Dzisiaj nikt już nie ma wątpliwości, że przeżywamy zapaść czytelniczą, że książki piszą desperaci, czytają niedobitki, wydają wariaci a kupują zapaleńcy. W 2011 ukazują się „Części intymne”: powieść sumienie literackiego świata, książkowy koń trojański, obdzierający ze skóry mechanizmy rynku książki, dochodząc warstwa po warstwie do samej prawdy, odsłaniając całą jej śmieszno-gorzką otoczkę.
To niespotykana powieść o literackim światku. Od środka, szczera, prawdziwa a za chwilę okaże się, że i prorocza. Dwa lata po jej wydaniu rynek książki stoi w rozkroku, gotując się na bolesny szpagat. Facebookowe posty Kai Malanowskiej („Drobne szaleństwa dnia codziennego„) to wołanie bezradnego o pomstę do nieba. Jedyna dyskusja o czytelnictwie umiera tak szybko, że tylko nieliczni się połapali, że rozmawiają już tylko Katarzyna Tubylewicz i Grażyna Plebanek („Przystupa„, „Bokserka„), i to wyłącznie ze sobą. Padają niszowe i kultowe księgarnie, jak choćby Skarbnica w Nowej Hucie. Te, które zostają handlują wszystkim a najmniej książkami.
A Izabela Sowa postanowiła obnażyć własne podwórko, pogrzebać w nieczystościach za kulisami wielkich koncernów książkowych. Odważnie napisać jak jest, bez taryfy ulgowej i bez sentymentów. Ze sporą dozą poczucia humoru. Wciąż ją nie opuszcza, chociaż coraz lepiej rozumiem, dlaczego jest go z książki na książkę mniej. I jest to coraz bardziej gorzki śmiech.
Janusz Świstak posłuży jej do demaskacji i powie to, czego nie śmie powiedzieć większość pisarzy w naszym kraju ze strachu przed ostracyzmem rynku, mediów czy wręcz czytelników. Trzeba, bowiem sporego dystansu do siebie, żeby wziąć na bary gorzkie słowa, wyczytać ukrytą krytykę a potem odwagi, żeby coś z tym zrobić. Patrząc, jak się rynek książki spodlił mam jednak minimalną nadzieję, że ten cyrk jeszcze kiedyś wróci do normalności. Spójrzmy jednak, co się dzieje w powieści.
Janusz Świstak to autor bestsellerów, z przypadku i od niechcenia. Może, dlatego ma tak ambiwalentny stosunek do sukcesu i popularności. Mieszka w Krakowie. Całe grono młodych gniewnych i starych pogodzonych, realizuje tu mniejsze i większe ambicje literackie, czekając na swoje pięć minut, zachwyt widowni, grad nagród i falę zachwytów, zasuwając w krakowskich knajpach, dorabiając kelnerowaniem, staniem za barem. Niewielu z nich podobnie jak Janusz będzie odcinać kupony od sławy, pławiąc się w luksusie życia z pisania.
Ale życie z pisania to obecnie coś więcej niż udręki twórcze w zaciszu gabinetu. Kpi sobie Sowa z takiej sławy, która z człowieka robi niewolnika umów wydawniczych, spotkań autorskich i tour po bibliotekach. Kpiąc, uśmiecha się gorzko, bo w jej opowieści literatura sprowadzona została to marnego show, niewiele różniącego się od występów magika amatora. Spójrzmy, zatem na siebie prosto w lustro, bez upiększania, w pełnym świetle, zobaczmy wszelkie niedoskonałości, zaniedbania i kamuflowane prawdy. Przeczytajmy „Części intymne” .
Co się porobiło z rynkiem książki, że tak zdewaluował dyskusję o literaturze, pyta Sowa, a ja czytając nie mogę przestać się bać. Pora się pakować, zwijać blog i uciekać w lifestyle, plotki albo modę, bo przecież książki za moment będziemy oglądać wyłącznie w muzeum osobliwości a blogerki książkowe wytykać na ulicy, jak jakieś dziwadła. Skończyliśmy się jako ludzie, bo, gdy nie czytamy nie mamy nic do powiedzenia albo zaczynamy rozmawiać o tym, co aktualnie oglądamy. W prozie Sowy, jak w życiu, ogląda się tasiemcowe seriale krążące po krwiobiegu jej bohaterów niczym superwirus.
Widać, jak bardzo Janusz rozczarował się tym całym rozgardiaszem wokół literatury, który z roku na rok staje się coraz bardziej trywialny, płytki i nieistotny. To nie pisarze a gospodarze programów o kulturze i krytycy celebryci ustawiają poprzeczkę czytelnikom: nisko, żeby nikt nie musiał się wysilić przed jej przeskakiwaniem. Nieważne, co im powiesz, „znacznie ważniejsze jest, żebyś wpasowała się w formułę programu”, podsumuje Janusz.
Mówi Sowa w tej powieści o cynizmie wydawców, pazerności korporacji wydawniczych. O powierzchowności, z jaką traktuje się książki w mediach, w dyskusjach. O upadku etosu pisarza, który jest wyłącznie maszyną do zarabiania, zapchajdziurą w działalności bibliotek, domów kultury. Albo cynikiem bezkarnie kradnącym cudze pomysły, sprzedającym ludziom marzenia. O dusznej atmosferze spotkań autorskich, wciąż bardziej przypominających akademie, z popisowymi występami lokalnych notabli. Opowiada też o naiwności czytelników, którzy próbują żyć tak jak bohaterzy literaccy a pisarzy traktują jak wyrocznie i mistrzów życia.
Sowa to bezlitosny zawodnik, kopie celnie, trafia idealnie. Jest w tej książce to, czego nie widać w blasku fleszy. Janusz żyje na własne życzenie na obrzeżach celebryckiego morza bezsensu. Po prostu pisze a że ma do tego talent, to się sprzedaje. Pomyłka debiutanta sprawi, że zwiąże się niewygodną umową, która zmusza go do uczestniczenia w cyrku popularności i sławy, na który nie ma ochoty. Musi udzielać wywiadów ludziom, którzy nigdy nie przeczytali jego książek, brać udział w sesjach dla magazynów, gdzie sprzedaje się prywatność, ale też udaje intymność. Uczestniczy w spotkaniach autorskich w prowincjonalnych i wiejskich bibliotekach, domach kultury, sanatoriach, przemawia niemal wyłącznie do pustych krzeseł i znudzonych uczestników, ściągniętych na spotkanie przez moderatorki dyskusyjnych klubów książki, bibliotekarki i lokalne działaczki.
Janusz żyje w zatrzaśnięciu. Przerzucany ze spotkania na spotkanie, myli twarze, miejscowości. A czy wciąż jest jeszcze sobą? Na pewno wymyka się podsumowaniem. Nie mam pewności, czy jest większym cynikiem czy jednak outsiderem i na którą stronę i jakiej mocy zmierza? Z jednej strony ma świadomość bagna, w którym utknął, posunie się nawet do niesamowicie odważnego kroku, żeby uciec ze szponów korporacji. Z drugiej strony bierze udział w tej grze pozorów, dając sobie luz nieponoszenia odpowiedzialności za swoje słowa, twórczość i to, jak żyje.
Ta książka jest najsmutniejszym literackim obrazem środowiska literackiego i rynku książki. Pozbawia złudzeń, daje obraz degradowania etosu pracy pisarza, trywializowania literatury, komercjalizowania rynku, który zamienia pisarzy w gwiazdy prowincjonalnych festynów. Jest też proroczo prawdziwy, bo to o czym tak ironicznie i gorzko pisze Izabela Sowa w 2011, właśnie się dzieje, osiągając dramatyczne apogeum. I jeśli czemuś się dziwię, to temu, że ta książka znalazła wydawcę. Pytanie tylko, czy liczył na skandal i szybki zarobek czy chciał wstrząsnąć sumieniem głównych aktorów rynku książki?
Izabela Sowa, Części intymne, Wydawnictwo Nasza Księgarnia, Warszawa 2011. Projekt okładki: Wojciech Wawoczny. Redaktor prowadzący: Katarzyna Piętka. Opieka merytoryczna: Magdalena Korobkiewicz. Redakcja: Bogumiła Widła. Korekta: Katarzyna Wasylik-Komenduła, Katarzyna Parcia, Krystyna Wysocka. Opracowanie DTP, redakcja techniczna: Agnieszka Czubaszek. Wydanie I. 269 stron.