Kategorie
Literatura nordycka

Zabójcy bażantów – Jussi Adler-Olsen

Książki Jussiego Adler-Olsena świetnie bawią się popkulturą, a przyglądając się „Zabójcom bażantów” łatwo dostrzec, że autor świadomie czerpie z różnych konwencji, nie bojąc się nawiązań filmowych, wydobywając z ram prozy gatunkowej elementy znane i lubiane.

Mocnym atutem Departamentu Q jest para podkomisarza kryminalnego Martina Mørcka i jego asystenta cywilnego Assada. Każdy, kto choć raz zobaczył którąkolwiek z części „Zabójczej broni”, czy „Gliniarza z Beverly Hills” doskonale rozumie napięcie, emocje i adrenalinę, która towarzyszy takim parom. Grany przez Mela Gibsona Martin Riggs nie byłby taki brawurowy, dowcipny i przystojny, gdyby jego partnerem nie był Roger Murtaugh świetnie zagrany przez Danny Glovera. Popisowe partie, które przeszły już do historii kina akcji z udziałem  Eddiego Murphy’ego nie byłyby takie zabawne, gdyby nie skontrastowanie ich z nieco nieudacznymi, powolnymi, trzymającymi się procedur detektywami. Przeniesienie takiego schematu na grunt duński otworzyło przed Adler-Olsenem kolejne możliwości. Tworzy, więc postać rdzennego Duńczyka Carla Mørcka, którego asystentem zostaje syryjski imigrant Assad.

Dania od dawna ma problemy z integracją i słynie z płacenia imigrantom za opuszczenie kraju z bezpowrotnym biletem w jedną stroną, a ostatnio dała się poznać z wykupywania ogłoszeń w prasie informujących o zmniejszeniu świadczeń dla nowo przybywających do kraju uchodźców.  Wybieranie sobie na głównych bohaterów właśnie takich postaci oznaczało też w tym przypadku pewne problemy. I można powiedzieć, że było aktem i odwagi i swojego rodzaju odpowiedzialności społecznej, potrzebą opowiedzenia hermetycznym Duńczykom historii z imigrantem w tle, budząc uprzedzenia, stereotypy, niepokojąc ich emocje i pozostawiając w napięciu do niewiadomego końca, czy Assad okaże się islamistą, rozwalającym od wewnątrz duński system. W „Wybawieniu” autor wybornie bawił się ksenofobią, czego nie ma jeszcze w takiej skali w poprzedzającym go tomie „Zabójców bażantów”. Na razie czytelnik jest oswajany z obcym, który wkracza w te kręgi państwa, które przecież mają stać na straży porządku. Skontrastowanie tych dwóch postaci wydobywa też lepiej pewne cechy, które rezonują w codzienności Departamentu Q. Assad zdecydowanie jest zwierzęciem społecznym, po prostu radzi sobie tam, gdzie Mørcka zawodzą instynkty i daje plamę.

Od spektakularnego sukcesu książek Stiega Larssona (Więcej o nim w: „Stieg Larsson. Mężczyzna, który odszedł zbyt szybko – Barry Forshaw„, „Kontynuacja Millennium – bojkot, przeciek i awantura„) rozrywka w Skandynawii służy rozwiązywaniu bieżących problemów. Przyzwyczailiśmy się, że skandynawska proza, zwłaszcza popularny u nas kryminał będzie przede wszystkim opowieścią o kraju, ludziach tam mieszkających. Da nam wgląd w świat fascynujący swoją odrębnością, tak bliski fizycznie, a tak odległy jednak kulturowo, tworzący na obrzeżach północy odrębną rzeczywistość „wyspę szczęścia”, która akurat w tym wypadku jest wprawdzie półwyspem, ale jakim. Wszystkie statystyki i rankingi świadczą o osiągnięciu pewnego poziomu doskonałości w budowaniu i organizowaniu życia społecznego, naprzeciw tym doniesieniom stają skandynawscy pisarze. Jussi Adler-Olsen bardzo konsekwentnie wpisuje się w nurt społecznie wrażliwej prozy gatunkowej.

W „Zabójcach bażantów” spotykamy, więc grupę przyjaciół, która zna się z elitarnej szkoły z internatem. Dzisiaj to czołówka duńskiej elity; opanowali ważne sektory duńskiej gospodarki, osiągając nie tylko wysoki status, ale też prestiż mu towarzyszący. Rozbudzone w młodości krwiożercze instynkty znajdą upust w dorosłym życiu. Grupa kontynuuje zapoczątkowane jeszcze w czasach licealnych mordercze wypady, podczas których atakują przypadkowych ludzi. Ich ofiary mają dwa wyjścia: milczeć do końca życia za pieniądze lub za życie. Jeden błąd będzie kosztował ich dużo więcej, niż mogliby kiedykolwiek przewidzieć. Zagłębiając się w świat zdeprawowanej elity Jussi Adler-Olsen opisuje gęstą sieć powiązań towarzysko-biznesowych, chore relacje, które korumpują wysoko postawionych urzędników. Niektóre z nich jak stwierdzi Mørck są jak żywcem wyjęte z „Dynastii”; żona Ditleva Prama „jest siostrą podsekretarza stanu w Ministerstwie Sprawiedliwości, a ten podsekretarz był bardzo dobrym adwersarzem komendantki podczas prac nad reformą”, „wkrótce okaże się, że wszyscy są nieślubnymi dziećmi Blake’a Carringtona”, doda ironicznie Mørck. Wydaje się, że skandynawski raj podskórnie trawiony jest potworem, który wydobywany na światło dzienne przeraża o tyle mocniej, że nie z tym kojarzymy ten uporządkowany nordycki świat.

Dla czytelnika polskiego dawka emocji i grozy jest tym większa, że jeden z paczki morderców Ditlev Pram inwestuje w Polsce, wykupując prywatne szpitale za 12 miliardów. Możemy się zacząć bać, uprzedza autor, zapewniając, że Duńczycy nie są tak uprzejmi, mili i kulturalni, jak byśmy się spodziewali po ciekawostkach prezentowanych codziennie na fanpage’u Ambasady Danii.

W państwie duńskim, w którym jak wiemy z historii literatury, nie od dzisiaj źle się dzieje,  obywatelskość jest zjawiskiem powszechnym, czynny udział społeczeństwa we wpływaniu na państwo i decyzje rządu nie ma nigdzie swojego odpowiednika. Z pewnością niepokojące jest, że w tak perfekcyjnym świecie są głębokie szczeliny i wciąż sporo miejsca na błędy i zbrodnię. Jussi Adler-Olsen przyjmuje na siebie rolę krytyka, który nazywa po kolei błędy decydentów, ich głupotę i bezmyślność. Mechanizmy władzy się powtarzają, ich skala w niewielkiej Danii a zwłaszcza wpływ ma inny wymiar niż u nas. Widać, że część problemów władzy dotyka każde społeczeństwo, jakby głupota była rodzajem złośliwego wirusa przenoszonego na kolejne społeczeństwa za pośrednictwem decyzji politycznych. Adler-Olsen krytykuje reformę policji „okręgi nie nazywały się już tak samo, ludzie nie nosili tych samych tytułów, poprzenoszono archiwa”. Widać, że indolencja władzy wszędzie przejawia się w kosztownym pozorowaniu działania. „W małej Danii było tak”- napisze Jussi Adler-Olsen „że jeśli miało się na kogoś haka, to ten ktoś miał w zanadrzu coś równie druzgocącego”, co świetnie oddaje atmosferę sitw, które niszczą systemy. W domach duńskiej elity pracują estońscy, litewscy pracownicy, na zapleczach drogich hoteli są filipińskie dziewczyny. Przyciągani obietnicą raju na ziemi spadają do roli nisko płatnych, wykorzystywanych pracowników. Ciemne strony kapitalizmu ujawniają się tutaj jeszcze bardziej wyraziście, a w walce o zmianę sytuacji trochę trudno, jeśli media, jak „Berlingske Tiderne” jest tylko „staroświecką, paniusiowatą gazetą” a radiostacje taką samą wagę przykładają do informacji o „narodzinach tapira w ogrodzie zoologicznym w Randers i do groźby przewodniczącego partii Prawica, dotyczącej likwidacji podziału administracyjnego, którego sam się wcześniej domagał”.

Ale strasząc nas Jussi Adler-Olsen puszcza w naszą stronę oko. Łagodzi efekt i grozy i ciężaru problemu pozwalając się nam pośmiać z bogatych i wygodnych Skandynawów. Wpadamy w ciekawe miejsce na mapie literatury skandynawskiej, bo Duńczyk zasłynął na półwyspie z uszczypliwości pod adresem sąsiadów. W „Wybawieniu” dostało się nieźle Szwedom, w „Zabójcach bażantów” pośmiejemy się z Norwegów, o których Mørck myśli jak o „stadzie małp górskich” i „bandzie łosi z zakichanej północy”, którą podczas oficjalnej wizyty delegacji norweskich policjantów musi zabawiać. A Norwedzy żłopią kawę „jakby przebyli sześćdziesięciogodzinny lot o suchym pysku albo pochodzili z kraju, który miał embargo na mokkę od czasów niemieckiej inwazji”. Na domiar złego sąsiedzi „kwilą” zamiast mówić i podziwiają „duńską gospodarność oraz fakt, że za każdym razem rezultaty były ważniejsze niż codzienne potrzeby odnoszące się do zasobów i dobra personelu”.

„Zabójcy bażantów” jak na thriller przystało sięga po sprawdzone zabiegi formalne. Będzie tutaj otwierająca scena, na której wyjaśnienie przyjdzie nam sporo poczekać. Rozdziały poświęcone członkom morderczej grupy przeplatają się z rozdziałami o śledztwie Mørcka i Assada, co daje też okazję do spojrzenia na Departament Q od kuchni i poznania nieco życia osobistego podkomisarza kryminalnego. Książka słusznie zasługuje na miano filmowej, została zresztą rewelacyjnie zaadaptowana przez Mikkela Nørgaarda na potrzeby kina ze znakomitymi rolami Nikolaja Lie Kaasa jako Carl Mørck i Faresa Faresa jako Assad. Przyznaję, że uproszczenie fabuły i przeniesienie zwłaszcza psychologicznych uzasadnień niektórych postaci wydało mi się bardziej wiarygodne właśnie w wersji filmowej. Jussi Adler-Olsen podchodzi bardzo ambitnie do pisania, tworząc gęstą, wielowątkową fabułę, co nie zawsze dobrze przekłada się na napięcie. Podsumowując powiedziałabym, że „Zabójcy bażantów” to slow thriller, z mocnymi elementami grozy, z zacięciem do społecznej krytyki. Zgodzę się też z opiniami, że pisarz z książki na książkę jest lepszy, bo jednak „Wybawienie” oceniam wyżej.

Literówki do poprawienia: str. 9 „Przesunęła spojrzenie się w dół po ciele kobiety”, str. 207 „Oto jak można wykorzystać kontakty z Afganistanie”

Recenzja Zabójcy bażantów Jussi Adler-Olsen, Wydawnictwo słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2011. Przełożyła Joanna Cymbrykiewicz. Tytuł oryginału: Fasandrœberne (2008). Projekt typograficzny: Stanisław Salij. Projekt okładki: Thomas Szøke, eyelab.dk, Przekład przejrzała: Agata Beszczyńska. Korekta: Małgorzata Jaworska. ISBN 978-83-7453-060-6. Stron: 422.

Za egzemplarz recenzencki dziękuję wydawnictwu słowo / obraz terytoria.