Jest takie miejsce, które liczy ok. 9000 mieszkańców zamieszkiwane przez najbogatszych i najbardziej wpływowych Szwedów. To tam założyciel Spotify Daniel Ek kupił za 65 mln koron jedną z najdroższych willi w kraju. Szwedzka następczyni tronu księżniczka Victoria posłała do przedszkola w tej miejscowości swoją córkę Estelle. Tu mieszkali nobliści: Erik Axel Karlfeldt, Verner von Heidenstam i najwybitniejsi szwedzcy twórcy i pisarze, min. Viktor Rydberg, Elsa Beskow. To tutaj mieszka śmietanka finansowa szwedzkiej gospodarki, ministrowie i wielu ambasadorów. A miejsce to z niczego stworzył krewny premiera Olofa Palmego. Leży ok. 13 km na północ od Sztokholmu. Żeby tam zamieszkać trzeba mieć ogromne pieniądze i wpływy. Przeciętni ludzie mogą sobie jedynie zobaczyć tę miejscowość z lotu drona, bo nawet dojazd tam jest utrudniony.
SAKRALIZACJA WŁASNOŚCI PRYWATNEJ
XIX wiek to epoka sakralizacji własności prywatnej, której konsekwencjami są pogłębiające się nierówności społeczne. To czas, gdy ludzie umierają z głodu i okres ogromnej emigracji zarobkowej. W latach 1840 – 1930 ze Szwecji za chlebem wyjedzie pond milion mieszkańców, w tym np. dwóch braci ojca Astrid Lindgren. (Więcej w: „Astrid Lindgren. Opowieść o życiu i twórczości” Margareta Strömstedt ). Od 1864 trwa również wielka norweska emigracja do Stanów Zjednoczonych. Kraj opuszcza ok. 800 tysięcy osób, bo na wsiach nie ma pracy a w miastach sytuacja daje jedynie namiastkę przetrwania. Późniejszy budowniczy socjaldemokratycznej Norwegii, „ojciec narodu” Einar Gerhardsen dorastał we wschodnich dzielnicach Kristianii (w 1924 zmieniono nazwę na Oslo). Dominowała tam stara zabudowa i rozpadające się, ciasne domy bez dostępu do światła. (Więcej w: Norwegia w drodze do wolności, czyli zerwanie unii ze Szwecją).
To wówczas krewny późniejszego premiera Szwecji zrealizował utopię z koszmaru socjaldemokratów. Kupił ziemię i zaprojektował na niej osiedle willowe wyłącznie dla elit. Gdy Szwecja przeżywała swój industrialny boom w XIX w., pojawili się ludzie z ogromnym kapitałem, aspiracjami i marzeniami. Jednym z nim był bankowiec Henrik Palme. W 1889 stworzył idealne miejsce do mieszkania: na tyle blisko wielkiego miasta, żeby móc korzystać z jego oferty. Ale jednocześnie z dala od wielkomiejskiego hałasu, smogu i problemów społecznych. Djursholm, bo o nim mowa miało być miejscem, w którym można cieszyć się świeżym powietrzem, ciszą i spokojem. Lepszym światem w zacnym towarzystwie.
Dzisiaj uchodzi za marzenie wielu, na które niewielu stać. Zamknięte naturalnymi granicami morza i portfeli. Przyciąga niesamowitą aurą, ale też prestiżem. Czym jest Djursholm we współczesnej Szwecji, która po epoce pogłębiających się nierówności, postawiła przecież na egalitarne państwo?
MIKAEL HOLMQVIST – PROFESOR OD ELIT SZWEDZKICH
Na książkę o Djursholm Mikaela Holmqvista (ur. 1970), profesora wykładającego na Uniwersytecie Sztokholmskim a wcześniej na Cornell University i Stanford University trafiłam w księgarni na Årlandzie. Mam taki mały rytuał podróżniczy. Jego stałym elementem są odwiedziny księgarni tuż przed odlotem do Polski. Mikael Holmqvist studiował m.in. na Universite de Poitiers oraz École Supérieure de Commerce de Paris (ESCP). Zasłynął z pionierskiej pracy w temacie elit. Do tej pory zainteresowanie naukowców skupiało się na badaniu przedmieść i tzw. trudnych dzielnic. Więc Holmqvist zrobił coś nowego. A dla niektórych niewygodnego, bo poruszył temat tabu.
POCKET ORYGINAŁOWI NIERÓWNY
W 2016 Mikael Holmqvist wydał „Djursholm: Sveriges ledarsamhälle” (Djursholm: społeczność liderów Szwecji) a dwa lata później „Handels: Maktelitens skola” (Handlówka: szkoła rządzących elit). W ten sposób rozpoczął trwający wiele lat pionierski program badań nad szwedzkimi elitami. Gdy buszowałam po półkach księgarni na Årlandzie zatrzymałam się na rekomendacji okładkowej Jensa Liljestranda. Mam w życiu tylko cztery słabości: semlor, cynamonki, kardamonki i Jensa Liljestranda. Kupiłam więc książkę w ciemno z dwóch powodów. Bo zarekomendował ją Jens i dlatego, że zapaliła mi się czerwona lampka w głowie.
Od pewnego czasu odnosiłam wrażenie, że Szwecja jest jak żaba, którą włożono do garnka z zimną wodą, pod którym włączono palnik z gazem. Nikt się jeszcze tam nie zorientował, że woda robi się coraz cieplejsza. I że w końcu zacznie wrzeć. Miałam niejasne wrażenie, że „projekt Szwecja” zmierza w złym kierunku. Czytałam o Szwecji jak szalona, jeździłam tam, rozmawiałam z ludźmi szukając potwierdzenia lub zaprzeczenia tej tezy. Książka o szwedzkich elitach mogła wreszcie dać odpowiedź na kilka nurtujących mnie pytań.
Właśnie skończyłam ją czytać i domyślam się, że Jens recenzował jej wersję podstawową, w twardej oprawie, czyli bez skrótów. Te są typowe dla wydań pocketowych. Powieści nikt nie skróci, ale w publikacjach popularnonaukowych może stać się to, co zrobiono tutaj, oczywiście za zgodą i we współpracy z autorem. Książka w wersji kieszonkowej nie ma przypisów, zdjęć i została mocno okrojona. Jest taką wersją dla szerokiego odbiorcy. Jak we wstępie tłumaczy Mikael Holmqvist w tym wydaniu usunięto też np. część historyczną. I to doświadczenie nauczyło mnie, żeby jednak nie kupować wersji pocketowych książek non-fiction, skoro usuwa się z nich to, co tygryski lubią najbardziej.
DOKĄD ZMIERZA SZWECJA?
Czytając książkę Mikaela Holmqvista nastawiałam się na socjologiczną petardę. Mit egalitarnej Szwecji udał się i trwa w najlepsze. Umacniają go w Polsce pozycje pisane z perspektywy uprzywilejowanych reprezentantów klasy średniej. „Szwedzi. Ciepło na Północy” Katarzyny Molędy jest dobrym tego przykładem. Służy mu popularność „lagom” (Zobacz: „Żyj lagom. Szwedzka sztuka życia w harmonii” Anna Brones).
O tym, że Szwecja nie jest krajem bez podziałów społecznych wiedziałam od dawna. Ale dopiero książka Mikaela Holmqvista pokazuje, co stanowi ich źródło. Jeśli ktoś szwedzkojęzyczny skusi się na lekturę w oryginale, to polecam czytać książkę równolegle z obejrzeniem reportażu Justina Pembertona „Kapitał w XXI wieku” (2019), który jest dostępny aktualnie na platformie: vod.mdag.pl. Pytanie, które nieustannie mi teraz towarzyszy, to czy Szwecja nie zatoczyła koła i z impetem nie powraca do sytuacji z okresu powstania Djursholm? Zobaczmy.
Gdy myślimy o prestiżowych adresach Nowego Jorku, Beverly Hills czy o lepszych i gorszych dzielnicach Londynu, to nas te dysproporcje nie dziwią. To kraje, które organizuje kapitał lub hierarchiczne społeczeństwo z uprzywilejowanymi wyższymi sferami. Myśl o tym, że Szwecją rządzą tego typu podziały przynosi swojego rodzaju dysonans. Tymczasem dziewiętnastowieczny projekt osiedla wyłącznie dla elit, trwa tam do dzisiaj.
Djursholm zostało zaprojektowane do życia dla wybranych. I to do życia z rozmachem. Dominują tutaj duże wille na dużych działkach i oszałamiająca przyroda. Patrząc na założenie okolicy z lotu ptaka ma się wrażenie szybowania nad lasem. Z czasem osiedle willowe rozrosło się w samowystarczalną miejscowość. Mieszkańcy Djursholm często poza domem i wypadami do pracy nie mają potrzeby opuszczenia go. Mieszkający tutaj ludzie żyją w finansowej bańce. Jeśli wyjeżdżają, to raczej w kierunku Årlandy, skąd robią wypady do ulubionych miejsc: Dubaj, Mauritius, Tajlandia, tudzież w inne słoneczne destynacje dające wytchnąć od zimnych szwedzkich miesięcy. Albo świętować z fantazją. Pewien przedsiębiorca poleciał obchodzić 70. urodziny w Szanghaju a rok wcześniej w Bostonie, gdzie zabrał swoich 600 gości lotem charterowym. Czas gościom umilał Elton John i Stevie Wonder.
Gdy powstawał Djursholm pod koniec XIX wieku, to z założenia miał być prestiżowym adresem. Ale nie tylko dla elit finansowych. Henrik Palme dołożył wieku starań, żeby ściągnąć tutaj elity kulturalne i znanych przedstawicieli świata nauki. Chodziło o stworzenie ekskluzywnego miejsca, gdzie wygodzie i luksusowi towarzyszyć będzie intelektualny sznyt. Szwecja nie była pod tym względem ewenementem w skali świata. Przeciwnie, szła z nurtem, bo to właśnie w XIX w. do władzy doszli bankierzy, którzy zaczęli budować nowe elity. Pytanie, co się stało z nimi w dzisiejszej Szwecji?
LOKALIZACJA, LOKALIZACJA, LOKALIZACJA
Pod wieloma względami pojęcie dobrego miejsca do zamieszkania nie zmieniło się od XIX wieku. Wciąż chodzi o ten sam zestaw zalet. A najważniejsza jest lokalizacja. Jednak inna sprawa to tworzyć dobre miasto, a jak to robić wyjaśnia Magdalena Milert na swoim blogu pieing.cafe i Instagramie, a inna sprawa to tworzyć w jego obrębie miejsca wykluczające. A jak widać wszystko sprzyja naturalnej izolacji uprzywilejowanych mieszkańców Djursholm od reszty kraju.
Dodatkowo to koszmar senny deweloperów. Nigdzie tak bardzo nie powstrzymuje się dalszej zabudowy, dbając o luksus przestrzeni pomiędzy sąsiadującymi działkami. A gdyby ktoś z zewnątrz chciał się zapuścić w tę okolicę, to będzie miał ciężko. Nie dociera tutaj metro. Kolej aglomeracyjna – linia Roslagsbanan – notabene jedna z pierwszych zelektryfikowanych kolei publicznych w Europie – łącząca północno-wschodnie gminy Sztokholmu z centrum miasta, mija okolicę Djursholm obrzeżami. Można się tu dostać autobusem, który kursuje pomiędzy Djursholm a Sztokholmem. Ale korzystają z niego głównie osoby pracujące w usługach świadczonych na rzecz mieszkańców Djursholm. Dzieci tu urodzone, w późniejszym wieku trzeba specjalnie uczyć korzystania z autobusu i pociągu, bo ich rodzice niemal wszędzie jeżdżą autami i jeśli dodać do tego odległości pomiędzy domami i nietypowe dla reszty Szwecji mury otaczające niektóre działki, to można tutaj stracić ochotę na zwiedzanie. Brakuje też informacji turystycznej. I nie jest to przypadkowe. W dodatku, jeśli jesteś nikim i przyjedziesz tutaj, to i tak jakby cię nie było.
NAJWSPANIALSZE MIEJSCE NA ŚWIECIE? ALE DLA KOGO?
Jak to jest więc z tą Szwecją? Uchodzi za najszczęśliwszy kraj do życia w dodatku kraj egalitarny. Jak więc jest możliwa tak głęboka segregacja i funkcjonowanie tej oazy dla bogaczy? W Djursholm wszystko jest naj. Mieszkający tu ludzie zarabiają najwięcej w całej Szwecji. Prawdopodobnie mieszka tu największa liczba niań i gospodyń domowych (sic!). Jest tu najmniejsze bezrobocie, a ci, którzy są bez pracy określają siebie jako osoby „pomiędzy pracami” (mellan jobb). Są tu największe domy i łodzie, najbardziej luksusowe samochody. Ludzie najrzadziej chorują i średnio żyją najdłużej. Chociaż akurat największa liczba stulatków mieszka w Värmland. „Sydsvenskan” w 2010 napisała, że to „najlepsze miejsce do życia”. A pewien mieszkaniec Djursholm stwierdził, że Bóg jest po ich stronie.
O KIM BÓG ZAPOMNIAŁ W SZWECJI?
I rzeczywiście można pomyśleć, że Bóg się zagapił i zapomniał o pracownikach zatrudnionych w usługach służących tej oazie dla bogaczy. Gdy Mikael Holmqvist opisuje perypetie niań zatrudnianych tu do opieki nad dziećmi jest to obraz jak żywcem wyjęty z historii Annie Braddock granej w „Niani w Nowym Jorku” przez Scarlett Johansson (wiecie oczywiście, że ma duńskie korzenie?). Żałosne wynagrodzenie, niepewne formy zatrudnienia i praca w nienormowanym czasie. Jedna z rozmówczyń Mikaela Holmqvista wspomina, że mieszkała w pokoju w piwnicy bez okna. Jak to jest możliwe w Szwecji uchodzącej za najbardziej prorównościowy kraj?
Mikael Holmqvist opisując Djursholm uchwycił coś fascynującego. Jak w soczewce można tutaj zaobserwować bieg i powtarzalność historii. Przypatrzmy się temu bliżej. Druga wojna światowa była wojną o wpływy. Gdy część państw europejskich bogaciła się, zwłaszcza na polityce kolonialnej, inne toczyła bieda. Niemcy poddane podwójnej presji gospodarczej związanej z regulacjami po pierwszej wojnie światowej żyły na kolanach. Podźwignięcie się z nich obiecał mały człowiek z wąsikiem grzmiąc, że Niemcy ponownie będą wielkie i zdobędą własne terytoria. Ludzie żyjący w nędzy, doświadczający skrajnych nierówności społecznych są – jak widać – podatni na faszystowską i nazistowską ideologię. Świat bez perspektyw, jak pokazuje historia, zawsze był i będzie ogniskiem rewolucji lub wojen.
Z opracowania Mikaela Holmqvista, na które oprócz własnych obserwacji składają się wywiady z mieszkańcami i ludźmi pracującymi w Djursholm wynika, że to świat nierówności społecznych. Kilka najbardziej wypływowych i bogatych ludzi zamknęło się w oazie, do której strzegą dostępu. Dodatkowo obowiązują tu wprawdzie reguły powszechnie obowiązujące w reszcie kraju, ale łamią je ci sami ludzie, którzy je tworzą. Do tego to bardzo roszczeniowa grupa ludzi, którzy od pracowników usług i sektora publicznego oczekuje niemal poddańczej postawy.
Słynna była sprawa z 2011, gdy policja zarekwirowała plakat z napisem „ACAB”, czyli „all cops are bastards”, którym uczniowie świętowali zakończenie roku szkolnego. Policjantka, która to zrobiła została oskarżona potem o błąd i skazana przez sąd za łamanie wolności słowa uczniów.
Politycy wybierani tutaj mają służyć cementowaniu status quo. Urzędy mają dopasowywać się do wysokich oczekiwań mieszkańców. To miasteczko bez kolejek, uciążliwej biurokracji. A reklamacje zawsze załatwia się bez szemrania i na korzyść niezadowolonego klienta.
DOKĄD ZMIERZA SZWECJA?
Żeby zamieszkać w Djursholm trzeba się tu więc urodzić lub mieć fortunę, żeby się tu przeprowadzić. Ale nawet jeśli przeprowadzka tutaj nie należy do najtańszych, to z pewnością się zwraca. Wejście w djursholmskie kręgi towarzyskie, to wejście do świata biznesu przez duże B, do świata polityki przez duże P. Nigdzie tak nie procentują kontakty jak tutaj. Znajomości wyniesione z Djursholm są jak lokata w intratnym funduszu inwestycyjnym, który zaczyna przynosić zyski od dnia wejścia. To tutaj poznaje się właściwych znajomych budując fundamenty pod przyszłe kariery.
Justin Pemberton w reportażu „Kapitał w XXI wieku”, który jest dokumentalną odpowiedzią na książkę Thomasa Piketty’ego wyjaśnia jak rewolucję przemysłową napędzała moda, a właściwie obsesja mody, która w XIX w. ogarnęła wszystkie grupy społeczne. Z tymi modami wiązał się rozwój nowych branż związanych np. z Bożym Narodzeniem. W Djursholm mieszkają CEO największych firm szwedzkich. Tutaj dorastał dyrektor generalny H&M Karl-Johan Persson, tu wychował się producent samochodów sportowych Christian von Koenigsegg. Przez wiele lat mieszkał tu Jan Carlzon niegdysiejszy dyrektor generalny SAS. To oni tworzą trendy i wzorce powielane w całym kraju. I to oni na nich zarabiają.
To dlatego dla wielu osób z pieniędzmi dopiero zamieszkanie w Djursholm i związany z tym awans towarzyski otwiera właściwe drzwi. To dlatego rodzice mają takie parcie, żeby posłać swoje dzieci do tutejszej szkoły czy przedszkola. W końcu to najlepsza okazja do zaprzyjaźnienia się z późniejszymi dziedzicami największych szwedzkich fortun finansowych.
Rodziny nuworyszy sprowadzające się tutaj i manifestujące swoje bogactwo i sukces muszą zabiegać o akceptację tutejszej śmietanki towarzyskiej. A brak znajomości wyklucza ich już na starcie. Bo to hermetyczne i zamknięte kręgi. Wpływy i przywileje dziedziczy się tutaj. Nawet w bogatym Djursholm jest własna hierarchia i drabina społeczna, po której można się wspinać bez powodzenia przez całe życie. Takie zachowanie niesie duże ryzyko. Gillian Tett z „Financial Times” we wspomnianym reportażu Justina Pembertona podkreśla, że jeśli elity bronią do siebie dostępu, to zwykle kończy się to rewolucją na ogromną skalę.
DJURSHOLM LOOK
Jeśli ktoś sądzi, że wystarczą pieniądze do kupienia tutaj willi, to się myli. Djursholm wysyła jasne sygnały, że tylko osoby określonego pokroju są tu mile widziane. I naprawdę ta towarzyska inwestycja opłaci się jedynie tym, którzy pasują do Djursholm. Trzeba umieć grać w pozory, które tutaj wiążą się albo z atrybutami władzy, albo z definicją obowiązującej tu kultury.
To nie jest miejsce do demonstrowania indywidualizmu czy ekstrawagancji. To nie miejsce do ekspresji uczuć. W Djursholm nie ma się złego samopoczucia, złego nastroju i nie bywa się smutnym. Ludzie nie mają problemów tylko wyzwania. Nikt nie rozmawia głośno na ulicy i nie gestykuluje w miejscach publicznych. Tutejszy savoir-vivre zachęca do powściągliwości, uprzejmej życzliwości i pozostawania po sobie przyjemnego wrażenia.
Służy temu też dress code: klasyczny, nieprowokujący, sportowy look. Najczęściej spotykane marki to Ralph Lauren, Peak Performance i Lacoste. Trzeba o siebie dbać i trzymać linię, bo schludny i zdrowy wygląd wpisuje się w estetykę tego miejsca. Djursholmska gastronomia oferuje, więc zdrowe, lekkie jedzenie w małych porcjach. Nawet w ciastkach tutaj sprzedawanych jest mniej cukru, a słodycze gorzej się sprzedają niż w reszcie przesłodzonej Szwecji. Do dobrego tonu należy bycie członkiem klubu golfowego lub tenisowego. Nawet jeśli się nie gra w golfa i nie przepada za tenisem.
WITAJ DJURSHOLM – ŻEGNAJ RÓWNOUPRAWNIENIE
Djursholm jest światem mężczyzn. Kobiety są ważnym jego elementem wizerunkowym. Są świetnie wykształcone, obyte w świecie, ale nie pracują. Wykształcenie służy podkreślaniu ich atrakcyjności w młodości, gdy są w trakcie szukania męża oraz dobrze brzmi, gdy wchodzą w djursholmskie kręgi towarzyskie, gdy mąż może się pochwalić, że żona jest prawniczką, ale ponieważ mają czwórkę dzieci, więc zrezygnowała z pracy, żeby się nimi zajmować.
Małżonkowie rzadko się spotykają, a jeśli już to podczas spotkań towarzyskich. Nie mają czasu na czułość i bycie razem. We wspomnianym reportażu Justina Pembertona pada niepokojące podsumowanie: bogaci poślubiają bogatych, bo chodzi o kumulację majątku, nie o miłość. Kobiety tutaj są dotykane, gdy idą na masaż. Statystycznie rzadziej zdarzają się tu rozwody, bo oznaczają podziały zbyt wielkich majątków. I zawsze oznaczają tragedię kobiet, które wpadają w Djursholm w pułapkę. Żyją na wyśrubowanym poziomie luksusu, jako żony u boku zamożnych mężów. Po rozwodzie tracą nie tylko kartę płatniczą męża, ale też status i kręgi towarzyskie, które nie akceptują przegranych.
DZIECI SĄ WAŻNE, ALE NA ODLEGŁOŚĆ
Życie w Djursholm toczy się podczas zamkniętych spotkań towarzyskich. Idealnie do tego nadają się wielkie wille na wielkich działkach. Ale żeby zostać zaproszonym trzeba znać odpowiednie osoby. Przepustką na salony są dzieci. To tutaj łamie się statystyki dotyczące dzietności etnicznych Szwedek. Bo tutaj dobrze widziana jest 4-5 dzieci.
Ale dzieci są ważne na odległość. Mają napięty harmonogram zajęć pozaszkolnych. Rodziców, o ile tej funkcji nie przejęła niania, spotykają w drodze do przedszkola, szkoły lub w trakcie przejazdu na liczne dodatkowe zajęcia. W djursholmskich domach etosem jest ciężka praca, więc brakuje go na zwykłe codzienne rozmowy o wszystkim i o niczym. A dzieciom brakuje uwagi rodziców i ich czułości. Najbogatsze i najbardziej samotne dzieci mieszkają w Djursholm.
Stig Beskow – syn Elsy Beskow w autobiograficznej książce „Natanael och Elsa Beskow. Studier och Minnesbilder” pisze, że jego matka tak dalece potrafiła oddać się pracy twórczej, że zajęta nią bezwiednie potrafiła zgodzić się na wszystko, o co prosiły dzieci.
Zajmowanie się dziećmi nie oznacza tutaj spędzania z nimi czasu. Polega raczej na angażowaniu się w komitety rodzicielskie, bywanie na spotkaniach klubów i towarzystw zajmujących się organizacją czasu wolnego dzieci. To tam nawiązuje się procentujące towarzysko kontakty.
Ojcowie robią międzynarodowe kariery, czas spędzają w podróżach. Matki zostają w domu, ale jedynie symbolicznie. To zajęte działalnością społeczną i charytatywną kobiety. Życie rodzinne jest kolejnym zadaniem, służącym pomnażaniu kapitału. Zatrudnia się sztab pomocy domowych, niań do opieki nad dziećmi, sprzątaczek. W wielkich kuchniach gotują znani szefowie restauracji zapraszani na prywatne spotkania towarzyskie a codzienną dietą zajmują się lokalne firmy cateringowe. Tu czas to naprawdę pieniądz i nacisk kładzie się na jego efektywne zagospodarowanie. Pichcenie rodzinnych obiadków do tego nie należy.
Jeśli w całej Szwecji promuje się work life balance to tutaj oznaką sukcesu jest bicie rekordu w przepracowanych tygodniowo godzinach. 60-70 jest normą.
CHCIWOŚĆ W DJURSHOLM JEST DOBRA
Bo Djursholm jest oazą sukcesu. Dzieci od małego uczy się powtarzania: mogę, potrafię. Nacisk na zrobienie kariery i osiągnięcie sukcesu wywołuje presję wysokich wyników w szkole. Nikogo tutaj nie dziwią nastolatkowie, którzy spędzają czas na nauce zamiast na zabawie. Świetne wyniki w szkole średniej są im potrzebne, żeby dostać się na wymarzone elitarne kierunki i zdobyć pożądane dyplomy najlepszych zagranicznych uniwersytetów oraz zdobyć tam kontakty międzynarodowe. Nie wiedzę, jak wynika z badań Mikaela Holmqvista. Bo jak ten sztokholmski naukowiec podkreśla i o czym wspomina się też w reportażu Justina Pembertona wykształcenie dzisiaj już nie wystarczy, żeby zrobić skok na kasę.
Młodzież faktycznie uczy się tutaj i stawia nauczycielom ogromne wymagania. Parcie na wyniki i osiągnięcia odbierane jest jako przedpole do kariery i sukcesu w życiu dorosłym. Presja wywierana na dzieciach, sprawia, że nie godzą się z porażkami. Słabsze oceny negocjują, a jak trzeba to załatwiają sobie zaświadczenie o dysleksji, które gwarantuje wsparcie w nauce i więcej czasu podczas egzaminów.
Mieszkańcy Djursholm nie widzą przeszkód dla realizacji swoich ambicji i pomysłów. Uważają, że wszystko to, co nie jest zakazane jest dozwolone. Gordon Gekko grany przez Michaela Douglasa w „The Walt Street” mógłby zostać pastorem w tej świątyni pieniądza. Jego zasada: „Chciwość jest dobra. Jest w porządku”, naprawdę przynosi tutaj rezultaty.
A niektórzy z mieszkańców Djursholm uwierzyli w pewnego rodzaju bezkarność wynikającą z posiadanej władzy i pieniędzy. Maria Borelius bardzo krótko była ministrem ds. handlu w pierwszym rządzie Fredrika Reinfeldta z 2006 roku. Zmuszona została odejść, gdy okazało się, że korzystała z pomocy sprzątaczki pracującej na czarno w jej domu.
Mieszkańcy Djursholm wychowują się a potem żyją w przekonaniu, że im wolno więcej. I że im należy się więcej. I w pewnym momencie Mikael Holmqvist zastanawia się jak się to ma do faktu, że ci ludzie rządzą Szwecją? No właśnie, jak?
PRZYSZLI LIDERZY SZWECJI
Przyszli liderzy Szwecji, na których tutaj świadomie wychowuje się dzieci nie muszą być specjalistami w danej dziedzinie. Ale muszą się znać na wielu rzeczach, które pożądane są w kręgach przyszłych przywódców. Mają umieć odnaleźć się swobodnie w towarzyskich sytuacjach, żeglować, jeździć na nartach i grać w tenisa czy golfa. Aktywność od przedszkola skoncentrowana jest na oswajaniu sytuacji związanych z wystąpieniami publicznymi, obyciem towarzyskim i manierami. Dzieci uczy się jak witać inne osoby patrząc im prosto w oczy. Częścią tego wychowania jest nacisk na uprzejmość. W klubie tenisowym dla juniorów wśród obowiązujących zasad na terenie ośrodka wymienia się m.in. dbanie o przyjemną atmosferę w klubie, używanie pozytywnego języka ciała, pozostawianie ubrań w szatni ładnie powieszonych.
Dzieci są grzeczne. Nastolatkowie spokojni. Jeśli spędza się czas wolny, to z pewnością nie na oglądaniu seriali. Każda wolna chwila ma być rozwojowa i produktywna. Rodzice nie przyjdą do szkoły na wieczorek, którego celem jest rozwiązywanie problemu alkoholizmu wśród nastolatków. Ale z przyjemnością wezmą udział w spotkaniu, w czasie którego wzmocnią swój potencjału jako rodzic pijącego nastolatka. Notabene częścią życia w Djursholm jest kultura picia. Wypada umieć pić i znać się na alkoholach.
CZY SZWECJĘ CZEKA BUNT PRZEDMIEŚĆ?
Książkę o Djursholm Mikaela Holmqvista czytałam równolegle do słuchania audiobooka „Ja, Ibra. Moja historia”. To wywiad rzeka, który przeprowadził David Lagercrantz (Może zainteresuje Cię: Kontynuacja Millennium – bojkot, przeciek i awantura) ze Zlatanem Ibrahimovićem. I bardzo polecam taki zestaw.
Historia chłopaka z imigranckimi korzeniami dorastającego w Rosengård, czyli w dzielnicy uchodzącej za szwedzką no-go zone daje dużo do myślenia. Patrzenie na Szwecję z perspektywy przedmieść niesie ze sobą smutny widok. Zlatan opowiada o swoim zetknięciu z etnicznymi Szwedami, gdy grał w Malmö. Opowiada, jak ich rodzice stworzyli petycję służącą usunięciu niepasującego tu nastolatka z drużyny. Obraz jego dorastania w Szwecji ma wiele cech rasizmu i nacjonalizmu, który wydaje się być problemem współczesnej Szwecji.
W reportażu Justina Pembertona pada niepokojące podsumowanie o tym, jak już kiedyś w historii elity wykorzystywały nasilający się nacjonalizm, żeby odwrócić uwagę społeczeństwa od konfliktu klasowego i przenieść uwagę na konflikt związany z tożsamością narodową. Spirala nienawiści tak się przeciążyła, że doszło wówczas do wybuchu wojny światowej. Czy Szwecję czeka więc bunt przedmieść, żeby wrócić do konceptu Domu Ludu?
KOMU PIENIĄDZE DAJĄ SZCZĘŚCIE?
Sięgnęłam po książkę Mikaela Holmqvista z nadzieją na znalezienie odpowiedzi na kilka egzystencjalnych pytań. Sądziłam naiwnie, że poznam świat bogaczy, ale to będzie dobry świat, bo urządzony po szwedzku. Tymczasem okazuje się, że pieniądz wszędzie psuje ludzi tak samo. Pytanie, które postawił w pewnym miejscu Mikael Holmqvist wciąż nie daje mi spokoju. Szwecją rządzą ludzie, którzy nie znają własnego kraju. Czas wolny, głównie spędzają w drogich zagranicznych kurortach. Spotykają się w zamkniętym gronie ludzi o takich samych doświadczeniach, jak więc mają zrozumieć ludzi spoza tego kręgu? To miejsce jest wylęgarnią bogaczy. Problem w tym, że czas – nazwijmy to – ich inkubacji ma cechy patologiczne. Dzieciństwo pozbawione jest elementów zabawy, bliskości i czułości. Dorastanie naznaczone silną presją i rywalizacją o wyniki. Ludzie ci w życie dorosłe wchodzą debiutując na przyjęciach towarzyskich. Ścieżki zawodowe rozwijają dzięki prestiżowym kontaktom.
I gdy szukałam dobrego zakończenia dla tego tekstu, z pomocą przyszła mi Kasia Koczułap z „Co z tym seksem”. W swoim ostatnim instagramowym wpisie wspomina Bronnie Ware, pielęgniarkę, która kilka lat swojej pracy spędziła z umierającymi ludźmi. Rozmawiała z nimi, słuchała i służyła im wsparciem. Na podstawie swoich wspomnień napisała książkę „The Top Five Regrets Of The Dying”. Zebrała w niej rzeczy, których ludzie umierający najbardziej żałowali przed śmiercią. Wśród nich jest:
- spełnianie oczekiwań innych, zamiast żyć własnym życiem,
- pracowanie zbyt ciężko,
- zbyt rzadkie okazywanie prawdziwych emocji i uczuć,
- zaniedbywanie przyjaciół i relacji,
- niebycie szczęśliwymi.
Czytając o szwedzkich bogaczach z Djursholm nie odniosłam wrażenia, że to szczęśliwi ludzie. Jak pokazuje historia władza i pieniądz psuje ludzie. A elity sądzą, że wszystko im się należy, biednym zarzucają lenistwo. Potwierdził to eksperyment cytowany w dokumencie Justina Pembertona. Badanych podzielono na dwie grupy, które grały w Monopol, ale niektórym graczom dano fory pozwalające im szybko osiągnąć przewagę nad innymi graczami. Zauważono, że osoby, które wygrywają dzięki zaplanowanej przewadze zaczynają zachowywać się tak jakby zasługiwały na zwycięstwo. Czuły się lepszymi od pozostałych i bez skrupułów korzystały ze swojej uprzywilejowanej pozycji. Przegranym nie okazywały za grosz empatii.
W swoim filmie Pemberton wspomina, że Facebook w Wielkiej Brytanii zapłacił mniejszy podatek niż przeciętny brytyjski nauczyciel. Wiemy, że wielkie koncerny drogą transferów finansowych podatki od wygenerowanych zysków kumulują w rajach finansowych. Na rynku pracy w XIX wieku konia zastąpiły samochody, współcześnie człowieka zastępują algorytmy sztucznej inteligencji i roboty. Wprowadzone po drugiej wojnie światowej regulacje mające zniwelować dysproporcje społeczne są od kilku dekad stopniowo znoszone. Popsuły też szwedzkie państwo dobrobytu. Wracamy do niebezpiecznego punktu, gdy ogromny kapitał ponownie trafił w ręce kilku procent bogaczy, na których pracuje kilka miliardów ludzi, którym coraz trudniej zapewnić sobie godne warunki życie. W filmie Pembertona pada recepta na tę sytuację. Jest nią wprowadzenie progresywnego podatku od kapitału, opodatkowanie dziedziczonych majątków i zmiana myślenia o prawie własności.
Pytanie więc dokąd zmierza Szwecja, jest zatem pytaniem dokąd zmierza świat, skoro w jednym z najbardziej prorównościowych krajów tak silne są tendencje do podziałów społecznych. Pozostawiam Was z tym pytaniem z nadzieją, że zaczniecie się bać i działać, żeby tę kulę śnieżną powstrzymać zanim nabierze rozpędu i zmiażdży Polskę.
Buycoffee.to
Jeśli chcesz docenić moją pracę włożoną w napisanie tego artykułu postaw mi wirtualną kawę.
LH.pl
Jeśli chcesz docenić moją pracę możesz mnie wesprzeć kupując usługi u polskiego dostawcy hostingu: https://www.lh.pl, u którego od początku tworzę Szkice Nordyckie na własnej domenie. Z moim partnerskim kodem rabatowym: LH-20-57100 otrzymasz obniżony koszt hostingu w pierwszym roku o 20% a ja prowizję od LH.pl tak długo jak będziesz ich klientem / klientką.