Kategorie
Literatura nordycka

Córka polarnika – Kari Herbert – Grenlandia

Kari Herbert jest córką słynnego polarnika sir Wally’ego Herberta. To on 6 kwietnia 1969 jako pierwszy człowiek na świecie zdobył drogą powierzchniową geograficzny biegun północny. Zanim dotarł ze swoją ekipą do celu, wędrował 13 miesięcy po arktycznym lodzie, w tym 5 miesięcy w całkowitej ciemności. W 1971 postanawia przenieść się na Grenlandię. Tam dziesięciomiesięczna przyszła autorka „Córki polarnika” spędzi swoje pierwsze dwa lata życia. Na wyspę wraca po 30 latach od ostatniego pobytu na Grenlandii, w rocznicę wyprawy ojca. Wraca, żeby napisać książkę. Przyciąga ją też zew Północy, „surowe, nieujarzmione miejsce”, które po latach nostalgicznych wspomnień, odkryje przed nią dodatkową mroczną stronę.

Córka polarnika Kari Herbert
Córka polarnika – Kari Herbert

Duży potencjał na polarny bestseller

Taki temat na książkę autobiograficzną wydaje się mieć ogromny potencjał. Kto mógłby ciekawiej oddać zmiany na Grenlandii od cudzoziemki, która stawiała tu swoje pierwsze kroki? Od obcego, który pierwsze słowa wypowiedział w języku inuktun? I poznał duszę Eskimosów polarnych? Własne wspomnienia, doświadczenia słynnych rodziców i świeże obserwacje to przecież idealne składniki na porządny bestseller. Zgrały się ze sobą? Nie. Nie wystarczy mieć dobry pomysł na książkę, nazwisko i solidnych sponsorów. A ci pozwolili Kari Herbert na pracę w luksusowych wręcz warunkach.

Kim jest Kari Herbert?

Najciekawsze informacje rozpisane w książce na 399 stronach udałoby się streścić na 10-20. Ojciec Kari Herbert był synem żołnierza i chłopki; czas dojrzewania spędził w Egipcie i Afryce Północnej. Już jako dorosły mężczyzna odbył 3 lata służby w wojskach inżynieryjnych w Egipcie. Pracował tam jako kartograf. Podróżniczego bakcyla złapał w dzieciństwie. Do Anglii dwudziestoletni mierniczy wraca autostopem. Pewnego dnia zobaczył ogłoszenie o pracy na Antarktydzie; szukano „młodych zapaleńców”. Akurat te kwalifikacje posiadał. Spędził tam łącznie 5 lat, „nanosząc na mapy 75 000 kilometrów kwadratowych nowych ziem, nadając ponad tysiąc nazw miejscom położonym na niemal całkiem nieznanym lodowym kontynencie”. I jak pisze Kari Herbert doceniono jego osiągnięcia; „dwie krainy ochrzczono na jego cześć: ciągnący się wzdłuż kręgosłupa Półwyspu Antarktycznego płaskowyż, na którym ojciec jako pierwszy postawił stopę, oraz pasmo górskie tworzące zachodnią ścianę Lodowca Axela Heiberga, którędy Amundsen dotarł na biegun południowy”.

Mama Kari to też osoba z podróżniczej rodziny. W wieku 6 lat Marie wyjechała z adopcyjnym ojcem, słynnym profesorem weterynarii na Cejlon. Rodzice Kari poznali się, gdy Marie pracowała w agencji prasowej księcia Golicyna.

O czym jest Córka polarnika?

W dużej mierze „Córka polarnika” to szczegółowa relacja z rocznicowego pobytu córki Wally’ego Herberta na Grenlandii. Kari wraca do starych miejsc, do osób, z którymi była związana szczególną więzią. Odtwarza wyspę ze wspomnień i porównuje z dniem dzisiejszym. Książkę opublikowała w 2004 roku. Gdzieniegdzie wplata wtręty o wielkich polarnikach, historycznych wyprawach na Północ. Ale to raczej kosmetyczne zabiegi ubarwiające książkę. Chociaż akurat najciekawsze.

Wiele jest tu informacji powszechnie znanych. Wiele z nich niemal zawsze powtarza się przy okazji rozmawiania o dalekiej Północy. Takim informacyjnym bumerangiem jest przywoływanie postaci greckiego odkrywcy Pyteasza z Massalii. Użył on w 330 r. p.n.e. jako pierwszy określenia Ultima Thule – najodleglejszy ląd, „nieznany ląd”, pisząc o południowym wybrzeżu Grenlandii,

„gdzie ziemia, woda i powietrze nie istnieją osobno, ale są ze sobą złączone, przypominając morskie płuco, w którym trwają zawieszone ziemia, morze i wszystkie byty, tworząc swoisty splot wszechrzeczy”.

Córka polarnika – Kari Herbert

Niemal w każdym tekście o Północy obowiązkowo przywołuje się postać wygnanego z Islandii Eryka Rudego, który ok. 986 nadał Grenlandii jej obecną nazwę, próbując w ten sposób zwabić kolejnych osadników. Trzecim słynnym bohaterem opowieści o Arktyce jest lodowiec Sermeq Kujalleq, który „produkuje około dziesięć procent wszystkich gór lodowych pomiędzy Grenlandią a Kanadą. Prawdopodobnie to jedna z nich przyczyniła się do zatonięcia Titanica”.

Grenlandia od zawsze trzęsła wyobraźnią. A w tych, którzy się z nią zetknęli budziła respekt, ale też strach. W 1618 Pierre Bertius, kosmograf Ludwika XIII powie, że „tamtejszego zimna nie da się pokonać”. William McKinlay z Kanadyjskiej Ekspedycji Arktycznej napisze o „przerażającym dziele Natury”, z którym zetknął się na Grenlandii.

Lektura bez większych ambicji

„Córka polarnika” nie ma ambicji książki popularnonaukowej, więc może stawianie jej zarzutu o zbyt małą zawartość informacji jest niepotrzebne. Faktem jest jednak, że bez nich zapoznawanie się z tą publikacją niewiele wnosi. Wydaje mi się, że wiedza w tej książce zaspokoiłaby ambicje ucznia szkoły podstawowej, który wyrósł z przygód Tomka Wilmowskiego i szuka nieco bardziej „dorosłej” lektury.

Te nieliczne komentarze, na które pozwala sobie Kari Herbert, zostały już dawno temu wyartykułowane. Na nowe się nie zdobywa. Dowiadujemy się np. o tym, że pierwsi podróżnicy wykorzystywali mieszkańców Grenlandii oferując im metalowe narzędzia czy jedzenie w zamian za futra i kości morsów, na których po powrocie zbijali fortuny. Faktem jest jednak, że Eskimosi polarni mieli odmienne podejście do handlu i własności, jak podkreśla Kari Herbert, dodając, że „nie byli zazdrośni o dobytek. Od stuleci dzielili się swoją własnością, bez pytania pożyczali od siebie nawzajem rozmaite rzeczy. Również mięso i futra były wspólne”. Handel – jak pisze – był dla nich okazją dzielenia się wspólnym dobrem.

Co nie zmienia tego, że pionierzy wypraw arktycznych wykorzystywali te odmienne uwarunkowania kulturowe. Eskimosko-duński podróżnik Knud Rasmussen właśnie na operacjach handlowych z Grenlandczykami zarobił na prowadzenie badań antropologicznych i archeologicznych na Arktyce. To on założył w 1909 pierwszą faktorię handlową na wyspie. Gdy w 1971 przybyła tu rodzina autorki książki, w tym miejscu działał duński sklep.

Jest też w „Córce polarnika” cały komplet standardowych informacji, jak choćby te o destrukcyjnej działalności chrystianizacyjnej. Kari Herbert przypomina pierwszego misjonarza Gustava Ostena. Rozpoczął swoją misję chrześcijańską w 1909, gdy w 1927 opuszczał wyspę, „cała populacja Thule – kilkuset myśliwych z plemienia Inughuitów oraz kobiety i dzieci została ochrzczona”. Swoją historię, obyczaje, wierzenia Eskimosi polarni przekazywali ustnie, za pomocą śpiewu i pieśni wygrywanych na bębnach, które – jak pisze Herbert – „były niczym bicie plemiennego serca”. Misjonarze uznali te praktyki za pogańskie i skonfiskowali Eskimosom bębny. Konsekwencja z jaką zabijają panującą tu kulturę odnotuje Knud Rasmussen, który już w 1927 podkreśla w swojej książce spadek przywiązania do rytuałów i tabu wśród mieszkańców Grenlandii.

Grenlandia a nordycki sznyt

Pewna rzecz zwróciła moją uwagę. Do tej pory utożsamialiśmy Grenlandię z krajami nordyckimi. Kari Herbert podkreśla jednak, że Grenlandczykom bliżej jest do mieszkańców północnej Kanady i Alaski. W „Córce polarnika” mamy wystarczająco dowodów, na to, że kultura nordycka słabo się tu przyjęła. Tym, co różni dawnych Eskimosów od wikingów to „brak skłonności przywódczych, żadna jednostka nie przejmowała władzy nad resztą społeczności, nigdy nie istniała żadna rada plemienna”.

Sięgając głębiej widać też, że to nie wikingowie nadali wyspie charakter. Współcześni mieszkańcy Grenlandii prawdopodobnie pochodzą od ludzi z kultury Dorset. To jak pisze Kari Herbert, wytrawni myśliwi, którzy pozostawili po sobie kunsztowne rzemiosło. Nieliczne ślady tej kultury zastali osadnicy Eryka Rudego, którzy dotarli tu w 986. Potem do tej części Arktyki przybyli ludzie Thule, zmieniając oblicze współczesnego sobie świata. To im Grenlandia zawdzięcza cywilizacyjny skok. Pozostawili po sobie umiaki, czyli duże powlekane skórą łodzie, kajaki i sanie ciągnięte przez psy. Stworzyli system wierzeń i tabu, z którym zetknął się podróżujący tu Rasmussen. Na dalekiej północy aż do XVIII wieku trwała nieustanna migracja z Kanady. Osadnicy z tej fali zyskali miano Eskimosów polarnych i „stali się najodważniejszymi i najznamienitszymi myśliwymi”.

Inughuici mają zupełnie odmienny od Skandynawów stosunek do samotności. O ile mieszkańcy krajów nordyckich mają do niej neutralny stosunek, o tyle na Grenlandii jest czymś, czego się za wszelką cenę unika. Mieszkańcy Grenlandii mają zupełnie inny stosunek do wierności seksualnej.

Prawo Jante pochodzi z Grenlandii?

Znalazłam tu jednak wątek, który nieodmiennie kojarzył mi się z prawem Jante. Zastanawiam się wręcz, czy osławione przez Aksela Sandemosego zasady, nie dotarły do Skandynawii za sprawą mieszkańców Arktyki. W jednym miejscu można przeczytać w „Córce polarnika” o największym lęku Eskimosów polarnych, którzy jak ognia unikali „odróżniania się od reszty, nawet bycie bardziej inteligentnym niż inni ludzie we wsi czasami mogło się okazać ciężarem”.

Eskimoskie opowieści ludowe były historiami makabrycznymi. To nie morał a wrażenie, jakie wywierały były kluczowe. Miały wzbudzić trwogę. „Historie te napełniały Eskimosów polarnych przekonaniem, że każdy z nich, a także cały rodzaj ludzki, jest czymś śmiesznym i nie powinien uważać się na coś lepszego aniżeli jakikolwiek inny gatunek zwierząt żyjących na ziemi”. Może więc nie tylko prawo Jante, ale też nordic noir ma tu swoje korzenie?

Amerykański wątek na Grenlandii

Osobnym wątkiem i wydarzeniem, o którym nie wiedziałam jest historia związana z amerykańską bazą wojskową zlokalizowaną w Thule od lat pięćdziesiątych XX wieku. W 1957 Dania, sojusznik NATO ogłosiła się krajem wolnym od broni nuklearnej. Pomimo tego podczas zimnej wojny rząd duński zezwolił na przeloty nad Grenlandią amerykańskim bombowcom B-52, które miały na pokładzie głowice nuklearne. 21 stycznia 1968 jeden z samolotów rozbił się w zatoce North Star, 11 kilometrów od bazy lotniczej w Thule. Doszło do eksplozji ładunku na pokładzie samolotu i detonacji 3 z 4 głowic termojądrowych. Duńska „Jyllands-Posten” pisała, że „niezdetonowany materiał nuklearny prawdopodobnie nadal spoczywa na dnie morskim w pobliżu Thule”. Rozpoczęto akcję pod kryptonimem „Dr Freezelove”, która miała na celu oczyszczenie skażonego terenu. Aktywiści grenlandzcy określają tę katastrofę „pocałunkiem śmierci”, za który nikt do tej pory nie poniósł odpowiedzialności.

Czy polecam „Córkę polarnika” Kari Herbert?

Nie. Jest zbyt wiele wybitnej i bardzo dobrej literatury, żeby tracić czas na tę dobrą i przyzwoitą, ale nie porywającą. „Córce polarnika” brakuje flow, które wciągałoby na poziomie zainteresowania. Narracyjny szkielet jest kruchy i jak wypunktowałam powtarzalny. Gdy Kari Herbert wraca na Grenlandię, kraj trawi alkoholizm i fala samobójstw. Nie żyje wielu z dawnych znajomych. Wyspę i jej mieszkańców zabija cywilizacja, która miała być dla niej ratunkiem. Autorka nie komentuje tego ani słowem. To grzeczna i poprawna politycznie książka. Kari Herbert milczy o destrukcyjnym wpływie Duńczyków na to miejsce. W jednym jedynie miejscu przywołuje historię łapówki, jaką przedstawiciel duńskiej administracji chciał wręczyć Grenlandczykowi za milczenie na temat skażenia radioaktywnego wyspy. A refleksje Kari Herbert na temat wpływu globalnego ocieplenia na Grenlandię po roku intensywnej działalności Grety Thunberg robi dramatycznie skromne wrażenie. Jeśli więc ktoś szuka dobrych książek o Grenlandii, to niech szuka dalej.

„Córka polarnika” Kari Herbert. Tytuł oryginału: The Explorer’s Daughter. A Young Englishwoman Rediscovers Her Arctic Childhood (2004). Przekład: Maciej Miłkowski. Carta Blanca, Grupa Wydawnicza PWN. Warszawa 2010. Wydanie pierwsze. ISBN 978-83-7705-032-3

Buycoffee:

Jeśli chcesz mnie wesprzeć w tworzeniu podobnych treści, uważasz że to co robię jest wartościowe lub po prostu ciekawe, dostarcza Ci nowej wiedzy, to teraz możesz to zrobić na:

buycoffee.to/szkicenordyckie