Kategorie
Non-nordic

Izabela Sowa – Cierpkość wiśni

Skąd wiadomo, że on to On a ona to Ona? Kto powiedział, że stan zadowolenia jest lepszy od smutnej zadumy? Kiedy zaczyna się dorosłość? Patrzę na kilka tomów prozy Izabeli Sowy i cieszę się, że odkryłam ją tak późno, bo zamiast czekać na jej kolejne książki, mogę się zaczytywać, dzień i noc, bez ustanku. Mogę wejść w literacki świat, tak jak zawsze marzyłam: z kubkiem zimnej miętowej herbaty, z miseczką borówek, grzejąc stopy na słońcu. Czytając, czytając, czytając.

I nie chcę przestać. „Cierpkość wiśni” to drugi tom „owocowej serii”. Akcja rozgrywa się pięć lat później od debiutanckiej opowieści Sowy („Smak świeżych malin„). Jest zdecydowanie bardziej melancholijna i opisowa. Choć wciąż dużo się tu dzieje w partiach dialogowych, są bardziej stonowane, jakby wyciszone. Kraków wciąż jest w tle, tym razem z CK Browarem, Kolorami. Powrócą niektóre postaci z pierwszego tomu, Irek, Malina i  niezawodna babcia Maliny, którą pokochałam uczuciem absolutnym. Powraca też Izabela Sowa – mistrzyni nastroju, niezawodna w wywoływaniu uśmiechu. Potrafi pisać o tematach trudnych i nigdy nie opuszcza swoich postaci, zostaje z nimi do końca, pokazując, że wszystko, co przechodzą w życiu ma sens, nawet zranienie, porażka czy przegrana. W tej prozie jest głęboko ukryty sens życia. Mądrego i uważnego. Sowa chce, żebyśmy się mu przyglądali z empatią i czułością, dając postaciom a potem sobie prawo do życia, a po drodze do popełniania błędów, uczenia się na własnych doświadczeniach, dawania sobie czasu na zastanowienie, poznawanie siebie.

W „Cierpkości wiśni” porusza Sowa wszystko to, co się wiąże z rozpoczęciem studiów, przyjazdem do obcego miasta, z nowym etapem życia, z wskakiwaniem w przyspieszonym tempie w dorosłość. Kraków widziany z bliska przestaje być pocztówkowym, malowniczym miastem na południu Polski. Przechadzam się w „Cierpkości wiśni” po krakowskich stancjach jak po dżungli, rządzonej przez emerytki i rencistki, żerujące na deficycie mieszkań. Studiowanie traci urok po pierwszych wykładach, które w największych zapaleńcach zabijają radość bycia studentem.  Pierwszy rok studiów jest jak początek fali z kalendarzem przeprowadzek, chwilowych znajomych. Ludzie tułają się po wynajętych mieszkaniach, przeważnie zimnych, skromnych, nie dających nawet namiastki domu. Przejdą klasyczną gehennę pierwszych miesięcy w obcym mieście, pierwszych rozczarowań ludźmi z roku, pierwszych startów w wyścigu szczurów. Odczuwalne jest tu napięcie czasów, ten nerw pogodni za karierą, nieodpuszczanie wyścigu do sukcesu, walki o lepszy start, wygodniejsze życie. Studiowanie to trudna sztuka przeżycia, bez zasad i dla najwytrwalszych. Liczą się mocne łokcie, twarde tyłki i przebojowość. Ale Sowa nie byłaby sobą, gdyby nie uszczknęła nieco życzliwości i szczęśliwego trafu swoim postaciom. Lubimy baśnie dla dorosłych a w świecie Sowy króluje sprawiedliwość mityczna: waleczni i prawi, jeśli nawet przegrają, to wyłącznie po to, żeby ostatecznie wygrać. Chce się czytać taką prozę, żeby patrząc na życie, poczuć jego dotkliwy ból i ukoić go ciepłem tych historii. Sowa pokazuje różne scenariusze. Jednych, którzy na skróty próbują wyjść cało z tej pogoni. Innych, którzy padną ofiarą nieuczciwości. Pokaże też, że w życiu nie ma decyzji bez konsekwencji. Tam, gdzie padają ofiary, więcej jest łez i rozpaczy, ale to właśnie tam najwięcej się dzieje i największa jest szansa na ostateczną wygraną. Bo rozdzielając porażki i zwycięstwa, dzieli Sowa mądrze, dając wszystkim równe prawo do wyjścia z opresji z twarzą. Jedni z tego skorzystają, inni pójdą swoją drogą. A ta opowieść ostatecznie pokaże, że tak to właśnie w życiu jest, że trzeba umieć wybierać, tak jak trzeba zasmakować nieco w goryczy, żeby zachwycić się potem innymi smakami. A widać, że to pisarka z apetytem na wszelkie smaki życia. Takim, dla którego chce się zebrać w sobie. Mogłabym wręcz napisać, że to bardzo terapeutyczne pisanie, jakaś ukryta energia jest w nim, która podnosi i na duchu i zachęca do działania.

Sowa świetnie obserwuje życie i świetnie zamienia je na literaturę. Im dłużej ją czytam, tym bardziej chcę wiedzieć, czym mnie zaskoczy na koniec. Niesamowite to pisanie, jak ciepły koc, w który owija cię ukochana osoba, czekająca z kubkiem gorącego soku z malin w mroźny, zimowy dzień. Gdzie byłam i co robiłam, że dopiero teraz czytam te książki?!

Wiśnię, Milenę i Wiktorię połączy przypadek, decyzja rodziców o kierunku studiów, ta sama strategia przeżycia a wkrótce paczka znajomych. To tutaj, na styku znajomości, wkrótce przyjaźni, przypadkowych a tak ważnych i trwałych, odnajdą w sobie siłę i motywację do walki o siebie. Wyrzuceni za burtę domowych pieleszy dryfują po studenckim życiu, rozbijając się o kolejne brzegi. Milena, niedługo lat 20, ze snobki z koczkiem, sweterkiem w serek zamieni się w kiczowatego kociaka z tatuażem i tipsami. Jej przeciwieństwo to „eteryczna, przeźroczysta, wiotka” Wiktoria. I Wiśnia, 18 lat, gruba warstwa pudru i fluidu rozświetlającego, kręcone włosy, iloraz inteligencji 157 i historia miłosna, która zmieściłaby się w szesnastokartkowym zeszycie w duże linie. To Wiśnia opowiada ich wspólną historię, to w jej domu spędzimy najwięcej czasu. Domu, w którym rozmawia się z dziećmi, problemy rozwiązuje poprzez dydaktyczne pogadanki i dyskusje, ustala i przestrzega reguły a przede wszystkim zapewnia dzieciom przyszłość i dba, żeby dzieci nie zbaczały z wybranej dla nich drogi życiowej. Czy trzymana mocno pod rodzicielskimi skrzydłami Wiśnia spróbuje wyrwać się ku własnym marzeniom? A jeśli tak, to za jaką cenę?

Czy kogoś zdziwię, jeśli napiszę, że znaczącą część tych marzeń wypełniają mężczyźni? Sowa nie unika tematu miłości, po prostu wpisuje go jak życie w swoją prozę, w końcu to normalna część codzienności, której udaje się uciec wyłącznie eremitom, wybranym księżom i zakonnicom. Gdy jednak Sowa zaczyna pisać o uczuciach, to mimo, że nie unika trudnych spraw, chce, żebyśmy się na końcu uśmiechali. Sporo jest u niej reguł, jakimi rządzą się komedie romantyczne, tego obwąchiwania, chodzenia wokół siebie, stroszenia piór, szczęśliwych zbiegów okoliczności i happy endu.

Gdy pisze Sowa o miłości, to zatrzyma się tam, gdzie zazwyczaj tkwimy z całym naszym bagażem wątpliwości, wstydu, nieśmiałości i wahań. Po prostu przygląda się uczuciom takim, jakie są. A raz będą naiwną pierwszą, dziewczyńską miłością, którą wykorzysta doświadczony mężczyzna. Innym razem przyjaźnią, która samoistnie i jakby przy okazji a potem przez przypadek zamieni się w miłość. Sowa zadaje kłam wszelkim regułom, w które naukowcy wciskają człowieka, pokazując jak pięknie wymykamy się paradygmatom, statystykom i ogólnym opisom. Wyraźnie kpi sobie z wszelkich naukowych podsumowań i opisów, pokazując, jak przedstawione przez nią pokolenie, które nie uznaje rzekomo żadnych więzi, rozpaczliwie szuka wspólnoty, stałych związków, okupując niekiedy te poszukiwania spalaniem się czy ślepym zatracaniem. Wszyscy im mówią jak żyć, mają dostęp do nadprodukcji poradników, informacji a są skołowani, zagubieni. Sowa tworzy swoistą mapę uczuć, zanim ją opanujemy, pozwala nam się mylić, wątpić, błądzić. Niewątpliwie zachęca, żeby nie odkładać życia na potem. Stąd będzie w jej opowieści sporo odważnych zmian, duże odejście mężatki po latach małżeństwa, ucieczka od dostosowywania się i wpisywania w rolę żony, ułożonej córki. Sowa chce dla nas najlepszego życia, wolnego od pozorów, ale też od samotności.

Ta opowieść to oswajanie się z dorosłością, która nawet dla tych, którzy są dorośli jest wyzwaniem. Jest piękną apoteozą przyjaźni, miłości, wyszukiwania się, zatrzymywania przy sobie i bycia razem. Jest wreszcie zaproszeniem do życia, nieczekaniem na rozwój wypadków a ich tworzeniem. Jest w końcu piękną historią, jedną z tych, które uśmiechają się do nas.

Izabela Sowa, Cierpkość wiśni, Prószyński i S-ka, Warszawa 2002. Projekt okładki: Maciej Sadowski. Redakcja: Jan Koźbiel. Redakcja techniczna: Małgorzata Kozub. Korekta: Bronisława Dziedzic-Wesołowska. 215 stron.