Jak co roku pod koniec października, zabieram zapas siatek, rozbijam świnkę i jadę na krakowskie Targi Książki. Tegoroczne tym nie różnią się od poprzednich edycji, że z roku na rok przybywa stoisk z artykułami wszelakimi, kosztem przestrzeni dla książek i ludzi. Sądziłam, że poruszanie się po nowo wybudowanej hali EXPO będzie wycieczką z oddechem, którego dotychczas brakowało w ciasnych pomieszczeniach na Centralnej. Niestety organizator wolał zdwoić wysiłki, żeby wcisnąć na każdy metr kwadratowy dodatkowe stoiska, nie bacząc, co z tego będziemy mieć my, czytelnicy. Wyraźnie z roku na rok przybywa wśród autorów osób, w których wybucha talent pisarski, chociaż akurat tego byśmy się po nich raczej nie spodziewali. Tak czy inaczej to święto książki, więc nie mogło mnie tu zabraknąć.
Najbardziej tego dnia zależało mi na spotkaniu z Pauliną Wilk. Jej „Lalki w ogniu” zupełnie zmieniły moje plany podróżnicze; szykowaną od lat podróż do Indii postanowiłam odłożyć na lepszą przyszłość. Ta książka to najpiękniejszy literacko reportaż o tej części świata. Chociaż sama autorka nazwie go raczej esejem. Są nim z pewnością „Znaki szczególne”, do których lubię od czasu do czasu zaglądnąć, odciskając na kartkach drobne znaczki czasu. Ta książka daje mi poczucie wspólnoty, wypełnia próżnię we wspomnieniach, pozwala dzielić się czasem. To moim zdaniem najlepsze podsumowanie pokolenia dzisiejszych trzydziestolatków.
Zaraz po zjeździe blogerów książkowych swoje książki podpisuje Izabela Sowa. To ona rozkocha mnie na nowo w literaturze popularnej. Pojęcie romansu nabrało wraz z owocową serią innego znaczenia. Uwielbiam jej poczucie humoru, empatyczną frazę i wolność wpisaną w każdy akapit. „Smak świeżych malin„, „Cierpkość wiśni„, „Herbatniki z jagodami„, „Zielone jabłuszko„, „Świat szeroko zamknięty„, „Ścianka działowa„, „Agrafka„, „Podróż poślubna„, „Części intymne„, „Powrót„.
Na zdjęciu Andrzej Pilipiuk
Na zdjęciu Dariusz Rekosz
Na zdjęciu Rafał Kosik
Po drodze do Severskiego przebijam się przez kolejki fanów fantasy, bajek. Wyciągam ręce w górę i jak na koncercie rockowym, daję się przeturlać, żywiąc nadzieję, że w dobrym kierunku.
W tłumie udaje mi się wypatrzyć Olgę Tokarczuk.
Gdybym robiła ranking najprzystojniejszych pisarzy polskich, to Sławomir Shuty znalazłby się na podium.
Szczepan Twardoch nieco mnie przeraża zamiłowaniem do fryzur, które nieodzownie kojarzą mi się z czasami okupacji.
Magdalena Paluch, pomysłodawczyni i organizatorka pierwszego w Polsce festiwalu grozy i horroru, powiedziała mi w wywiadzie udzielonym dla „Zadry” (numer niedługo w sprzedaży), że niewinnie wyglądający autorzy horrorów na kartach powieści przeobrażają się w prawdziwe bestie. Stefan Darda świetnie wpisuje się w ten opis. Poznajcie polskiego Stephena Kinga!
Stanęłam obok Ilony Felicjańskiej i poczułam się jak bohaterka Szuflandii. Biegnę truchtem dalej odzyskując naturalne rozmiary.
Maja Komorowska. Też chciałabym być tak wszechstronnie utalentowana.
Szukając stoiska, gdzie Severski podpisuje książki, usłyszę taki fragment rozmowy dwóch mężczyzn w mundurach: Mężczyzna nr 1: „Patrz Goebbels i Himmler” – nieporuszonemu tą informacją koledze wyjaśnia „Dwóch gestapowców”. Gdy ten kiwa z zainteresowaniem głową, żeby wzmocnić efekt dodaje: „A wiesz, że eksperymentowali na ludziach?”
Mężczyzna nr 2: Pierdzielisz.
Nieco skonfundowana pędzę dalej. Vincent V. Severski na mój uśmiech odpowiada lodowatym spojrzeniem. Czuję zimny pot na plecach i jego uważne spojrzenie skanujące moje ruchy. Stoję nieruchomo, bojąc się ruszyć w którąkolwiek stronę. Gdy odzyskuję czucie w nogach, uciekam z hali Targów, modląc się, żeby na przystanku czekał Expobus.
Wybiegając wpadam na Katarzynę Targosz. Swoim debiutem „Wiosna po wiedeńsku„, „Jesień w Brukseli” weszła w rejony rozrywki. To jedna z najsympatyczniejszych pisarek, jakie znam. Podczas spotkania autorskiego w Krakowie, gościnnie w kawiarni na Rynku, Katarzyna Targosz wyprostowała nogi, czubkami stóp sięgając niemal do rzeźby Mitoraja.