Gdy Bóg stworzył mężczyznę zrozumiał, że się pomylił i zabrał się do tworzenia kobiety. Mam nadzieję, że wpadka Izabeli Sowy ze „Ścianką działową” to taki wypadek przy pracy, literackie qui pro quo, i że to co najlepsze przede mną. To nie jest zła propozycja, jest po prostu zdumiewająco blada na tle tak wyrazistych poprzedniczek.
Izabela Sowa („Podróż poślubna„, „Powrót„, „Agrafka„, „Części intymne„, „Świat szeroko zamknięty„, „Zielone jabłuszko„, „Herbatniki z jagodami„, „Cierpkość wiśni„, „Smak świeżych malin„) porzuciła swoją frazę, przechodząc na stronę, po której stoi większość niczym się niewyróżniająca. Cięte riposty, gęsty humor, charakterystyczny rytm zdań oddała na rzecz: no właśnie czego? Fabuły? Motywów? Jestem rozczarowana, bo to był znak rozpoznawalny Sowy. Po przeczytaniu akapitu wiedział człowiek, że to jej tekst a ten pachnie jak zupa na glutaminianie sodu. Niby jest to, co powinno być, a jednak czuję, że to mi smakuje jak cała reszta. Nie kupiłabym i nie umiałabym wyobrazić sobie scen batalistycznych w wykonaniu Edwarda Hoppera. Myślę Tahitanki i widzę Gauguina. Myślę baletnice, widzę Degasa. Myślę meksykańska rewolucja, widzę Kahlo. A teraz myślę Izabela Sowa i widzę „Ściankę działową”, która oddziela się od reszty. Odzywa się we mnie rozpaczliwe: WHY?
Zazwyczaj już w pierwsze zdanie wpadałam, oddając się rozkoszy czytania. Tutaj czekam na ten moment, mija ponad pięćdziesiąt stron i dopiero zaczynam się wciągać w fabułę. Zabrakło tej historii impetu, iskry. Jest jak tlące się ognisko chucherko. Dokładasz kolejne motywy, a te ani nie grzeją ani ziębią. Co się stało, przecież tematy, które wywołuje Sowa to samograje. Weźmy Marsz Tolerancji, życie dla przedmiotów i przegapianie tego, co najważniejsze w życiu, rozpisywanie życia na zadania, krwiożerczy kapitalizm, wyzysk chińskich robotników, łańcuszek rodzinnego nieszczęścia. Mam wrażenie, że ten tekst był pisany na rozczarowaniu, na powietrzu, które opuściło nadmuchany balonik, na zmęczeniu życiem.
Dionizy Fiotroń, doktor nauk społecznych, żyje trochę w potrzasku. Nie może zmobilizować się do zrobienia habilitacji, zaszył się w firmie w Krakowie, w poukładanym, perfekcyjnie zaprojektowanym mieszkaniu, w którym nawet księgozbiór został dobrany przez fachowca. Jego żona Szarlota to ikona doskonałości. Pewnego dnia Dionizy dostrzega jakieś zmiany w zachowaniu żony, podejrzewa ją o zdradę. Zatrudnia Brzytwę – detektywa amatora, która w bardzo niestandardowy sposób szuka dowodów zdrady. Dionizy musi jej poświęcić tydzień swojego życia, w ciągu którego pozna nie tylko żonę, ale zobaczy też siebie i własne życie w zupełnie nowej odsłonie.
Takie rozwiązanie fabularne powinno samo pociągnąć tekst a ten jakoś słabo współgra. Nie pomogą mu literackie nawiązania, cytaty, wtręty, które w tym przypadku wyglądają jak silenie się na wrażenie. Coś jest nie tak z tym pomysłem. Wygląda na to, że tym razem Sowie nie udało się zagrać tekstem i historią na tyle mocno, żeby odcisnęła swoje piętno w pamięci. I jeżeli coś się nie zmieniło, to zaangażowanie autorki w sprawy ważne. Gdy pisze o Marszu Tolerancji, opowie o jego oponentach, zakapturzonych anonimowych chłopakach z zasłoniętymi twarzami, skandującymi hasła, nie wiadomo skąd wzięte. Opowie o znajomej Brzytwy, która zakocha się w takim zwolenniku „normalności” i stanie obok niego i jego kumpli obrzucających Marsz jajkami, kamieniami. Opowie Sowa o ludziach, którzy nie potrafią się wyrwać z narzuconego schematu życia. Ludziach, którzy wyszukują się w tłumie dla świętego spokoju, potem żyją obok siebie, realizując wzorzec doskonałej pary, zapełniają czas planowanymi remontami, zakupami, obowiązkowymi spotkaniami rodzinnymi, ze znajomymi. Cyzelują swoje życie, doskonaląc pomieszczenia, w których mieszkają, kupując coraz droższe przedmioty, wypoczywając w coraz bardziej luksusowych miejscach. Ludzi, dla których sensem życia jest opakowanie a gdy wszystko wokół nich wygląda doskonale i perfekcyjnie, zabija ich nuda, brak pasji, którą porzucili dla tego uporządkowanego i bezpiecznego życia. Sowa pokaże świat w pazernej pogoni za zyskiem, świat, w którym chiński pracownik amerykańskiego koncernu produkującego buty sportowe musiałby pracować 4 500 lat, żeby zarobić na roczną pensję prezesa tegoż koncernu. Opisze świat, w którym „3 procent zysku firmy NIKE jest przeznaczany dla indonezyjskich robotników – reszta idzie na pensje zarządu, kontrakty reklamowe Tigera Woodsa i wypasione klipy”. Wreszcie powie o przekazywanej z pokolenia na pokolenie krzywdzie, traumie, upokorzeniu, którą udaje się przerwać tylko tym nielicznym, którzy rezygnują z rodzicielstwa.
Jak pokazuje historia z Bogiem i jego nieudaną pierwszą próbą stworzenia człowieka, każda pomyłka, jeśli na nią spojrzymy z odpowiedniej strony, ma sens. Bo, jak widać, gdy ktoś ma tyle do zrobienia lub powiedzenia, ma prawo zrobić coś słabiej.
Izabela Sowa, Ścianka działowa, Wydawnictwo Nowy Świat, Warszawa 2008. Projekt okładki i stron tytułowych: Agnieszka Herman. Redakcja: Katarzyna Kowalska. Korekta: Ewa Chmielewska. Wydanie I. Stron 240.