcuch. Czwarty, jak informuje stacja jest w trybie serwisowym. Notabene w poniedziałek wciąż w nim tkwi. Piąty rower zaklinował się i prędzej wyrwę całą stację niż go odepnę. Czas? 12:15. Dam radę, w końcu z Ronda Grunwaldzkiego na Plac Wszystkich Świętych szybkim marszem będę w kwadrans.

Wiatr nie współpracuje, targając mi kurtkę na wszystkie strony. Włosy wchodzą mi w oczy, ale walczę dalej. Dochodzę do Wawelu a tam: armia, policja, jakieś demonstracje, zwarta masa ludzi nie do pokonania. Patrzę idzie procesja na Wawel, wygląda jak pielgrzymka, megafony, pieśni religijne. Na placu pod Krzyżem Katyńskim leży kobieta trzymając strażników miejskich za kostki i drze się: „straż miejska łamie wolność wyznania. Straż miejska łamie wolność słowa”. I w tym momencie myślę sobie, że nawet Monty Python nie przewidziałby takiego scenariusza. Wydaje się, że to koniec niespodzianek.

Do centrum informacji, gdzie mieści się Fundacja Wisławy Szymborskiej wpadam o 12:28. Pot leje mi się ciurkiem między oczami. Truchtem pędzę do toalety ogarnąć się. Patrzę w lustro i stwierdzam, że nic to, w końcu to Szwed i jest przyzwyczajony do naturalnie wyglądających kobiet. A ja wyglądam naprawdę bardzo naturalnie: czerwona, spocona twarz i włosy w dzikim nieładzie. Przyklepuję co się da. Od grudnia cierpię na klaustrofobię, pojęcia nie mam jak można się czegoś takiego nagle nabawić. Duszę się w zamkniętych pomieszczeniach, więc na drugie piętro turlam się po schodach i jestem podręcznikowo punktualna na miejscu. 12:30 i staję na korytarzu, gdzie dr Paulina Małochleb – Sekretarz Nagrody Poetyckiej im. Wisławy Szymborskiej z Andersem Bodegårdem i jeszcze jedną osobą kończą rozmowę. Uff. DAŁAM RADĘ. Pomyślałam, że nikt by mi nie uwierzył, gdybym opowiedziała, z jakimi perypetiami dotarłam na wywiad.

Dr Małochleb kończy rozmowę i zabiera nas do sali na dół. Windą. Czekamy aż przyjedzie a ja w panice zastanawiam się jak tu uciec. Wsiadam do tego szklanego pudełka i czuję, że zaraz zabraknie mi powietrza. Mówię, więc, że mam niewielką klaustrofobię, na co Anders Bodegård prosi, żebym z nim śpiewała. Myślę sobie: zaraz mam z Nim wywiad, no przecież nie odmówię, chociaż to dziwna prośba i zaczynamy jechać tą winą i śpiewać i nie wiem co, ale chyba polski hymn i chyba po szwedzku. Dzisiaj, gdy o tym piszę rozumiem, że to miało odwrócić moją uwagę od paniki, która mnie ogarnęła po zamknięciu drzwi. Ale umówmy się to było więcej niż surrealistyczne.

Gdy zostaliśmy już sami w salce pomyślałam, że to wszystko wyczerpuje na dzisiaj niespodzianki, a tu Anders oznajmia, że on mnie pamięta. I myślę sobie, że taka pamięć do twarzy to bardzo ceniona przez kontrwywiad umiejętność, więc może Anders Bodegård poszedł w ślady Astrid Lindgren lub Petera Englunda i też sobie dorabia w tajnych służbach. Bo jak inaczej wytłumaczyć, że pamięta jedną z setek studentek filologii szwedzkiej???

15 maja o godzinie 11:00 w ogrodzie Muzeum im. Emeryka Hutten-Czapskiego, ul. Piłsudskiego 12 w Krakowie, podczas konferencji prasowej zostaną ogłoszone nominacje do 3.edycji Nagrody im. Wisławy Szymborskiej. Anders Bodegård jest członkiem jury, więc pomyślałam, że skorzystam z okazji, żeby porozmawiać z Nim o poezji szwedzkiej i pytam, czy poezja w Szwecji jest popularna. I słyszę: Ależ dobre pytanie. I wiecie, to jest właśnie niesłychane w Szwedach, ilekroć mam z nimi do czynienia, każdorazowo wychodzę zbudowana, zmotywowana, z silnym przekonaniem, że świat do mnie należy. Lubię rozmawiać ze Szwedami: są ostoją spokoju, rozmowa jest szukaniem porozumienia a nie wojną na polemiki; jest w niej przede wszystkim wpisana kultura słuchania. Najbardziej w rozmowie ze Szwedami lubię to, że cię słuchają do końca i nikt nikomu nie przerywa.

Anders opowiedział mi, coś co mnie zdumiało. Otóż uważa, że gdyby zrobić porównanie ilościowe, to wydaje się, że Szwecja pod względem liczby publikowanych książek poetyckich znajduje się daleko od Polski. Jak zaznaczył, nie mówi tego w oparciu o jakieś dane statystyczne, ale patrząc na rynek książki, takie właśnie odnosi wrażenie. Dodał jednocześnie, że oczywiście w szwedzkiej poezji bardzo dużo się dzieje w ostatnich dekadach: pojawiają się nowi, młodzi poeci, ruchy poetyckie, czasopisma poetyckie, istnieją festiwale poetyckie. Tę przewagę polską widzi jednak nawet w liczbie tłumaczeń poezji polskiej i szwedzkiej, bo jak powiedział widać, że polska poezja jest częściej tłumaczona na języki obce i to nie tylko Wisława Szymborska. Zresztą ten wpływ polskiej poezji jest widoczny nawet w jego własnym życiu, w którym poezja pojawia się i odgrywa ważną rolę po jego przyjeździe do Polski. Pierwsze tłumaczenie Anders Bodegård zrobił pracując jako lektor szwedzkiego na Uniwersytecie Jagiellońskim, gdzie był zatrudniony w latach 1981-83. Był stan wojenny, szalała cenzura i pewnego wieczoru w grudniu 1982 spotkał Adama Zagajewskiego, od którego otrzymał tomik wierszy. I wówczas po raz pierwszy przełożył wiersz, ale wyłącznie dla siebie, nie myśląc w ogóle o jego publikacji. O tłumaczeniu Anders Bodegård powie, że jest – i mam nadzieję, że oddam właściwie jego słowa – rodzajem pierwotnego czytania, do sześcianu, ostatecznym czytaniem.


Rozmawiamy o tajemnicy poezji, tajemnicy przekładu. Czuję, że mam do czynienia z człowiekiem, który dotknął zarezerwowanego dla wybranych miejsca, gdzie fascynację mierzy się czułością, z jaką ktoś zatraca się w poezji, w mówieniu o niej, zatapianiu się w niej. I tak się dzieje. Moje niewinne pytanie zaczyna być fascynującą historią, której słucham zastygnięta, bo Anders Bodegård prowadząc mnie ścieżkami swojej literackiej pracy, otwiera drzwi do poezji. Podobnie czułam się kiedyś podczas wykładu Ryszarda Krynickiego. Anders Bodegård opowiada o wierszu Adama Zagajewskiego „W cudzym pięknie”, w którym poeta polemizuje z Jean-Paul Sartrem i jego powiedzeniem, że „Piekło to inni” (L’enfer c’est les autres).

Czy w kraju, w którym tak rozmawia się o poezji, poeci mają status gwiazd? Leonard Neuger, który jako uciekinier przyjechał do Szwecji w 1983 (Więcej w: „Wygnani do Raju. Szwedzki azyl” Krystyna Naszkowska), gdzie został potem profesorem języka i literatury polskiej na Uniwersytecie w Sztokholmie, przetłumaczył na polski całego Tomasa Tranströmera. I jeśli można wymienić poetę, uwielbianego i przez krytykę, i czytelników w Szwecji, to jest nim niewątpliwie zmarły 26 marca Tomas Tranströmer, Noblista z 2011 roku. Jego pogrzeb w Storkyrkan w Sztokholmie przyciągnął tysiące ludzi, którzy chcieli pożegnać poetę. Anders Bodegård powie, że to ewenement w szwedzkiej historii. Mimo, że Szwedzi interesują się poezją, to tłumy na pogrzebie Tomasa Tranströmera oddają szczególne uczucia, jakie poeta wzbudzał w swoim kraju, który kocha i jego poezję, ale też Tomasa Tranströmera jako człowieka. Przyznaję, że miałam okazję się z nim spotkać. Był wówczas już po wylewie i nie mógł mówić, ale komunikował się w tak oczywisty sposób, że nawet bez tłumaczenia jego żony Moniki rozumiałam jego odpowiedź.

O poezji w Szwecji mówi się bardzo dużo i często. W tej chwili bardzo omawiany jest w mediach zbiór przekładów wierszy Paula Celana, a przypomnę, że jego nieocenionym polskim tłumaczem jest Ryszard Krynicki, który bardzo przypomina mi osobiście właśnie Tomasa Tranströmera. Spotkałam go kiedyś podczas wieczoru autorskiego Wojciecha Bonowicza w Matrasie na Rynku. Siedział skromnie gdzieś z tyłu; podobnie pamiętam spotkanie z Tranströmerem – skromnym, uciekającym przed zgiełkiem świata i blaskiem fleszy mędrcem, który pisząc wciąga w swoją opowieść, w której każda fraza ma znaczenie, każde słowo jest wyważone i na miejscu.

W Polsce stan czytelnictwa, przynajmniej w oficjalnych statystykach, jest zatrważający. Mało czytamy w ogóle, a poezji jeszcze mniej. W jednym z wywiadów Ryszard Krynicki przypomniał żartobliwy felieton Hansa Magnusa Enzensbergera, który napisał w nim, że niezależnie od wielkości kraju, po nowy tom jego wierszy sięga plus minus 1354 czytelników i nazwał to „stałą Enzensbergera”. Ryszard Krynicki we wspomnianym wywiadzie powiedział, że nie jest takim optymistą i podejrzewa, że jego plus minus to 1001 czytelników, czyli taka „stała Krynickiego”. Czy poezja w Szwecji sprzedaje się? Anders Bodegård powie, że oczywiście największe sukcesy komercyjne odnoszą prozaicy, zwłaszcza autorzy kryminałów, którzy niemal z dnia na dzień stają się milionerami. On sam bardzo dobrze zarabia na tłumaczeniu poezji. Zapytałam, czy da się w Szwecji w takim razie żyć z pisania wierszy. To już byłoby ciężkie do zrealizowania, ale istnieje wsparcie instytucjonalne w postaci tzw. Författarfond – funduszu, z którego wypłacane są stypendia dla osób zajmujących się twórczością literacką, pisarzy, których utwory nie mają szans na sukces komercyjny. Sam Anders Bodegård otrzymywał z niego wsparcie zanim przeszedł na emeryturę. Zresztą w ramach funduszu jest też możliwość wypłacenia emerytury pisarzom. A pieniądze do Funduszu wpływają z wypożyczeń bibliotecznych; za każdą wypożyczoną książkę państwo przekazuje kilka öre. Niedawno ta kwestia stała się politycznie dyskutowana, bo szwedzka prawica, która generalnie nie przepada za wsparciem kultury z publicznych pieniędzy, chciała rozwiązać Fundusz. Poezja w Szwecji ma zresztą bardzo dużego sojusznika w postaci Akademii Szwedzkiej, która nie tylko przyznaje corocznie Nagrodę Nobla, ale też ma za zadanie wspierać szwedzką literaturę. Sam Anders Bodegård jest laureatem z 1995 roku Svenska Akademiens översättarpris – nagrody Akademii Szwedzkiej dla tłumaczy. Otrzymał też w 2004 roku Kellgrenpriset, inną nagrodę przyznawaną w imieniu fundatora przez Akademię Szwedzką, wśród jej laureatów są m.in.: Tomas Tranströmer (1981), Kerstin Ekman (1984), Birgitta Trotzig (1991), czy Agneta Pleijel (2012).

Pół godziny prędko minęło, czekając na kolejny wywiad Anders polecił mi spotkanie w ramach Festiwalu Miłosza z Marie Lundquist (Więcej w: „O tym, jak wiersze wstrzymały prace na budowie, czyli drugi dzień Festiwalu Miłosza„) i ja też chciałabym Was serdecznie zaprosić. 15 maja (piątek), Pałac pod Baranami, godz. 12:00 z poetką Marie Lundquist porozmawia nieoceniona w promocji literatury szwedzkiej Justyna Czechowska.

10 maja 2015 r.