To, co w filmie wymyślił Jean-Pierre Jeunet, Izabela Sowa wymyśliła w literaturze. Emilia niczym Amelia przemieszcza się po kolejnych stopklatkach rzeczywistości. Przygląda się jej jak w lustrze z wypukłościami, zdartym starością. Mam wrażenie, jakby ktoś pokrył tekst patyną czasu, odpalił katarynkę, która porządkuje frazy w rytm nostalgicznej melodii. Jestem w delikatesach wyobraźni dla koneserów wyjątkowości.
A zatem nowa Sowa! Ech, jak to się dobrze czyta. Tylko zamknąć oczy a tekst drażni podniebienie, jak oranżada w proszku rozpuszczona na języku. Takie rzeczy to sztuka niełatwa, wiedzą to wszyscy, którzy próbowali podrobić Jeuneta. Czy Julie Delpy udało się to w „2 dniach w Paryżu”? Nie, ale dodało uroku filmowi. A tu proszę: mikrokosmos stylistycznego szaleństwa. I znowu tak mądrze i o życiu.
Dlaczego ludzie odwlekają na później to, co najlepsze? Dlaczego zamiast smakować życie wszystkimi zmysłami, zachłannie, dawkują sobie ochłapy? A co jeśli nasza kreska życia nagle się urwie, oddzwaniając koniec? Nie zasmakujemy w chowanych na potem chwilach. I o tym właśnie opowiada Izabela Sowa („Smak świeżych malin„, „Cierpkość wiśni”, „Herbatniki z jagodami„, „Zielone jabłuszko„, „Ścianka działowa„, „Części intymne„, „Agrafka„, „Powrót„, „Podróż poślubna„).
Tym razem spotykamy Bolka, chociaż trochę przez przypadek, bo jego ciocią jest Emilia. Ale to właśnie ona jest mistrzynią w przechowywaniu się przez kolejne pory roku, kamuflowaniu się w tłumie, przemykaniu w małżeństwie. Emilia bierze z życia to, co ono niesie, bez zbytniego zabiegania o lepiej, czy więcej. Ot, jeśli się trafi kąsek, to go przyjmie. Jak nie, popłynie dalej, bez żalu, że coś ją ominęło. Bez różnicy dla kogokolwiek jest to, czy żyje i co robi, bo jest do perfekcji nierzucającą się w oczy osobą. Z zaskoczeniem, ale bez emocji przyjmuje przyjaźń Majki, która w przeciwieństwie do Emilii bierze łapczywie, to co uzna dla siebie za najlepsze, nie przejmuje się opinią innych, prze do przodu. Gdy Majka urodzi w wieku osiemnastu lat Anię, tę samą, w której kocha się potem nastoletni Bolek w „Zielonym jabłuszku”, umówi się z rodzicami, że jest siostrą dziewczynki a na nich przerzuci obowiązki wychowawcze. Z Anią rozstaliśmy się, gdy Bolek wyjechał do Chin na studia, właśnie wówczas, gdy dziewczyna zrozumiała, czym dla niej jest przyjaźń i miłość Bolka. Mijają lata. Ania już wie, że jej siostra, to tak naprawdę jej matka, ale to dziadków kocha, bo byli dla niej jak rodzice i pradziadków, którzy grali rolę dziadków. Gdy umierają, umiera i w niej coś, co wypełni strach przed utratą bliskiego, strach przed przywiązaniem.
Przeżyje to fatalnie, odcinając się od każdego, kogo kocha lub mogłaby pokochać, bo jak powie nie wytrzyma kolejnej straty. Gdzieś w sobie zdusi ogromny żal po śmierci najbliższych i gdy poczuje tę przeraźliwą pustkę po ich odejściu, obiecuje sobie, że to ostatni raz. Pytanie, co jest gorsze: ryzyko utraty ukochanej osoby, czy życie w uczuciowej pustce?
Jest tysiące powodów, dla których zatrzymujemy się w życiu. Stajemy w miejscu i niczego więcej nie oczekujemy. Jaki sens ma takie przeczekiwanie? Chociaż i w tej książce humor się skrzy, śmiga po frazach a nam uśmiech zawiesza się od ucha do ucha, to jednak nikt nie ma wątpliwości, że to smutna opowieść. Jak smutne jest życie bez emocji, bez kogoś bliskiego.
Bolek całe życie będzie tęsknił za Anią, ale pytanie: czy to była ta jedyna, czy tylko idealizuje związek z nią? Może właśnie w ten sposób odbieramy sobie prawo do radości, smucąc się stratą, przywiązując do niej zbyt wielkie znaczenie? Czy jest sens rozpamiętywać przeszłość, karmić ją nadziejami i głodzić się na co dzień, żałując sobie wzruszeń? Po raz pierwszy nie wiem tego po przeczytaniu opowieści Sowy a to znaczy, że zmieniamy półkę z literatury rozrywkowej i zmierzamy ku prozie środka. Zostawia nas Sowa z niedopowiedzeniem, z otwartym zakończeniem. Zostawia nas samych sobie, skazując na domysły. Kołacze się we mnie ta książka, nosi mnie po antypodach melancholii i nostalgii. Sowa zapowiedziała się w „Zielonym jabłuszku” w innej retoryce. Tutaj ta fraza nabrała pełni i nie opuszcza, uderzając cicho w pokłady smutku. Koniec baśni dla dorosłych, pora na prawdziwe życie.
Izabela Sowa, Świat szeroko zamknięty, Wydawnictwo BLISKIE, Warszawa 2007. Projekt okładki i stron tytułowych: Adam Świergul. Redakcja: Dorota Majeńczyk, Grażyna Nawrocka. Typografia: Monika Lefler. 253 stron.