To do niej Jarosław Iwaszkiewicz napisze ostatnie słowa. To jej „pan prezes”, tak do pisarza mówią w Stawisku, powierzy na trzy lata porządkowanie swojego archiwum. Przez rok będzie mieszkać w Stawisku w pokoju po Stanisławie Lilpopie, ojcu Anny Iwaszkiewicz (Więcej o niej w: „O Annie Iwaszkiewicz, która nie chciała księcia„). Napisze, że „najtrudniejsza jest pierwsza decyzja, pierwsza emigracja, pierwsze rozpakowywanie kartonów z książkami”. Zaczynając książkę, opowie o początkach, o tych pierwszych przeprowadzkach, o roku w Stawisku a potem o pierwszej emigracji, która umożliwiła kolejną. Początek jej opowieści kazałby sądzić, że otworzy przed nami opowieść – esej z potoczystą frazą. Tak jednak nie jest.
A jak jest? Jest bardzo praktycznie. W zasadzie „Przystanek Kostaryka” to opowieść, która układa się w poradnik dla emigranta, napisany szczerze i bardzo osobiście, bez zbędnej literackości. Jak się starać o rezydenturę w Kostaryce, jak kupić tam ziemię, samochód, jak wybudować dom. Grażyna Obrąpalska opisuje swoją historię i z tej osobistej opowieści układa kolejne rozdziały, przeplatając je prywatnymi zdjęciami, gdzie zamiast upojnej subtropikalnej przyrody pokazuje swój samochód, dom, przyjaciół, męża czy córkę. Wydaje się, że pisze tę książkę bardziej dla siebie, rodziny i przyjaciół, że ma to być rodzaj pamiątki z trzech lat życia w Kostaryce. Wolę takie prywatne opowieści i wyjeżdżając w kolejną podróż sięgam po pozycje ludzi chadzających własnymi szlakami, wytyczających nowe przejścia, potrafiących zachwycić się na swój unikalny sposób, czymś, o czym nigdy nie przeczytam w klasycznym przewodniku. Bardziej interesuje mnie, co dla siebie wynieśli z podróży od uniwersalnych informacji, suchych faktów, stąd tak bardzo podobał mi się film „The Loneliest Planet” o backpackersach z USA przemierzających własnym szlakiem góry Kaukazu. Stąd Toskanię zwiedzałam z Anną Marią Goławską i Grzegorzem Lindenbergiem, niezrównanymi znawcami tej części Włoch. Szłam tropem ich ulubionych miejsc i smaków i do dzisiaj nie mogę sobie darować, że do polecanej przez nich kawiarni w Lucce trafiłam w porze sjesty, na zawsze tracąc okazję do zasmakowania podobno najlepszej panna cotty na świecie. Nie wyobrażam sobie trekkingów po Laponii inaczej niż na sposób Anny Nacher i Marka Styczyńskiego, których „Vággi Várri. W tundrze Samów” jest cudownym dowodem miłości do Północy, czegoś dla mnie tak oczywistego jak dzień i noc.
Literatura podróżnicza to literatura tego obcego; wiecznego tułacza; nienasyconego wrażeń. W kategorii literatury podróżniczej o coraz więcej przestrzeni dopomina się literatura emigrantów. Dostrzegają to, co umyka podróżnikom mierząc się z codziennością miejsca. Potrafią w zaskakujący sposób wychwycić jego niuanse. Piszą chętnie, z pazurem, bywa, że dowcipnie, zawsze z dystansem cudzoziemca wychwytując ducha czasu, klimat miejsca, crème de la crème codzienności. A jak jest z książką Grażyny Obrąpalskiej?
„Przystanek Kostaryka” jest przypadkiem rzadkiego połączenia odwagi, ciekawości świata, gotowości na zmiany i sporej dawki szczęścia. Rzecz frapująca już na samym początku, opisująca tak skomplikowany splot wydarzeń, który absolwentkę polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego kieruje na trzy lata do domu Jarosława Iwaszkiewicza w Stawisku, stąd przez Nowy Jork do Kostaryki a finalnie do Karoliny Północnej. Od razu widać, że konieczność zmiany w przypadku Grażyny Obrąpalskiej oznacza szansę. Wybiera wolność przestrzeni do zamieszkania, nie ogranicza się granicami, nieznajomością języka czy odmiennością kultury. Uczy się szybko, pokonując kolejne bariery, wtapia się w nową rzeczywistość, wkrótce otoczona gronem nowych przyjaciół, siatką znajomych. To niezwykły dar, który pozwala nie tylko podróżować, ale właśnie pomieszkiwać świat. A Grażyna Obrąpalska tę umiejętność opanowała do perfekcji.
Napisze w pewnym miejscu, że „najważniejsi są ludzie, przyjaźnie, do których ma wielkie szczęście”. I to jest kwintesencja jej emigracji. Kostaryka byłaby dla niej piekłem na ziemi, gdyby nie sieć przyjaciół, znajomych, zawsze gotowych do pomocy. Dzięki nim życie w Szwajcarii Ameryki Środkowej stało się znośniejsze, a że doskwierało i było pasmem przewrotnych historii, to warto przeczytać, ku przestrodze. Te „straszne” historie przeplata Obrąpalska z dłuższymi wywodami o Kostaryce. Jak dla mnie za dużo jest tu opisów zmagań z budową domu i nic mi nie mówiących porównań z cenami amerykańskimi. Grażyna Obrąpalska wyjeżdża z Polski w latach 80. do USA, stąd Stany są dla niej bazą porównawczą. Ostatecznie udało się jednak oddać i klimat i ducha tego kraju, gdzieś pomiędzy Nikaraguą a Panamą, nieznanego praktycznie w Polsce. Silne, porywiste wiatry łamią jak zapałki olbrzymie, piękne drzewa guanacaste. Pora deszczowa zamienia otoczenie w pobojowisko walczące z osuwiskami, błotnistymi, nieprzejezdnymi drogami. Mimo, że San José jest trzecim miastem na świecie, w którym zainstalowano latarnie uliczne i jednym z pierwszych z infrastrukturą telefoniczną to wszelkie przejawy cywilizacji pogrąża wszechobecna fuszerka i żywiołowa przyroda. To niezwykłe państwo, które rezygnuje w 1949 z armii. Wielu polityków tutaj kończy swoją karierę w więzieniu. Kuchnia mimo otaczających wód oceanicznych jest uboga w ryby czy owoce morza a hodowana tutaj tilapa to jak pisze Grażyna Obrąpalska „ryba bezbarwna, plebejska, bez charakteru (…), miejscowy karp”. Bazą kulinarnych popisów jest ryż i fasola, które zamieniają się na stole w pozbawioną finezji i smaku papkę. Życie w Kostaryce, jak widać w opowieści Grażyny Obrąpalskiej to walka z nieustającym żywiołem subtropikalnej przyrody i napawanie się chwilami pozornego spokoju, który zawsze może zamienić w tragedię kolejne trzęsienie ziemi, ukąszenie jadowitego węża czy skorpiona. Utrzymanie kwitnącego ogrodu to powtarzająca się walka z naturą: z mrówkami, które w kilka godzin potrafią ogołocić krzaki z liści, z suszą i palącym słońcem, deszczem, który zamienia ogród w bajorko. „Kostaryka żyje z turystów i ekspatriantów. Ci często autentycznie bardzo mili Kostarykańczycy pasą się na przybyszach, sprzedając im nieprzyzwoicie drogie działki, budując rozsypujące się domy, oszukując bez cienia poczucia winy czy zażenowania. Obcych prawo strzeże słabo lub wcale.”, napisze Grażyna Obrąpalska, przytaczając absurdy i zagrożenia dnia codziennego, jak kostarykański pomysł na korki w mieście, łapówkarstwo policji, niereagowanie na łamanie prawa, coraz powszechniejszą obecność gangów narkotykowych przyjeżdżających tutaj z Gwatemali, okresowe zamykanie dumy Kostaryki – Parque Nacional Manuel Antonio z powodu zanieczyszczenia plaży ekskrementami z pobliskich hoteli. Chwile spokoju i wytchnienia to przelotne, choć magiczne momenty upajania się zapachem kwitnącej kawy, cytryn, pomarańczy, grapefruitów, mandarynek, zachwycania się oszałamiającym widokiem na Kordyliery.
Atutem książki są rzadkie, ale ciekawe dygresje, jak ta o Paulu Gauguinie, który zachwyci się w 1887 niewielką panamską wysepką Isla Taboga. Czy ta o Nabokovie, miłośniku i znawcy motyli, wiecznym emigrancie, który żeby nie zapomnieć rosyjskiego, codziennie czyta kilka stron słownika. Wreszcie ta o drzewach waniliowych, kto wie, czy nie tych właśnie, o których Gabriel García Márquez pisał w „Stu latach samotności”. Gdybym miała ocenić wartość poznawczą „Przystanku Kostaryka” to z pewnością autorka przedkłada własną wiedzę i doświadczenia nad pisanie kompletnej historii tego kraju kiedyś i dziś. Nie rozpisuje się o tym, o czym mówią inne przewodniki, co można na własną rękę wyszukać choćby w internecie, zostawiając sobie miejsce na osobiste refleksje, oceny i opinie. Jest na tyle szczera, że w jednym miejscu napisze, że gdyby doszło do publikacji tej książki w Kostaryce, pewnie dostałaby tam dożywotni zakaz wjazdu. Cieszy ją życie, bierze z niego hojnie, smakując w codzienności, odrzucając z niej to, co zbędne. Z jednej strony historia jej trzyletniej emigracji w Kostaryce ostrzega przed zbyt pochopnymi decyzjami wyjazdowymi, z drugiej pokazuje, że do odważnych świat należy.
Grażyna Obrąpalska, Przystanek Kostaryka, Wydawnictwo JanKa, Pruszków 2013. Projekt okładki: Anna M. Koźbiel. Redakcja i korekta: Janina Koźbiel, Jan Koźbiel.