Kategorie
Non-nordic

Izabela Sowa – Smak świeżych malin

Ta opowieść jest jak lekki deszcz w upalne lato: rozkosznie drażni rozgrzaną słońcem skórę, przyprawiając o tysiące odprężających dreszczy. Chyba nikt nie wprawił mnie w tak doskonały nastrój, jak debiutancki „Smak świeżych malin” trzydziestotrzyletniej wówczas Izabeli Sowy. Dzisiaj to pisarka o ugruntowanej pozycji, kochana, rozczytywana a do tego nietuzinkowa osobowość: weganka, obrończyni praw zwierząt, ekolożka, mors. I mogłabym w tym miejscu powiedzieć: znalazłam. Znalazłam autorkę, która łączy inteligentne poczucie humoru, świat kobiet i życiową mądrość. Jest jak odnalezione po latach udręki literackie ukojenie, potwierdzające, że literatura może i bawić, i absorbować, i poruszać.

I potwierdza się reguła, że pisarki zawodowo zajmujące się człowiekiem, bez względu czy jego ciałem, jak Ałbena Grabowska („Stulecie Winnych„, „Coraz mniej olśnień„, „Lot nisko nad ziemią„) czy duszą a Sowa jest doktorem psychologii, dostają się w niedostępne dla innych przestrzenie ludzkich doświadczeń, rozpisują je z nieporównywalną z niczym empatią. Gdy skończyłam „Smak świeżych malin” poczułam, jakby ktoś dotknął miejsca we mnie, do którego od dawna nie zaglądałam. W geście obrony odcinając się od nadmiaru marzeń, tęsknot i uczuć. To proza, do której się wraca. Kobieca. Mądra. Życiowa.

W swoim debiucie, który był początkiem „owocowej serii” („Zielone jabłuszko„, „Herbatniki z jagodami„, „Cierpkość wiśni„), za którą wszyscy pokochali autorkę, Sowa opowiada historię trzech dziewczyn: Maliny, Jolanty i Ewy. Połączone opowieścią Krakowa – miasta, które wplata ich losy w własną misterną sieć wydarzeń, spotkań, mówią o sobie: o kobietach, młodych, dwudziestoparoletnich, próbujących się z czasem, szukających miejsca dla siebie. Wolnych w granicach szans, odbieranych im i rozdawanych raz hojnie, raz ręką skąpca. Są pięknie wolne, połączone w sojuszu płci, budują niezwykły związek: przyjaźń szorstką, lojalną i mądrą. Rzadkością są w literaturze tak dobrze sportretowane przyjaźnie kobiece a ja w niedosycie takiej prozy, zanurzam się w nią szybko, oddając się krótkotrwałej rozpuście, bo książkę czytam w kilka zaledwie godzin.

Narratorką będzie Malina, studentka zarządzania, tuż przed obroną magisterki. I chociaż z życiorysem trudnym, porysowanym grubą kreską wydarzeń, co to się aż prosi o dramatyzm i łzy, to jednak Sowa na swój sposób odmienia postrzeganie jej losu, kpiąc z niego z pełnym empatii uśmiechem. To niecodzienne pisanie, pełne fantastycznego poczucia humoru, esencjonalne i zaskakujące w ripostach. To najlepiej przegadana literatura. To najzabawniejsze frazy. Jest w nich kocia natura: chodzą własnymi literackimi ścieżkami, żeby raz po raz dopominać się o językowe pieszczoty. Niezwykłą kobietą musi być Izabela Sowa („Podróż poślubna„, „Powrót„, „Agrafka„, „Części intymne„, „Ścianka działowa„, „Świat szeroko zamknięty„), że tak właśnie rozpisuje opowieść w swojej książce. Bo niewiele osób potrafi nadawać codzienności tak iskrzącej językowej pikanterii, doprawionej zaskakująco odświeżającym smakiem humoru. A pisze przecież Sowa o sprawach trudnych, szarpiących duszą, zostawiających przeorane ścieżki powracających wspomnień. Kilka godzin na wczytywanie się w historię tych dziewczyn to lepsza terapia niż długoletnie sesje psychoterapeutyczne. Ojciec opuszcza rodzinę, zostawiając Malinę i jej brata z mamą, żeni się ponownie w Niemczech, ukrywając posiadanie żony w Polsce. Odezwie się po piętnastu latach milczenia. Mama Maliny pędzi przez związki gnana potrzebą kochania i bycia kochaną, uwodzi i daje się uwieść, rozpaczliwie szukając swojego mężczyzny, odnajdując się wyłącznie w relacji do niego, z nim i dla niego. Narzeczony Maliny wycofa się z zaręczyn. Chłopak Jolki zakocha się w innej. A facet Anki wystawi jej walizki przed drzwi i zamieszka z mężczyzną.  Bywają bez pracy, bez mieszkania. Przemieszczają się na przedpolach życia mieszając dorosłość z resztkami młodzieńczej frywolności. Chcą kochać i chcą być kochane.

To proza kobiet i o kobietach. Wolnych i próbujących się z wolnością na swoich warunkach: Malina potrafi przeć do przodu. Czasem na oślep, czasem z rozpaczy, czasem zupełnie świadomie i mądrze. Przejdzie wszelkie udręki dorastania do kobiecości: operację plastyczną, kolejne diety, kolejne zauroczenia. Bo to taka opowieść o stawaniu się kobietą, wychodzeniu z pancerza dziewczęcości, z całej tej niewinności, naiwności i uczuciowości, która gna nas od związku do związku, napędzane rozpaczliwą potrzebą czułości, bezpieczeństwa i stałości. Gdy jednak Malina próbuje się z życiem to daje sobie prawo do spontaniczności, ryzykuje, jest odważna i po drodze zyska. Jolanta chce wszystko zaplanować, ułożyć i skatalogować a zamiast czujności, zatraca swój szósty zmysł, stając się ofiarą własnego planu. Dopiero, gdy uwolni się, otworzy na nowe szanse, nieracjonalnie, dopiero wówczas wygra. Renata Salecl w „Tyranii wyboru” przywołuje historię przyjaciela Freuda, który poprosił go o radę, czy ma ożenić się z pewną kobietą, na co Freud odpowiedział, że „jeśli chodzi o drobne sprawy, człowiek powinien się zastanowić długo i dogłębnie, ale jeśli chodzi o wielkie – żenić się czy nie, mieć dzieci czy nie – należy po prostu to zrobić”. A dalej Salecl pisze, że takie podejście może być wyzwalające, jeśli zaakceptujemy, że nasze wybory dotyczące miłości i rodziny rzadko są racjonalne, że najczęściej rządzą nami nieświadome pragnienia. I gdy Malina a potem Jolka a na końcu Ewka zupełnie irracjonalnie są po prostu sobą, życie zaczyna się im układać.

Bo czy da się zaplanować życie? Jak widać nie. Nie da się go też ani przewidzieć, ani wywróżyć, no chyba, że ktoś ma fenomenalną zdolność do interpretowania faktów.

Nie mogę nie napisać, jak pięknie tutaj gra w tle Kraków. Z rozrzewnieniem dla tych, którzy pamiętają bar mleczny „Barcelonka”. Malina, Jolka i Ewka snują się od Alchemii do Singera. Gdzieś po drodze mijają Starowiślną. To też moje ulubione trakty sprzed lat. Dzisiaj chętniej wybywam za miasto i cieszę się urokami małopolskich szlaków, ale w wieku dziewczyn pewnie spotykałybyśmy się na tych samych ulicach, z tymi samymi problemami: przed kolejną przeprowadzką, po kolejnym zawodzie sercowym, tracąc dech na Juvenaliach, oglądając pokaz sztucznych ogni na Wiankach, lecząc porannego kaca i zabijając głód chińską zupką. Sporo się od tej pory pozmieniało a ja z ogromną ciekawością idę rozczytywać kolejne tomy Izabeli Sowy.

Izabela Sowa, Smak świeżych malin, Prószyński i S-ka, Warszawa 2002. Projekt okładki: Maciej Sadowski. Redakcja: Jan Koźbiel. Redakcja techniczna: Elżbieta Babińska. Korekta: Bronisława Dziedzic-Wesołowska, Michał Załuski. 189 stron.