Kategorie
Non-nordic

Doris Lessing – Odpowiednie małżeństwo

Czy w temacie miłości da się jeszcze napisać coś nowego? Jeśli istnieje jakiś motyw wciąż powtarzany i wciąż eksploatowany w literaturze, to obok śmierci i zbrodni jest nim właśnie miłość. Z każdą książką można mieć wrażenie, że przerobiliśmy literacko wszystko w tym temacie. A jednak wciąż do niego powracamy z czymś nowym.

Prawdopodobnie jestem posiadaczką największej kolekcji komedii romantycznych w tym kraju. Fuj, pomyśli ktoś. Bądźcie tolerancyjni. W końcu każdy z nas ma jakąś słabość. Jedni do czekolady z chilli, drudzy do „Notting Hill”. Nie powiem ile razy oglądałam „Kiedy Harry poznał Sally”, bo i tak nikt nie uwierzy. W podstawówce zaczytywałam się w Siesickiej, Musierowicz. Wielokrotnie. Lubię czasem oderwać się od życia i pobyć z literaturą, jak to ładnie ujął Mariusz Szczygieł „wypoczynkową”. Odpłynąć od szarpaniny dnia codziennego, przy czymś z lukrem i happy endem. Do takiej literatury wracam, bo łatwo ją zapominam. Nie mogę jednak zapomnieć „Odpowiedniego małżeństwa” Doris Lessing („Martha Quest„, „Dwie kobiety„, „Podróż Bena„, „Piąte dziecko„). I wiem, że już nigdy tej książki ponownie nie przeczytam. Dlaczego?

Jest w niej coś niepokojącego. Nieokreślonego, co ściska żołądek w nerwowym napięciu. Zapytacie, co w niej jest takiego strasznego. Po prostu życie. A od prozy życia, jak pokazują wyniki sprzedażowe książek, uciekamy. Masowo wolimy się podtrzymywać w nadziei na lepsze życie a nie czytać, że lepiej raczej nie będzie.

Jeśli jesteście młodymi mężatkami lub niedawno zaręczonymi osobami, nie czytajcie tej książki. Nie czytajcie jej, jeśli nie jesteście zadeklarowanymi singlami. To lektura dla wyrachowanych czytelników, którzy z chłodnym profesjonalizmem odkładają książkę po przeczytaniu ostatniej strony. Nie dręczą się lekturą, nie miotają. Zostawiają ją na pożarcie krytykom i sięgają po kolejną pozycję.

To druga część pięcioksięgu „Dzieci Przemocy”. Doris Lessing napisze „Odpowiednie małżeństwo” w 1954 a opowiada w powieści o czasach z okresu drugiej wojny światowej. Najwyraźniej potrzebuje dystansu, żeby wgryźć się z pełną świadomością w poprzednią dekadę. Jest szalenie konkretna. To mistrzyni nastroju, balansująca delikatnie na cienkiej linii czasu. Jej proza wydziera z jej własnego życia materiał, który przerabia w literackie spotkania pełne napięcia, gorzkiej prawdy, wewnętrznej walki i buntu.

Opisuje młode małżeństwo. Absurdalne i niepotrzebne. Ale prawdziwe. Dziewczyna poślubia chłopaka, z którym nic jej nie łączy oprócz paczki znajomych, urywających kolejne noce na tańcach, drinkach i wzajemnych odwiedzinach. Są młodzi i jak w transie konsumują swoją młodość, w złudnej nadziei jej kontrolowania. Wysysają z niej resztki wolności, żyjąc pod dyktando swoich czasów. Beztrosko, szaleńczo, głośno. Są uzależnieni od swojego towarzystwa, od rytmu przebalowanych nocy. Jedni wpadają, inni zaręczają się spontanicznie, alkohol ułatwia decyzje. Małżeństwo wbija ich w kolejną rutynę. Wygrają ci, którzy potrafią w milczeniu cierpieć. Cierpią kobiety.

Czy lata czterdzieste, które opisuje Lessing bardzo różnią się od naszej dekady? Początkowo sądziłam, że tym, co się wówczas przemilczało był seks. Tyle, że seks też jest w Polsce tematem zakazanym w szkołach, które uciekają od wychowania seksualnego, katując dzieci lekcjami religii i straszą piekłem. Demokratyzacja w dostępie do informacji przyszła wraz z Internetem i chyba rozumiem, dlaczego w Polsce jest jednym z najdroższych w całej Unii Europejskiej. To diabelskie narzędzie pozwala znaleźć odpowiedzi na pytania, do których dostępu broni Kościół i rząd.

Przeczytajcie uważnie ustępy, które mówią o zapobieganiu ciąży. Te mikstury z octu, dżin po stosunku, skakanie ze stołu. Czym to się właściwie różni od kalendarzyka małżeńskiego? Ta sama skuteczność, takie samo ryzyko. Aborcja jest zakazana i dostępna wyłącznie nielegalnie, skazując często kobiety na powikłania po zabiegach wykonanych w złych warunkach. Przeczytajcie uważnie opisy porodu i tych kilku dni w szpitalu po urodzeniu dziecka. Nawet akcja „Rodzić po ludzku” niewiele zmieniła w Polsce. Czytałam wręcz głosy lekarzy, że nastawia wrogo kobiety do personelu medycznego (sic!). Kobiety w latach czterdziestych przechodzą ten sam horror rodzenia, jaki towarzyszy współcześnie kobietom na polskich porodówkach. Przeczytajcie uważnie, jak traktuje się mężatki na rynku pracy. Wówczas naturalne było, że się je zwalnia lub, że same odchodzą. Dzisiaj pozoruje się, że istnieje prawo chroniące miejsce pracy kobiet, które poszły na macierzyńskie. W rzeczywistości często proponuje się im po powrocie do pracy oddelegowanie do innych zadań lub likwiduje się ich stanowisko pracy. Przeczytajcie uważnie o małżeńskim seksie egzekwowanym przez mężów konsekwentnie, jak trzeba przemocą. Przeczytajcie o zmowie milczenia mężatek, które znoszą monotonię, nudę i nieudane pożycie dla pozorów. Przeczytajcie uważnie o młodych mężatkach siedzących w domu z dzieckiem, podczas, gdy mężowie realizują się zawodowo a po pracy rozrywają w towarzystwie kolegów. Przeczytajcie uważnie o wszystkich trybach reprymend, napomnień i kontroli matek, teściowych, „uczynnych” koleżanek. Młoda mężatka w niczym nie jest dość dobra, ani w opiece nad dzieckiem, ani w prowadzeniu domu. Każdy poczuje się uprawniony w instruowaniu jej do właściwego zachowania. Czy współcześnie kobiety traktuje się z mniejszą nonszalancją i protekcjonalizmem? Z tego co słyszę to nie. I wówczas i dzisiaj nie brakuje niekompetentnych lekarzy, pielęgniarek z własną filozofią opieki nad noworodkiem i aktualnie lansowanych poradników o okresie niemowlęctwa. Właściwie nic się nie zmienia. Nawet zmęczenie, osamotnienie i chęć ucieczki wciąż, niezmiennie są takie same. Doris Lessing zasłynęła, jako kronikarka XX wieku, której udało się zapisać zmienność i niezmienność czasów. Tu widać to w całej okazałości.

Trudno o masową popularność tej książki, bo zbyt wiele tu gorzkiej prawdy. Małżeństwo dla kobiety to proces autodestrukcji i samoograniczania. Szarpania się pomiędzy powinnościami a własnymi potrzebami. Dostosowywania się i zadowalania innych. To czas wyrzutów sumienia i poczucia, że nie stanęło się na wysokości zadania jako kobieta.  Dlaczego nie wrócę już do tej książki? Bo czytałam ją wkurzona, że od lat czterdziestych do dzisiaj nic się nie zmieniło. W Polsce. Bo w większości cywilizowanych krajów to wszystko jest już literacką fikcją.

Doris Lessing, Odpowiednie małżeństwo, Wydawnictwo Albatros Andrzej Kuryłowicz, Warszawa 2009. Z angielskiego przełożyła: Magdalena Słysz. Tytuł oryginału: A Proper Marriage (1952). 503 strony. Redakcja: Ewa Pawłowska. Projekt graficzny obwoluty i serii: Andrzej Kuryłowicz.