Kategorie
Non-nordic

Izabela Sowa – Powrót

Izabela Sowa to marka i pewien projekt pisarski, który z założenia jest empatycznym i czułym obserwowaniem rzeczywistości. To proza, która balansuje delikatnie pomiędzy rozrywką, z inteligentnym poczuciem humoru a refleksją. To wreszcie głos pisarki, która opowiadając kolejne historie przemyca pewien sposób na życie, któremu bliskie jest prawo do wolności osobistej, z poszanowaniem drugiego człowieka. Na końcu to nietuzinkowa osobowość, charyzmatyczna weganka, obrończyni praw zwierząt i ekolożka.

Debiutując uwielbianą „serią owocową” („Smak świeżych malin„, „Cierpkość wiśni„, „Herbatniki z jagodami„, „Zielone jabłuszko„) Sowa zaproponowała kapitalną literaturę rozrywkową a jej znakiem rozpoznawczym stał się język nasycony uśmiechem i skrzącymi ripostami. Z książki na książkę w jej prozie jest coraz więcej refleksji a „Powrót” umieściłabym gdzieś pośrodku. Również wśród moich ulubionych książek, bo wciąż na szczycie tej listy jest „owocowa seria”, „Świat szeroko zamknięty” i „Części intymne”. Najnowsza powieść może mnie nie porwała fabułą, ale to wciąż świetna, znana Izabela Sowa. Powraca tu ze swoją słynną frazą, zabawnie puentując świat, opowiada historię, która zabiera głos w dyskusji o tym, jak żyć. Krytycznie i uważnie trzyma ryzy rzeczywistości w fabularnej opowieści o nas, wrażliwcach wśród meandrów codzienności. Wybierając dla tej książki półkę wśród literackich rejestrów, powiedziałabym, że to literatura popularna z ambicjami na literaturę środka.

Lubię nieśpieszne, ciche pisanie. Lubię frazę Izabeli Sowy, lekko kpiącą, miejscami refleksyjną. Lubię też to jej zatrzymywanie się w najważniejszych momentach życia, na zakrętach, przy upadkach, ważnych zmianach. Gdzie tym razem się zatrzyma?

W gronie trzydziestolatków, dla których świat stoi otworem, przestrzeń jest wolnością a ograniczeniem jedynie fantazja w jej konsumowaniu i zagospodarowywaniu. Swobodni, niezależni. Wygodnie zaangażowani, przy okazji. Na wiadomości z Ukrainy reagują solidarnym piciem wyłącznie ukraińskiego piwa. W ich nowym konsumpcyjnym pędzie „nie chodzi o to, by się ograniczać, wręcz przeciwnie, trzeba zmienić korytko na nowe, większe i opatrzone pieczątką eco-friendly”. Fokus skierowany jest na Dorotkę. Dziewczyna żyje na marginesie pędzącego świata. Lubi retro, sukienki pin-up i ciuchy vintage. Kalosze w wisienki, rozkloszowane spódnice na szyfonowej halce, falbany, kokardki, gorsetowe sznurowania, wiktoriańskie bluzki, malinowe sweterki z guziczkami w kształcie wisienek. Odmienna jest w konsumowaniu świata, do którego podchodzi uważnie, po swojemu, empatycznie. Nie zje mięsa, bo nie znosi bezmyślnego cierpienia. Zorganizuje pogrzeb czapce z lisa, żeby chociaż tak, symbolicznie, dać wyraz, że zwierzę to nie przedmiot. Potrzebuje bliskości w relacjach, szuka prawdziwej przyjaźni i prawdziwej miłości.

Gdy dostaje się na wymarzoną ASP, świetnie zalicza kolejne egzaminy. Wydawać by się mogło, że osiągnęła jakiś constans. Jedna informacja sprawi, że rzuca studia i wyjeżdża na sześć lat z Polski. Bergen, Brugia, Berlin – zmienia kraje, nie wiadomo, czy bardziej w pogoni za czymś, czy uciekając od czegoś. Zdaje się na los i przypadkowych ludzi. Świat, który miał być przystanią, jest pułapką wyobrażeń i nadziei. Pozbawiony złudzeń, dotkliwie przypomina, że dla obywateli najbardziej wschodniego kraju Zachodu, nie ma miejsca w pierwszym szeregu. Dorotka sprząta mieszkania zamożnych kopenhagczyków, opiekuje się chorym na Alzheimera berlińczykiem. Przypadek sprawi, że zacznie zarabiać robieniem tatuaży. Wraca do Polski. Jej powieściowe życie zaczyna się po czterech latach od powrotu do Polski. Czy może powiedzieć, że znalazła swoje miejsce?

Opisze Sowa współczesny Kraków, do którego dociera echo wydarzeń na Ukrainie, w tle pojawi się komentarz do afery podsłuchowej. Przechadza się jak zwykle po malowniczych zakątkach na mapie miasta: po Ludwinowie, okolicach kamiennego mostku nad Wilgą. Powieściowy Kraków przestał być osobnym miastem, staje się przemysłową odpowiedzią na masowe mody. Wpisuje się w tkankę globalnej wioski zachłannie, obcym głosem, naśladując, powielając, powtarzając, częściej błędy tzw. Zachodu. Gdzieś pomiędzy hipsterskim lansem z przerostem formy nad treścią. Przestaje być miastem przytulnym, zamieniając się w scenę sezonowych gwiazd, brylujących swoich lifestylem, wyznaczających trendy. To bycie na bieżąco określa status w miejskiej przestrzeni. Relacje tracą na autentyczności, są wypadkową powierzchownych spotkań, wciskanych na siłę w grafik, udających przyjaźń i bliskość. Łatwiej jest im okazać szczerość z przypadkowymi ludźmi: psychoterapeutą albo Dorotką podczas robienia tatuażu. Ludzi zaczynają łączyć kluby, w których bywają, dzielić wybory zawodowe i towarzyskie.

Jest jak zwykle Sowa bardzo blisko rzeczywistości, wychwytuje z niej dominujące trendy, śmiesznostki, sprawy, które uwierają. Opowiada wprawdzie o pokoleniu trzydziestolatków, ale nie całym. Nie wszyscy czytają Larssona, nie każdy chodzi na Allena. A oni czytają, chodzą do studyjnych kin, stać ich na psychoterapeutę. Portretuje Sowa współczesność zamożnych przedstawicieli klasy średniej, aspirujących na elity młodych ludzi, nieco zdegustowana ich manierą wyjątkowości, która tak naprawdę jest jedynie wpisywaniem się w jakiś obowiązujący trend. Rodzice Dorotki, opozycjoniści, pokolenie komuny są jak relikty przeszłości, na które nagle zrobił się boom. Te same meblościanki z błyszczącymi blatami, które ich pokolenie zdobywało kombinując, wyrzuciło na fali nowomody po 1989 teraz wracają do łask. Chcesz być na czasie musisz mieć w domu coś vintage, choćby biały kubek z napisem „Społem”. Język zamienia się w korpojęzyk, naznaczony sterylnością korporacyjnych technik komunikacji. Ludzie nie dorastają, bawiąc się w życie. Gdy Sowa przygląda się miastu i ludziom to jest w tym coś wyjątkowego: zaproszenie do buntu, do sprzeciwu, do uważności. To nie jest proza napisana dla wszystkich, raczej dla tych zaangażowanych, obok tej pogoni.

Opowiada Izabela Sowa historię pokolenia współczesnych trzydziestolatków, zawieszonych: gdzieś pomiędzy dorosłym życiem a prawem do przedłużonego dzieciństwa. Nieświadomie zagubionych w nadmiarze, który sprawia, że nie mają czasu niczego degustować dogłębnie. Stąd rzucają się na wszystko, nie wiedząc, czego tak naprawdę potrzebują i chcą. W tej gonitwie za wrażeniami Dorotka wydaje się być osobliwym wyjątkiem. Potrzebuje czasu i na zaprzyjaźnienie i na zakochanie. Nie potrzebuje seksu, co w czasach seksualnej dowolności, nawet jej babcię dziwi, „kwadrans gimnastyki jeszcze nikomu nie zaszkodził”, zachęci ją przekornie do lekkiej rozwiązłości. Ceni sobie stare znajomości, na dystans trzyma nowe.

Opowiadając historię Dorotki, pyta się Sowa jak żyć i widać, że obcy jest jej styl lekcji squasha z Grouponem, lans w Forum Przestrzenie, kosmetyczne hity czy szybki seks. Przyjeżdżając po czterech latach do Krakowa, Dorotka wpadła w przerwaną rzeczywistość, z której znikają stare znajomości, pędzącą, nadganiającą z zadyszką zachodni styl życia. A ona zatrzymuje się pytając „dlaczego rozwój ma oznaczać sięganie po więcej i więcej?”, „może wcale nie trzeba wyskakiwać ze swojej niszy, by się rozwijać?”, „jak stworzyć sensowny związek, udając?”.

Mama Dorotki całe życie podkochuje się w starej miłości, urządzając coroczne spotkania z byłym kochankiem. Jej babcia miała trzech mężów. Dla ojca spotkanie jej matki było romantycznym uczuciem od pierwszego spojrzenia. Dorotka nie ma wątpliwości, że „tatuaż trwa dłużej niż większość małżeństw”. Gdy spotka Igora, ich spacery są orzeźwiającym powiewem świeżości. Nieśpieszne poznawanie się, wspólne spędzanie czasu na rozmowach, bez jakichkolwiek podtekstów seksualnych.

Na rozwiązanie i odpowiedź: od czego Dorotka tak naprawdę uciekła na sześć lat, co przyniesie związek z Igorem, trzeba cierpliwie poczekać. Zaskoczyła mnie Izabela Sowa a odpowiedź ustawiła całą historię w nowym świetle. Dorotka zauważyła, że dla wielu osób „dziara była rodzajem pieczęci na zamkniętych z hukiem drzwiach starego życia i zarazem symbolem otwarcia na nowe”. Igor w pewnym momencie uciekł od prawdy, która go przytłoczyła. Mówi nam Izabela Sowa, że ucieczki pozwalają spojrzeć na problemy z dystansu, ale nie uwalniają od niczego. W końcu przychodzi taki moment, że trzeba się zmierzyć z życiem i z wszystkimi jego konsekwencjami. Trzeba zacząć wszystko na nowo. I w sumie, jak widać, jest to dużo prostsze.

Izabela Sowa, Powrót, Społeczny Instytut Wydawniczy Znak (Literanova), Kraków 2014. Projekt okładki: Mariusz Banachowicz. Opieka redakcyjna: Julita Cisowska, Bogna Rosińska, Artur Wiśniewski. Wydanie I. 268 stron.