„Droga do domu” Yaa Gyasi to sprytny przykład literatury – marketingowego majstersztyku. Wykorzystując ogólnoświatową wrzawę wokół problemu uchodźstwa, młodziutka, dwudziestosześcioletnia Ghanijka wychowana i mieszkająca w USA dostaje szansę debiutu. A rządni kasy wydawcy wyrywają sobie prawa do przekładu jej książki wyłącznie na podstawie zarysu fabuły. Przyglądając się na chłodno mechanizmom rynkowym, jakie wywindowały tę powieść do miana jednej z najbardziej oczekiwanych książek 2016 roku, można poczuć na plecach cyniczną dłoń wydawców, którzy, jak na rasowych handlarzy złudzeń przystało, wciąż potrafią sprzedawać nam przeciętne rzeczy za nieprzeciętną cenę. W tym przypadku za 42, 90 zł.
Szykując tę książkę na bestseller dołożono wszelkich starań, żeby powieść Yaa Gyasi czytała się przyjemnie i w rękach krytyków i mniej wyrobionych czytelników. Drażliwe okoliczności zewnętrzne i wrogość części opinii publicznej pod adresem uchodźców, raczej kazałyby zamilknąć nad niedostatkami książki i chyba świadomie wydawcy wybrali ten rok na premierę „Drogi do domu”. Oto dostajemy historię, która wprost definiuje nam problemy świata, przypominając, że imperialne zakusy mocarstw tworzą mapy biedy, nieustających konfliktów, za które nie biorą później odpowiedzialności. Ci, którzy najgłośniej skandują pod adresem imigrantów go home mogą się srodze zawstydzić swoich słów po tej lekturze. Mamy tu bowiem do czynienia z klasyczną powieścią zaangażowaną społecznie. Yaa Gyasi pochyla się nad problemem skutków kolonializmu, którego konsekwencją są bieda i napięcia w postkolonialnych krajach Afryki i w krajach, do których osiemnastowieczni niewolnicy byli sprzedawani. Bezpośrednim efektem handlu żywym towarem jest późniejszy system przymusowej pracy czarnoskórych więźniów w USA, Wielka Migracja, podczas której tysiące Afroamerykanów szukało schronienia przed falą rasizmu na Północy kraju, gettyzacja amerykańskich miast, do których trafiali czarnoskórzy uciekinierzy, popularność heroiny w Harlemie lat 60. czy problem cracku w latach 80. I późniejsza walka z narkomanią wśród czarnoskórych Amerykanów.
„Drogę do domu” Yaa Gyasi najlepiej czytać równoległe z reportażem Katarzyny Surmiak-Domańskiej „Ku Klux Klan. Tu mieszka miłość” czy z cyklem afrykańskim niestety słabo u nas czytanej noblistki Doris Lessing („Martha Quest„, „Odpowiednie małżeństwo„, „Dwie kobiety„, „Podróż Bena„, „Piąte dziecko„). Wrażenie będzie jeszcze pełniejsze, jeśli prześledzimy różnicę w narracji i przedstawianiu czarnoskórych bohaterów w historii literatury. Nie przez przypadek Marjorie, jedna z postaci „Drogi do domu” pisze pracę o afrykańskiej i afroamerykańskiej literaturze, bo jak podkreśla „czuje ją w sobie”. A coś, czego białemu, zwłaszcza europejskiemu czytelnikowi brakuje, to właśnie perspektywy, ducha czasu, który zasiedziałby się w korzeniach rodziny i dawał poczucie wspólnoty. Stąd przypuszczam, że powieść Yaa Gyasi po krótkim, acz spektakularnym podboju polskich mediów, umrze śmiercią naturalną. Jednocześnie może i być tak, że w duchu poprawności politycznej i tendencji rozgrzeszania się z przewinień kolonializmu, Yaa Gyasi zostanie wywindowana do pozycji światowej gwiazdy literatury.
Nieobecni długo afrykańscy autorzy, dopiero od niedawna zaczynają być przedmiotem zainteresowania rynku wydawniczego. Oddanie im głosu to gest zadośćuczynienia i zmieniania perspektywy. Wybrzmiewa to w wypowiedzi Yaw, jednego z bohaterów „Drogi do domu”, który podkreśla, że historię pisze ten, kto ma władzę
„więc ucząc się historii, musicie zawsze zadawać sobie pytanie: czyją opowieść pomijam? Czyj głos został stłumiony po to, żeby inny głos stał się dominujący?”
i dodaje, że dopiero po poznaniu odpowiedzi na te pytania trzeba poszukać również tej innej opowieści, żeby „dostrzec bardziej wyraźny, choć nadal niedoskonały obraz dziejów”. Pomaga w tym niewątpliwie książka Yaa Gyasi. Dotąd o Afryce opowiadali nam biali, choćby tak zaangażowani jak wspomniana Doris Lessing, zagorzała przeciwniczka apartheidu. Osoby świadome złożoności losów krajów Afryki i jej potomków poza kontynentem, niestety mogą się nieco wynudzić książką Gyasi, która ma raczej potencjał rozbudzenia czytelnika nastoletniego, który dojrzewa i szuka „dorosłych” lektur, ale niezbyt trudnych, żeby sobie zafundować łagodne przejście do literackiego świata dorosłych. I „Droga do domu” jest taką propozycją.
Osią wydarzeń w „Drodze do domu” są losy przodków dwóch przyrodnich sióstr, które w osiemnastym wieku zostały rozdzielone. Dziewczynki nigdy się nie poznały, co będzie znamienne dla ich współczesnych potomków. Życie jednej gałęzi rodziny toczy się w Ghanie, drugiej padnie łupem handlarzy niewolników. Prześledzimy rodziny i ich potomków aż do współczesności, pokolenie po pokoleniu. Żeby zmieścić na 409 stronach ich historie Yaa Gyasi urywa je, powracając w kolejnej odsłonie z opowieścią o następnej osobie, dając jedynie mgliste informacje, co działo się z postacią, której dramatyczne dzieje nagle przerywa. To szczególny zabieg, który jedynie podkreśla beznadzieję ich monotonnego, tragicznego życia. Gyasi zamiast mnożyć kolejne wydarzenia, niejako mówi nam tą pociętą narracją, że całe ich życie było podobne: ciężka praca, okrucieństwo plantacji, znój, bicie, prześladowania. Pozostawia naszej wyobraźni dopowiedzenie sobie ciągu dalszego. Jednocześnie chce odwrócić uwagę od losu pojedynczego człowieka i skupić ją na problemie, jaki wiąże się ze skutkami kolonializmu, tak dotkliwie dotykającego, jak widać, pokolenie po pokoleniu, aż do bliskiej nam współczesności. W ten jednocześnie prosty sposób narracja zyskuje tempo i z pewnością trafi w gusta czytelnika, którego uwaga jest rozproszona i prosi się o nieustanną porcję nowości. Dodatkowo Gyasi przeplata losy dwóch gałęzi rodu, co zdwaja wrażenie urozmaicenia i z pewnością spodoba się masowemu czytelnikowi, którego trzeba nieustannie stymulować do dalszego czytania.
Książka zyska sobie przychylność krytyki językiem, który wprawdzie ani trochę nie ociera się o oryginalność, raczej jest idealną definicją języka powieści środka, ale jest nadzwyczaj poprawny, jak na debiut. Nie można Yaa Gyasi zarzucić braku talentu narracyjnego, choć sposób w jaki komponuje książkę, układając ją w spójną historię z 14 przeplatających się krótkich portretów, pokazuje jeszcze nieśmiałość warsztatową. Nie wiadomo tylko, czy to talent autorki czy utalentowany redaktor wyszlifował nierówności, a niestety zostało kilka grudek, po których trzeba się przecisnąć ze zgrzytającymi zębami. Podejrzewam więc jednak, że Yaa Gyasi ma tendencję do wycieczek w rejony, które miejscami sprowadzają jej powieść na manowce. Miłośnicy Paulo Coelho wspaniale się jednak w tym odnajdą: „Prawie wszyscy jesteśmy słabi. Spójrz na małego chłopca. Urodzony przez matkę, uczy się od niej, jak jeść, chodzić, mówić, polować, biegać. Nie wymyśla nowych sposobów działania. Trzyma się starych. Tak właśnie wszyscy przychodzimy na świat, James. Jesteśmy słabi i bezsilni, rozpaczliwie pragniemy się czegoś nauczyć i zostać nową osobą. – Uśmiechnęła się do wnuka. – Ale co mamy zrobić, jeśli nie podoba nam się ta osoba, którą zostaliśmy? Siedzieć bezczynnie? Ja myślę, James, że zawsze można znaleźć nową drogę”. Są też apetyczne wtręty atrakcyjne dla fanów E.L. James, zabawy pałkami, Brytyjczycy z zachłannością rzucający się na kształtne Ghanijki: „Jo oburącz trzymał pośladki Anny w namiętnym uścisku. Wiedział, że do końca życia będzie się cieszył darem, jakim było obejmowanie jej ciała”. Nie zabraknie też retoryki poradnikowej:
„W twoim życiu nie powinno być miejsca na wyrzuty sumienia. Jeśli w chwili, w której coś robisz, jesteś pewna słuszności swojego postępowania, to dlaczego masz go później żałować?”.
Nie brak też prób quasi-poetyckich, których oby było w literaturze jak najmniej: „Nad garnkiem zaczął zbierać się dym. Wznosił się coraz wyżej, a jego kłęby tańczyły wokół głowy Ethe, całując jej wargi”, „Śpiewając, zobaczyła nuty, które wyfruwały z jej ust jak motyle, uwalniając ją po części od brzemiennego smutku”.
Yaa Gyasi w jednym z wywiadów powiedziała, że trzeba poznać historię kolonializmu i jej skutków, żeby zrozumieć wzbierającą w czarnoskórych Amerykanach nienawiść do Białych. Stąd jej powieść jest tak bardzo aktualna dziś wśród społeczeństw, które przyjmują do siebie obcych, jednocześnie skazując ich na wykluczenie i gettyzację. Nienawiść, jaka w nich teraz zakiełkuje będzie przenoszona potem z pokolenia na pokolenie. Mając świadomość tego, dzisiaj decydujemy nie tylko o losach kilkuset tysięcy uchodźców, ale też o dalszych losach świata. Ten prosty przekaz ma szanse uderzyć w czułe struny wrażliwych czytelników. Tym bardziej, że w komentarzach do tej książki najczęściej pojawiają się przymiotniki: poruszająca, smutna, wstrząsająca.
Tytuł książki nawiązuje do ruchu czarnoskórych potomków niewolników, zwolenników powrotu do kraju przodków. Ale i ta, może z pozoru idealna wersja zakończenia historii kolonializmu jest jednak niemożliwa. Samotność i poczucie niedopasowania do miejsca jest tym, co najbardziej wybrzmiewa w książce Yaa Gyasi. Czarnoskórzy bohaterowie jej powieści wciąż nie pasują do nowego miejsca i już nie pasują do kraju przodków. „Droga do domu” będzie już zawsze wizytą turysty zastanawiającego się nad dziejami świata.
PS Książka była w pośpiechu wydawana, o czym świadczą literówki, i gdyby za każdą Wydawca musiał nam zwrócić pięć złotych, cena osiągnęłaby bardziej przyzwoity poziom: str. 270 „Ona nadał musiała być pogrążona we śnie”, str. 369 „Byłą jedyną znaną Marjorie osobą, która posiadała książkę jej ojca”.
Recenzja: Droga do domu, Yaa Gyasi, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2016. Przełożył: Michał Ronikier. Tytuł oryginału: Homegoing (2016). Wydanie I. ISBN 978-83-08-06159-6. Opieka redakcyjna: Jolanta Korkuć. Redakcja: Paweł Ciemniewski. Korekta: Ewa Kochanowicz, Małgorzata Wójcik, Barbara Żebrowska. Projekt okładki i stron tytułowych: Urszula Gireń.
O książce porozmawiam 30 czerwca (czwartek), godz. 21:00 – 22:00 w audycji Barbary Gawryluk „Koło Kultury”, gdzie wystąpię gościnnie w roli jurora obok Pauliny Małochleb i Michała Sowińskiego. Razem wybierzemy książkę miesiąca, a „Droga do domu” Yaa Gyasi jest jedną z trzech nominowanych do tego tytułu.
Buycoffee.to
Jestem wdzięczna, że doceniasz moją pracę włożoną w napisanie tego artykułu stawiając mi wirtualną kawę.
LH.pl
Jestem wdzięczna, że kupujesz usługi u polskiego dostawcy hostingu: https://www.lh.pl z moim partnerskim kodem rabatowym: LH-20-57100, bo otrzymasz obniżony koszt hostingu w pierwszym roku o 20% a ja prowizję od LH.pl tak długo jak jesteś ich klientem / klientką.