Na ostrym zakręcie życia książki Izabeli Sowy są jak ostatnia deska ratunku. Chwytasz i wiesz, że pociągną cię w górę. Mają w sobie ten ładunek emocji, który człowieka otwiera na przeżywanie. Głębokie, osobiste. To literatura, która przekracza granicę opowiadania, wchodząc ze swoimi historiami do naszego życia. Czytając „owocową serię” czuję się jak podglądacz, zachłannie wsłuchujący się w opowieści o Malinie, Wiśni, Jagodzie, a teraz Ani.
„Zielone jabłuszko” urzekło mnie i wprowadziło w stan nostalgii. Izabela Sowa zbudowała uniwersalną historię pokolenia wychowanego w latach osiemdziesiątych w PRL-owskich blokowiskach, na osiedlowych ślizgawkach, słuchającego Listy Niedźwiedzia, biegającego w tenisówkach „czeszkach”, czekając na słodycze i ciuchy z paczek, stojąc po dary z kościoła. Zatopieni w szarości betonu, przemierzając pustki sklepowych półek, tocząc codzienne małe i duże bitwy, żeby poradzić sobie, coś załatwić, coś innego wystać. Przenosimy się do liceum i chociaż to szkoła sprzed około 30 lat, to od współczesnej dzieli ją i ustrój, który upadł, i zasady, które przestały obowiązywać. Gdy Ania ma 17 lat, ja kończę 11, mogę więc używając frazy Pauliny Wilk ze „Znaków szczególnych” napisać, że słuchaliśmy tej samej muzyki, oglądaliśmy te same seriale, kupowaliśmy zdjęcia z Izaurą i Leoncio. Na ścianach wieszaliśmy plakaty Limahla, chłopcy nie mogli się oderwać od Sabriny potrząsającej biustem w rytm „Boys, boys, boys”, zbieraliśmy opakowania po słodyczach, puszki po piwie. Byliśmy jak monolit z przewidywalnym repertuarem potrzeb i marzeń. Każdy z nas chciał wyrwać się na Zachód lub chociaż zasmakować w jego odrobinie. Wszystko, co miało choćby namiastkę zagranicy, było lepsze, nawet jeśli było tylko pustym opakowaniem po czekoladzie.
Paulinie Wilk w „Znakach szczególnych” udało się genialnie podsumować to pokolenie, a Izabeli Sowie opisać literacko. Jeśli ktoś chce poczuć smak głębokiego PRL-u, bylejakość i tumiwisizm, to u Sowy znajdzie go w najlepszym wydaniu. Z książki na książkę Sowa staje się coraz bardziej zadumana, refleksyjna. Od kipiącego poczuciem humory debiutu sporo się pozmieniało. Sowa wspina się po szczeblach literatury popularnej zmierzając ku literackiemu środkowi, gdzieś gdzie spotyka się jakość z rozrywką. A „Zielone jabłuszko” z jednej strony wciąż mocno trzyma się poprzedniczek, ale już próbuje nieco innej formuły. Każda nowa książka Sowy przenosi coraz bardziej ciężar opowiadania z partii dialogowych na opisowe i widać, że pisarka zmierza ku fabule a tym samym zagląda tam, gdzie rządzą mistrzynie opowiadania historii. Pisze się i mówi o „owocowej trylogii” a przecież „Zielone jabłuszko” to zdecydowanie część stanowiąca całość z poprzednimi tomami: „Smakiem świeżych malin”, „Cierpkością wiśni”, „Herbatnikami z jagodami”. Bolek, który leczy zziębniętych, powalonych grypą Wiśnię, Milenę i Trawkę, pojawi się potem w życiu Jagody a tutaj przeczytamy o jego nastoletniej przyjaźni z Anią. Może po drodze pomysł na trylogię rozwinął się w coś więcej. Niezależnie od zamierzeń udało się Sowie stworzyć równoległy świat, który od ponad dziesięciu lat żyje własnym życiem i w nas, bo nie jestem w stanie oderwać się od tych ludzi, zauroczona ich historiami.
A czym urzeka historia Ani wrażliwca szukającego bratniej duszy, serdecznej i prawdziwej przyjaciółki? Właśnie jej tęsknotą za prawdziwymi uczuciami, lojalnością i oddaniem. Czym jest przyjaźń i jakich ofiar wymaga, pyta Sowa a ja z zapartym tchem śledzę kolejne wydarzenia: budowanie pierwszych sojuszy, wspieranie się, dodawanie otuchy, pierwsze rozczarowania, zdrady, samotność. Wchodząc na kolejne szczeble emocjonalnej drabiny, Sowa doprowadza nas do miejsc przecięcia się uczuć, kumulowania ich, przepełniania się. Stoimy tam bezbronni, bo pani doktor psychologii doskonale uruchamia łańcuszek emocjonalnych skojarzeń, sprawiając, że wypełniają nas następujące po sobie fale uczuć i razem z Kryśką kombinujemy, wspólnie z Anią niecierpliwimy się odnalezioną przyjaciółką, z Bolkiem staramy się pozbierać po złamanym sercu. Krążymy po życiu, smakując w takiej skali smaków, jaka towarzyszy pierwszym, młodzieńczym dramatom. Jak rozpoznać prawdziwą przyjaźń? Ci, którzy przeczytali książkę, już wiedzą. A resztę pozostawię z refleksją, że wielkie słowa czy błyskotliwe obietnice są jak bombki na choince, świetnie wyglądają raz w roku, w innych przypadkach to tylko kiczowate świecidełka.
Pisząc o przyjaźni, opowiada też Sowa o pierwszych ważnych decyzjach i wyborach. Ania będzie się musiała zmierzyć z całą klasą, która z dnia na dzień stanie przeciwko niej. Jak sobie poradzić z ostracyzmem i odrzuceniem? Jak stawać codziennie twarzą w twarz z tłumem, który cię nie widzi, ignoruje, odrzuca? Szukając odpowiedzi na te pytania, Ania znajdzie prawdziwego przyjaciela. Zrozumie sens przyjaźni i to, co się na nią składa. A wówczas innego znaczenia nabierze wszystko, z czym musiała się zmierzyć, bo gdyby nie poczuła rozczarowania udawaną przyjaźnią, nie zrozumiałaby tej prawdziwej. Szukając odpowiedzi na najtrudniejsze pytania poruszamy się po gęstej mapie przypuszczeń. Sowa prowadzi nas do przeszłości zastanawiając się, jak bardzo determinuje nasze tu i teraz. Poznajemy poszczególne postaci książkowej serii w kolejnych odsłonach, konstelacjach. Widzimy, kim byli, jak się zmieniają. Oswaja nas to z życiem i z tym, co przyniesie. Wracamy, więc do istoty pisarstwa Izabeli Sowy. Zagląda tam, gdzie każdemu przychodzi od czasu do czasu wejść, wbrew naszej woli. Spotykamy się w tej prozie z problemami codzienności, zaułkami smutku, zakrętami losu. Mierzymy się z tęsknotami, pokonujemy lęk, odzyskujemy nadzieję. Tam, gdzie dzieje się coś ważnego pojawia się Izabela Sowa ze swoim pisarstwem, przekłada rzeczywistość na baśń i uczy nas życia. Mówi, że mamy prawo kochać i być kochanym, wierzyć i ufać. Uczy nas dzielić smutek z radością. Zachęca do bycia sobą. I najważniejsze: daje nam nadzieję.
Izabela Sowa, Zielone jabłuszko, Prószyński i S-ka, Warszawa 2004. Projekt okładki: Maciej Sadowski. Redakcja: Jan Koźbiel. Redakcja techniczna: Elżbieta Urbańska. Korekta: Mariola Będkowska. 176 stron.