Annę Arno poznałam dzięki Sycylii. Wszystko zaczęło się od tego, że koleżanka ze scrabbli zapytała, czy nie wybrałabym się razem z jej znajomymi na wyspę. Okazało się, że wśród tych znajomych jest Ania Arno. Zupełnie oszalałam. Akurat wyszedł „Konstanty Ildefons Gałczyński. Niebezpieczny poeta”, książkę miałam już kupioną, a tu taki prezent: ponad tydzień włóczęgi, wspólnego zwiedzania. Na kolację do Ani, podczas której mieliśmy obgadać szczegóły, szłam na miękkich nogach. Niecierpliwie. Gdy otworzyła drzwi oniemiałam. Te opowieści o domach pełnych książek, to przekłamania. Nigdy nie byłam w mieszkaniu, w którym naprawdę książki wypędziły wszystko z przestrzeni. Wyobraźcie sobie pokój z regałami na wszystkich ścianach, od podłogi po sufit. Półki wypełnione podwójnymi rzędami książek. Szafeczkę pod lustrem wypchaną grzbietami książek. Półkę dzielącą pokój od kuchni zastawioną książkami. Łóżko we wnęce otoczone książkami. Wyobraźcie sobie mieszkanie, w którym książki są wszędzie a jedyną uwolnioną od nich przestrzenią jest okno. Wielkie rozłożyste okno. Przy tym oknie duże, ciężkie biurko. A przy nim filigranowa kobieta.
A potem wyobraźcie sobie jak rozmawia o sztuce. O literaturze. Erudycyjnie Anna Arno jest tam, gdzie większość ludzi nie dochodzi a niewielu świadomie przysiada w cieniu, wsłuchując się z rosnącym zdumieniem, że można właśnie tak czuć i przekładać rzeczywistość. Arno to absolwentka Institute of Fine Arts na New York University. Biegle zna angielski, francuski, uczy się hiszpańskiego. Przekłada książki o sztuce. To właśnie wówczas podczas tej kolacji zdradzi, że pisze kolejną książkę, i że znajdą się w niej ludzie, których zna.
Jakiś czas potem poprosiłam Anię o wywiad. Spotkamy się w grudniu 2013 w Nowej Prowincji. Zapytałam wówczas o jej początki pisarskie. Opowie, że pierwsze próby popełniła już w szkole podstawowej. Wówczas wyśle wiersz na konkurs poetycki. Zaczyna coraz świadomiej pisać; obok wierszy pojawiają się opowiadania, bajki; weźmie udział w konkursie w „Gazecie Wyborczej” nt. wspomnień z wakacji. „To, że się udaje publikować jest jakimś potwierdzeniem, że to jest poważne, że to się liczy. Wcale jednak nie jest pewne, że tak rzeczywiście jest” – muszę uważnie wsłuchiwać się w jej słowa, bo mówi, jakby speszona tym zainteresowaniem swoją osobą. Najwyraźniej nie lubi o sobie opowiadać, woli słuchać innych. Zawsze, gdy na siebie wpadamy, wracając do domu orientuję się, że znowu gadałyśmy wyłącznie o mnie. Zastanawiam się na ile sztuka, która jak powie jest jej światem pomaga w pisaniu. Nieustannie ogląda obrazy i w jakiś sposób to pewnie przekłada się na to jak pisze – Ania ostrożnie podchodzi do prób autointerpretacji. Sądzi jednak, że w pisaniu pomogło jej to, że bardzo wcześnie zaczęła publikować w „Zeszytach Literackich”, już jako szesnastolatka i właściwie przez cały okres studiów aż do dzisiaj ukazują się tam jej teksty. Powie, że to był przypadek. Często w naszej rozmowie wróci do siły przypadku, który przekłada życie na nowe okoliczności.
Byłam bardzo ciekawa jej debiutu, bo chociaż ma za sobą biografię Gałczyńskiego, to dopiero w tej książce przemawia w pełni swoim głosem. Czekałam, co powie, ile i w jaki sposób. Gdy spotkałyśmy się po raz pierwszy, zrozumiałam jak bardzo ceni sobie prywatność i jak dalece unika zgiełku świata. Niechętna tłumom wybiera samotne wypady. Od jazdy autobusem woli spacer. Chociaż prowadziła spotkanie podczas Festiwalu Conrada, unika występów publicznych. Wyraźnie woli język sztuki, świat, w którym nie trzeba niczego tłumaczyć, patrząc jak wypełnia ramy, zmienia płótna. Jest bardzo ciekawa ludzi; jej rozmówca odnosi każdorazowo wrażenie, że dzieląc się sobą, opowiada o czymś fascynującym. Ta wspólna podróż w kameralnym gronie czterech osób idealnie wpisywała się w potrzebę bycia razem, bez konieczności dzielenia jej z obcymi, szturmującymi podczas masowych wycieczek świat.
Pisząc „Okna” Anna Arno robi rzecz, dla mnie zaskakującą. Pozwala na czytanie z siebie. I jeśli do tej pory kamuflowała się w publicystyce, czy non-fiction, to tutaj otwiera kolejne okna; układankę okien, otwierających przestrzenie do siebie prywatnej, wręcz intymnej. Mówi językiem uwalniając się od reżimu klasycznej prozy i nie zamykając całkowicie w poezji. Językiem, co mnie też zaskoczy, nieskomplikowanym; ucieka od gier, zawiłości, tak jakby chciała skoncentrować naszą uwagę na swojej opowieści, bojąc się, że nadmierna literackość to uniemożliwi. A jednak literacko pięknie i delikatnie koresponduje ze światem. Oglądając go, patrzy na obrazy, w ramach kolejnych okien; odsłon; spektakli z życia. Zacznie tę książkę zdaniem: „Chcę opisać widok z mojego okna”, zdumiewając mnie niepewnością w nie wpisaną. Gdy pisze „chcę”, daje sobie margines na niepewność, czy potrafi, czy podoła. Jak to możliwe, że ktoś tak świadomy języka sztuki, tak niepewnie sięga po język literatury? A może to obawa, że nie rozszyfrujemy jej pisania?
Każda strona tej książeczki to finezyjna miniatura. Miniteksty, czasem kilku zdaniowe, rzadko dwustronicowe, o których nie da się w żaden sposób wyczerpująco opowiedzieć. Można wyłącznie poddać się flow. Unieść się w tych obrazach, dać się nim prowadzić. Opowiada Anna Arno o ludziach, których spotyka, o swoich sąsiadach. Wpatrując się w świat, wychwytuje dźwięki zza ścian, z korytarza. Otoczona życiem przecinających się dróg tych ludzi, wychwytuje najważniejsze miejsca ich krzyżowania. Jej bohaterów łączy często wspólny budynek, ulica, ławka osiedlowa, wspólny wyjazd. Dzielą ściany, zasłonięte okna. Opowiada o samotności wpisanej we wspólne życie; o ocieraniu się o siebie ludzkich losów; przechodzeniu obok. Podglądaniu się nawzajem w nadziei na jakąś wspólnotę. Szukając swoich bohaterów zatrzymuje się przy tych czekających samotnie na chwilę uwagi. Zastygłych w biedzie, uwięzionych w chorobach, unieruchomionych w samotności. Pokazuje zniewolenie wpisane w akustyczne przestrzenie odbierające prawo do intymności. To świat ludzi tłumiących ze wstydem emocje przed sąsiadami; chowających nałogi przed żonami. Niesamowite jest to, że jej młodzi bohaterowie chowają się w cieniu, uciekają z życiem za grube rolety, kochają się w ciemności, tłumiąc jakiekolwiek dźwięki miłości. Na skraju życia wystawiają się na pokaz, rozsiadają na balkonach w słońcu, czekają na towarzystwo na ławce, odsłaniają okna, łącząc się w podglądactwie z innymi. Nie nazywając uczuć wprost, opowie Anna Arno bardzo dużo o miłości, przywiązaniu, przyjaźni, sensie życia rozpisując go w nostalgicznych, czułych frazach. Stary człowiek u niej „dogląda świata, z wysokości balkonu”, „starzy ludzie siedzą na ławkach, gęsto jak gołębie”, „staruszek podaje ramię staruszce”. Młodość u Arno jest bezczelna, egoistyczna i kłamie, tak jak mąż, który chadza na panienki, przypadkowy kochanek, który chce wiedzieć: „chuja rżniesz?”. Młodość ma u niej włosy tlenione, zrobione na mahoń, na platynowy blond. Młodzi pracują na dachach bez lin, bez zabezpieczenia, na starość asekurują się nawet wychodząc z tramwaju. „Staruszek z jedną różą spotkał już swoją staruszkę, biznesmen skończył telekonferencję”, powie na koniec Arno.
„Dobrze mieć okna, bez okien człowiek wariuje, widzi tylko to, co ma w sobie, co zobaczył przedtem, co się zapisało w pamięci”, powie Anna Arno, skupiając całą swoją uwagę na tym drugim. Jest w tej książce taka jak w życiu. Zachłannie skoncentrowana na wszystkim dookoła. I jeśli coś mnie dziwi, to to, że właśnie ona tak głośno tutaj mówi o sobie. Sobie kochającej życie, wpatrzonej w jego znikanie, jego kurczenie się w wysuszonych owocach, przemijanie w kolejnych odlotach ptaków do innych krajów, zamiecionych, opadłych z drzew liściach. Anna Arno ma trzydzieści lat; wydawać by się mogło, że bezprawnie sięga po motyw śmierci. Bezprawnie opowiada o ludziach w wieku, w którym „ma się tylko zmarłych przyjaciół”. Trzydzieści lat to wiek bardzo egoistyczny, wiek, w których wydziera się rzeczywistości uwagę, koncentrując ją na sobie. A Arno wpatruje się w drugiego człowieka. Wychwytuje z tłumu parę, która po sześćdziesiątce po raz trzeci czy czwarty przeżywa swój miesiąc miodowy. Ludzi, którzy fruną beztrosko przez życie, nie wstydząc się swoich uczuć.
Jeśli ktoś chce poznać autorkę „Niebezpiecznego poety” to niech wczytuje się w kolejne akapity „Okien”. Zobaczy kobietę zafascynowaną człowiekiem; drobnymi kroczkami idącą przez życie. Osobę bliską przyrody; z troską przyglądającą się opuszczonym wróblom, jerzykom, które wyparły z miast jaskółki, szarym sierpówkom, synogarlicom, kolonizującym miasta, siedzącym razem na jednym drzewie „bo razem raźniej”. Ludziom, których łączy wspólna miłość do zwierząt. „Struchlałym stadkom” japońskich emerytów. Kobietom, które nie chcą się zestarzeć; z twarzami z „historią precyzyjnych zabiegów”. Staruszkom, którzy „wszystko kupują po jednym”: jedną bułkę, kefir, jednego banana. Zobaczy starość zagubioną w zmieniającym się w pośpiechu świecie. Osobę wpatrzoną w dumną biedę, która niczego nie marnuje, niepotrzebnie nie wyrzuca. Mieszkania, które wietrzy się z życia.
Uważny czytelnik wyczyta, gdzie była, którędy przemierza rzeczywistość. Gdzie mieszka, skąd przyjechała, do jakich miejsc tęskni. Za kim tęskni. Znajomi odnajdą tu strzępy rozmów. Ślady jej marzeń. Ślady osoby bezgranicznie i rozpaczliwie zakochanej w życiu, w czułej bliskości, która wygrzewa się wspólnie w wiklinowym koszu. Osoby, która nie rozumie, dlaczego ludzie skąpią sobie wzajemnie delikatności, dlaczego przestają się przytulać. Osoby szukającej jedności porozumienia, świadomości, że zmierza się w tym samym kierunku, i że się chce tam iść razem. Osoby czekającej, gdy wszystko wokół przyspiesza. Wyczulonej na śmieszność świata konsumowanego na nierównych zasadach; beztrosko i bezterminowo w „dobrych miejscach na starość” i czujnie w dzielnicach czarnych dzieciaków, odsiadujących wypalonego skręta. Wiele w tej książce jest o przemijaniu: życia, wartości; o nierównej walce z czasem; wiele o szali życia, która biedaków winduje na nowobogackich; kpi sobie Arno z bogaczy zajadających się szampanem i ostrygami „niegdyś pokarmem ubogich”. Przechadzając się po zamożnych dzielnicach, skręcając w te gorsze układa mapę swoich refleksji. „Pod progiem eleganckiego świata ktoś leży pod kocem, cuchnie i nie da się tego zmyć żadnym środkiem odkażającym”, powie w pewnym mieście, w którym słodkie wypieki ułożone na srebrnych tacach przypominają rzeźby.
Po naszej kolacji, Ania na drugi dzień leci do Paryża a ja po przeczytaniu tej książki jeszcze bardziej żałuję, że nie mogłam wówczas, mimo wykupionego biletu, pojechać na Sycylię.
Recenzja książki „Okna”, Anna Arno, Fundacja Zeszytów Literackich, Warszawa 2014. Stron 91. Redakcja Marek Zagańczyk. Korekta Teresa Kruszona. Projekt graficzny i typograficzny Janusz Górski. Projekt okładki Elżbieta Tchórzewska.