Kategorie
Kraje nordyckie

Czy politycy w Szwecji kupują dyplomy?

Szwedzkie media publiczne ujawniły, że ministrowie zasiadający w rządzie Ulfa Kristerssona nie mają takiego wykształcenia jak to wynika z ich CV zamieszczonych na stronie rządowej. Reportaż magazynu reporterów „Uppdrag gransning”, który to ujawnił zbiegł się z głośną w Polsce sprawą dotyczącą handlu prestiżowymi dyplomami MBA, które politycy kupowali, żeby móc zasiadać w spółkach skarbu państwa. Czy politycy w Szwecji kupują dyplomy dla intratnych posad? Sprawdźmy to wspólnie.

Dyplomy, które otwierają każde drzwi

Dyplomy MBA to poważane w świecie biznesu potwierdzenie wyjątkowych umiejętności zarządczych. Ich zdobycie wiąże się z wysokimi kosztami i oczekiwaniami co do uczestników samych studiów. Przyjęło się, że to kadra menadżerska z liczonym w latach stażem zawodowym a dyplom ma być poświadczeniem ich wiedzy i praktycznego doświadczenia. Zdobycie dyplomu MBA wiąże się dodatkowo z przygotowaniem case study, czegoś w rodzaju analitycznej pracy pokazującej umiejętności przełożenia swojego doświadczenia w praktyce. Nie da się więc tego dyplomu zrobić bez spełnienia wielu przesłanek a najważniejsze to doświadczenie, wiedza, czas i pieniądze. O sprawie dyplomów wydawanych przez Collegium Humanum pierwszy pisał „Newsweek”. Natomiast dziennikarze Radia ZET i radiozet.pl dotarli do materiałów ze śledztwa, które pokazały, że wielu wpływowych polityków nabywało te dyplomy w ekspresowym czasie, żeby dostać stanowiska w spółkach skarbu państwa oraz w spółkach miejskich. Pojawiło się więc podejrzenie handlu dyplomami o wątpliwej wartości, a czy do tego doszło ustala Prokuratura.

Czy politycy w Szwecji kupują dyplomy?

Wróćmy zatem do naszego pytania: czy politycy w Szwecji kupują dyplomy? Ciekawym wątkiem, który pozwoliłby nam wyrobić sobie opinię w tym temacie była głośna sprawa wokół ministra konserwatywno-liberalnych Moderatów.

Otóż w 2007 roku blog Friktion ujawnił, że Sven Otto Littorin (ur. 1966), były sekretarz partii konserwatywno-liberalnych Moderatów, który w rządzie Fredrika Reinfeldta zasiadał na stanowisku ministra pracy podał, że posiada dyplom MBA wydany przez Fairfax University w 1997. Littorin pracował w latach 90. w Nowym Jorku w Strategy XXI, spółce zależnej agencji PR Kreab. Na łamach „Expressen” tłumaczył się, że napisał w ramach MBA pracę o strategii wejścia Kreab na rynek amerykański. Minister nie pamiętał jednak nazwiska szkockiego naukowca, który miał być jego promotorem. Nie pamiętał też, gdzie był położony uniwersytet. Pewnie dlatego, że uczelnia nie miała fizycznych budynków a sprawy administracyjne załatwiała z Kajmanów. „Pinsamt” – „żenujące” – tak komentatorka polityczna „Aftonbladet” Lena Mellin skomentowała aferę. Według źródeł, na jakie powoływała się „Svenska Dagbladet” uczelnia ta nie otrzymała akredytacji w USA i nie była uznawana przez szwedzki Högskoleverket. To urząd, którego polskim odpowiednikiem jest Narodowa Agencja Wymiany Akademickiej prowadząca sprawy związane z uznawalnością wykształcenia wyższego uzyskanego za granicą. Gazeta pisała wówczas, że Uniwersytet w Uppsali odnotował problem z rosnącą ilością lipnych zagranicznych egzaminów, które studenci próbowali nostryfikować w Szwecji. W tym miejscu warto przypomnieć, że boom neoliberalizmu z lat 90. ubiegłego wieku dał początek żniwom dla handlu fałszywymi amerykańskimi dyplomami. To na obrocie nimi dorobił się na przykład Breivik, który zyski z tej działalności ukrywał w rajach podatkowych.

Sven Otto Littorin przestał zamieszczać informację o dyplomie MBA z Fairfax University w swoim CV. A my się teraz zastanawiamy, czy zatem posiadanie dyplomów, czy ogólnie rzecz ujmując wykształcenie wyższe jest potrzebne dla zrobienia kariery politycznej w Szwecji? Sprawdźmy i to.

Czy wykształcenie szwedzkich ministrów ma znaczenie?

Gdy po wyborach w 2018 Stefan Löfven ogłosił skład rządu, prawicowa popołudniówka „Expressen” grzmiała w nagłówkach o „żałośnie niskim wykształceniu wśród ministrów”. Linda Jerneck (ur. 1986), obecnie dziennikarka „Expressen” a do 2016 polityczka związana z młodzieżówką Partii Liberałów, punktowała, że minister ds. cywilnych z ramienia Socjaldemokracji Ardalan Shekarabi zaledwie zaliczył 15 punktów studiów doktoranckich. Że oprócz niego tylko Magdalena Andersson i Per Bolund zaczęli studia doktoranckie. Że w Szwecji osoby z doktoratem nie zostają premierami, ale premierzy zostają – „jedynie” honorowymi doktorami. Tu miała na myśli socjaldemokratycznego byłego premiera Görana Perssona, który jest doktorem honoris causa Uniwersytetu w Örebro, południowokoreańskiego uniwersytetu Dankook i uniwersytetu w Tbilisi. Autorka tych gorzkich żali nie mogła wyjść ze zdumienia, że Szwecja ma społeczeństwo lepiej wykształcone od średniej OECD, a połowa ministrów w rządzie Stefana Löfvena nie ma ukończonych studiów wyższych. Na koniec stwierdziła, że „problemem jest to, że profesorowie nie są w Szwecji politykami” i podkreślała, żeby ktoś sobie nie myślał, że „przykładanie wagi do tytułów naukowych jest snobizmem”. Tłumaczyła, że tytuł naukowy jest „dowodem zrealizowania większego projektu, co dowodzi siły charakteru”. A ta według niej powinna być obecna wśród ludzi rządzącym krajem.

Drama o wykształcenie polityków lewicowych

Z wykształcenia ministrów w rządzie socjaldemokraty Stefana Löfvena zrobiono spektakularną dramę. Członkowie Academic Rights Watch opublikowali artykuł na łamach „Svenska Dagbladet” pod krzykliwym tytułem: „Szkodliwe braki akademickiej wiedzy wśród topowych polityków”. Wyjaśniali, że przyczyną tego jest sposób, w jaki w Szwecji robi się karierę polityczną, czyli od działalności w młodzieżówce, po wspinanie się w hierarchii partyjnej. Tematowi nieukończonych studiów doktoranckich Ardalana Shekarabi prawicowe media i organizacje poświęciły ogromnie dużo uwagi, osobne artykuły i całe śledztwo dziennikarskie, tak drobiazgowe, że Malin Roos na łamach „Expressen” wyliczała nawet tweety, w których napisano, że minister doktoryzował się z prawa, co mogło sugerować, że ma doktorat.

Gdy Ulf Kristersson w 2022 podał do publicznej wiadomości skład rządu, ten sam Academic Rights Watch napisał, że to najlepiej wykształcony rząd we współczesnej Szwecji i podkreślał, że wcześniejsze zarzuty co do braku odpowiedniego wykształcenia topowych szwedzkich polityków nie dotyczą ministrów Kristerssona. Za chwilę sobie wyjaśnimy, że nie są tak dobrze wykształceni, jak podawali. Chcę Wam jednak pokazać, że ten zarzut wiele mówi o kierunku, w jakim zmienia się Szwecja. Symptomy tego dało się wyczytać z badań nad szwedzkimi elitami Mikaela Holmqvista autora słynnej książki o Djursholm, o której pisałam na blogu. Przypomnę, że chodzi o miasteczko niedaleko Sztokholmu zbudowane przez bankowca dla elit. Nie znam drugiego europejskiego kraju z tak głęboko wszytymi podziałami, który jednocześnie uchodzi za egalitarne państwo.

Czy wykształcenie w Szwecji ma zatem znaczenie?

O ile to rzeczywiście kraj, w którym adres i sieć kontaktów ma znaczenie, to nigdy nie miałam wrażenia, żeby tam ktoś przywiązywał wagę do dyplomów. W podobnym duchu całą aferę wokół cv obecnych ministrów podsumowali komentatorzy polityczni w podcaście Szwedzkiego Radia „Det politiska spelet”, mówiąc, że nieścisłościami w CV polityków przejmują się jedynie naukowcy. No i jeszcze prawicowe media, jeśli tylko mogą coś wytknąć lewicy. Gdy były premier Göran Persson zakończył karierę polityczną i pytano go co będzie robić, mówił, że chętnie zostałby pastorem a na pytania jakie ma do tego kompetencje, słynący z retorycznych twistów i poczucia humoru premier powtarzał, że nie studiował planów ekonomicznych a był ministrem finansów, nie czytał programu politycznego Socjaldemokracji a był szefem partii, to może też zostać pastorem chociaż nie przeczytał Biblii.

Szwecja w moim odczuciu raczej uchodzi za kraj, który stawia na praktyczne doświadczenie. Kraj, który ceni sobie transfery wiedzy pomiędzy sektorami, które mają służyć przenikaniu się kompetencji. Widać to na uczelniach wyższych promujących osoby zmieniające często ośrodki naukowe. Widać to w przenikaniu się naukowców z biznesem na rynku pracy. I jest to też widoczne wśród polityków, którzy kariery polityczne kończą zajmując pozycje zarządcze w spółkach, zasiadając w radach nadzorczych i w strukturach organizacji międzynarodowych. Orędownikiem wypychania wręcz na rynek pracy polityków jest Gustav Fridolin, były parlamentarzysta z ramienia Partii Zielonych, który zrezygnował z zasiadania w Riksdagu i wrócił do zawodu nauczyciela. Uważał bowiem, że zbyt długa kariera polityczna sprawia, że politycy żyją w oderwaniu od rzeczywistości. I naprawdę nietrudno się z nim nie zgodzić. Po raz pierwszy pomyślałam, że to się zmienia podczas lektury książki Mikaela Holmqvista. A po raz drugi teraz, gdy ukazał się reportaż magazynu reporterów „Uppdrag gransning” o nieścisłościach w CV ministrów zasiadających w rządzie Ulfa Kristerssona.

Elity kolekcjonują dyplomy, nie wykształcenie

Mikael Holmqvist pisał, że szwedzkie elity kolekcjonują dyplomy elitarnych uczelni, ale nie wykształcenie. Bo to nie wykształcenie wbrew pozorom otwiera drogę do sukcesu a kontakty zawierane w tych elitarnych uczelniach. Płaci się więc na nich za dostęp do bardzo hermetycznego świata. Świata wpływów, wielkich fortun, rodów królewskich i powiązań biznesowych. Szwecja też ma własne kuźnie przyszłych najwyższych kadr w biznesie i polityce. Na szwedzkich handelshögskolor – wyższych szkołach handlowych spotykają się późniejsi CEO największych szwedzkich spółek, urzędnicy wyższego stopnia i ministrowie. No i premiera Magdalena Andersson. Ci, którzy kończą prestiżowe uczelnie zostają marszałkiem Riksdagu, szefową Partii Centrum czy premierą Szwecji. Resztę mniej zdolnych, z gorszymi kontaktami, zaciętych lub po prostu leniwych czeka długa lojalna droga w szeregach partii. Czy to dlatego politycy podrasowują swoje CV?

Kto kupuje dyplomy?

W 2010 Wojciech Lorenz na łamach „Rzeczpospolitej” opisał aferę z fałszywymi dyplomami wśród palestyńskich polityków. Wymóg posiadania wykształcenia wyższego wprowadził tam generał Perwez Muszarraf, co w opinii krytyków miało osłabić opozycję. „Muszarraf miał bowiem największe poparcie wśród wykształconych elit, które stanowią zaplecze armii. A także w partiach religijnych, w których większość działaczy ma dyplomy zdobyte w madrasach.”

W 2012 Interia donosiła, że syn polityka zasiadającego w rządzie Silvio Berlusconiego kupił sobie dyplom prywatnego Uniwersytetu Kristal z Tirany. Bossi junior, który z trudem zdał maturę w ciągu niespełna roku zaliczył trzyletnie studia na albańskiej uczelni. Geniusz, prawda?

W 2021 Łukasz Cieśla na łamach portalu Przegladsportowy.onet.pl opisał handel dyplomami na jednej z prywatnych łódzkich uczelni, która oferowała kupno wykształcenia znanym sportowcom. W Przemyślu działała uczelnia, o której mówiło się z przekąsem i ironicznie, że jest kuźnią przyszłych kadr Samoobrony. Jak widać dyplomy mają znaczenie, inaczej ludzie by nimi nie handlowali i ich nie kolekcjonowali.

Co sugerowały CV ministrów Ulfa Kristerssona?

Przyjrzyjmy się bliżej ministrom Ulfa Kristerssona, żeby zobaczyć co sugerowały informacje w ich CV. Andreas Carlson (ur. 1987) minister ds. infrastruktury i budownictwa mieszkaniowego z ramienia Chrześcijańskich Demokratów podał w CV, które jest zamieszczone na stronie rządowej, że w latach 2007 – 2009 zrobił kursy z prawa i komunikacji na uniwersytecie w Lund – „fristående kurser i juridik och kommunikation” i że w tym samym czasie zrobił: kursy w wyższej szkole w Jönköping – „fristående kurser” w Högskolan för lärande och kommunikation w Jönköping. Tak sformułowane wykształcenie znalazło się w opisie wydarzenia z udziałem ministra na angielskojęzycznej stronie rządowej. Podano tam, że ma wykształcenie w zakresie prawa i komunikacji – „en educational background in law and communications”. Jego kariera polityczna bazuje na wykształceniu prawniczym, był bowiem w Chrześcijańskich Demokratach osobą odpowiadającą z ramienia partii za kwestie prawne. Pełnił funkcję wiceprzewodniczącego Komisji Ustawodawczej „justitieutskottet”. Sugerowanie, że ma wykształcenie prawnicze było więc dla niego furtką do bardzo ciekawej kariery politycznej. W rzeczywistości przez pół semestru chodził na jeden kurs z prawa, w dodatku zdalnie. A z komunikacji zrobił dwa kursy, odpowiadające nauce przez pół semestru studiów. Po ukazaniu się reportażu telewizji publicznej „Uppdrag gransning” CV ministra zostało zmienione. Teraz można w nim znaleźć informację, że w 2008 ukończył kursy z komunikacji – „fristående kurser i kommunikation” na Högskolan för lärande och kommunikation w Jönköping a w 2007 zrobił jeden kurs z prawa: „fristående kurs i juridik” na uniwersytecie w Lund. Minister tłumaczył się, że gdy przekazywano dane na temat jego wykształcenia „doszło do niejasności” i dodał, że „mógł być bardziej dokładny przy podawaniu lat”.

Erik Slottner (ur. 1980) minister ds. cywilnych z ramienia Chrześcijańskich Demokratów podał lata nauki: 2001-2003 i nazwę programu: politologia – „politices magisterprogrammet” na uniwersytecie w Linköping, co sugerowało, że ma studia magisterskie z politologii. Obecnie w jego CV znajduje się informacja o „påbörjade studier vid pol.mag-programmet” na uniwersytecie w Linköping, co oznacza tyle, że studia zaczął i już nie ma wątpliwości, że ich nie ukończył. Minister zdobył zaledwie 90 z 240 punktów koniecznych do zaliczenia programu studiów magisterskich. Bo Rothstein z uniwersytetu w Göteborgu stwierdził, że gdyby skończył kursy z takim wynikiem, to w ogóle nie pisałby o tym w CV. Reporter „Uppdrag gransning” Richard Aschberg zapytał ministra, dlaczego szczerze nie napisał w swoim CV jak jest naprawdę. Na co Erik Slottner odpowiedział, że „to nie on to tak sformułował”. Minister wyjaśniał, że nie wie kto podrasował jego CV na stronie rządowej i ma ważniejsze sprawy do robienia niż sprawdzanie strony internetowej. Rzecz w tym, że zanim został ministrem, był przedstawiany przez swoją partię jako osoba, która ma „en politices magisterexamen”, czyli egzamin potwierdzający ukończenie studiów magisterskich. Magnus Zetterholm z uniwersytetu w Lund, komentując sytuację uważa, że społeczeństwo ma prawo zakładać, że informacje jakimi ministrowie się dzielą na swój temat są rzetelne.

Anna Tenje (ur. 1977) ministra ds. ubezpieczeń społecznych z ramienia konserwatywno-liberalnych Moderatów podała, że w latach 1996 – 1999 robiła program w zakresie administracji europejskiej / politologii – „programmet för europeisk administration / politologi, na Linnéuniversitetet i na Edinburgh University. Obecnie w jej CV znajduje się informacja, że w latach 1996 – 2000 zaczęła studia w ramach takiego programu – „studier vid programmet för europeisk administration / politologi na Linnéuniversitetet i na Edinburgh University i już jest jasne z opisu, że nie przystąpiła do obrony, więc nie ma dyplomu ukończenia tych studiów.

Czy kłamanie w CV jest powszechne w Szwecji?

Przy okazji nieścisłości w CV prawicowych ministrów telewizja publiczna zapytała ekspertów rynku pracy, czy ludzie piszą prawdę w swoich CV ubiegając się o pracę. Elin Holte z Randstad w rozmowie z SVT przyznała, że zawsze znajdowały się osoby, które nieco podkolorowują swoje osiągnięcia w CV. I o ile była zdania, że nie obserwuje pod tym względem jakiegoś trendu, to już nieco innego zdania jest Peter Angerbjörn z firmy CRD protection, który twierdzi, że widzi coraz więcej przypadków CV, których właściciele niejako ukrywają informację o wykształceniu opisując ją tak, żeby zasugerować ukończenie studiów, podczas gdy nigdy nie zrobili dyplomu. Jak dodał sprawdzanie prawdziwości danych jest czasochłonne i kosztochłonne. I z tego powodu pracodawcy odstępują od kontroli.

Czy kwestia kupowania dyplomów mnie dziwi?

Teraz będzie lekcja historii, ale Polski. W pokoleniu ludzi urodzonych po drugiej wojnie światowej wystarczyła u nas matura. Studia wyższe kończyli nieliczni. A pracę mieli wszyscy. Pod koniec lat 90. i na początku lat 2000 doszło do dewaluacji studiów magisterskich. A bezrobocie wśród absolwentów studiów wyższych sięgało ponad 22%. Żeby dostać się wówczas na studia trzeba było zaliczyć świetnie szkołę średnią a potem zdać jak najlepiej maturę, po której trzeba było jeszcze zdać egzamin organizowany przez uczelnię. Każdy chciał się dostać na uczelnię państwową, bo te prywatne uchodziły za sklepy z dyplomami. Rzecz w tym, że chętnych na studia było wielu a miejsc na uczelniach publicznych mało. Jak więc ludzie dostawali się na studia? Najwybitniejsi nie mieli problemów, a pomagały im olimpiady, bo ich laureatów uczelnie nagradzały brakiem konieczności zdawania egzaminu. Można też było „posmarować”. I przez wiele lat, gdy w wakacje odwiedzałam rodzinne miasto moja koleżanka z liceum nieubłaganie dopytywała, jaki samochód moi rodzice zostawili na Uniwersytecie Jagiellońskim, na który B. się nie dostała, więc sądziła, że za moim sukcesem stała łapówka. Tłumaczenie, że podchodziłam do egzaminu dwa lata pod rząd niczego tu nie zmieniało. A zatem była też trzecia droga; ci najwytrwalsi mogli próbować do bólu, czego jestem chodzącym dowodem.

Im więcej powstawało prywatnych uczelni, tym więcej na rynku pojawiało się ludzi z dyplomem studiów magisterskich. Wówczas ten dyplom zaczął tracić na znaczeniu. Jednocześnie w wielu miejscach pracy, zwłaszcza w budżetówce zaczęły obowiązywać ustawowe wymogi posiadania wykształcenia wyższego i bez niego droga do wielu stanowisk była zamknięta. A bezrobocie hulało. Zaczęła się więc presja na zdobywanie tytułu magistra. Zaczął się więc handel dyplomami. Rodzice, których dzieci nie byłyby w stanie skończyć publicznej uczelni fundowali swoim pociechom dyplomy tych prywatnych. To spowodowało, że uczelnie publiczne zaczęły tracić studentów a pieniądze na uczelnie płynęły przecież za studentami. Zaczęto więc obniżać dramatycznie wymogi. Popularne stało się przepychanie na siłę ludzi z roku na roku, żeby tylko utrzymać kierunek. Nie tylko egzamin magisterski, ale też samo wykształcenie zaczęło się dewaluować. Potem korporacje zaczęły dominować na rynku pracy. W międzyczasie wprowadzono dwustopniowe studia wyższe: licencjat i studia magisterskie. Korporacje nie pytały o dyplomy, ale wciąż były one niezbędne w budżetówce. W tzw. międzyczasie prywatne uczelnie zaczęły oferować nieprzyzwoicie drogie studia, które były dostępne jedynie dla osób majętnych. Gwarantowały to samo, co prestiżowe zagraniczne uczelnie: dostęp do kontaktów, do elit, do powiązań biznesowych. Wiadomo było, że ukończenie ich kosztuje, ale jest furtką do ciekawej kariery zawodowej. Na rynku podwyższono oczekiwania co do wykształcenia, zaczęły się pojawiać intratne oferty pracy z wymogiem posiadania doktoratu, prestiżowego dyplomu. Zdewaluowaną magisterkę zaczęły zastępować studia doktoranckie, dyplomy MBA. Uczelnie zaczęły nimi handlować. A ludzie zaczęli je sobie kupować. Jak powiedział pewien dziennikarz: pięć minut wstydu a tytuł zostaje na całe życie. I tak to się kręci.

W kogo uderza ta sytuacja?

Robiąc research do tego tekstu natknęłam się na historię, którą w 2014 ujawnił TVN24. Jej bohaterką została 28-letnia kobieta, która od 5 lat na podstawie fałszywego dyplomu kupionego na łódzkim targowisku uczyła angielskiego w Młodzieżowym Ośrodku Socjoterapii pod Kutnem (woj. łódzkie), w Centrum Kształcenia Ustawicznego w Kutnie i w Społecznej Szkole Podstawowej w Bedlnie. Kobieta tłumaczyła się, że „potrzebowała pieniędzy i musiała jakoś zarabiać”.

W 2022 portal Walbrzych24.com nagłośnił sprawę 32-latki pracującej w jednym z urzędów na stanowisku sekretarki. Kobieta kupiła dyplom licencjacki za 1 400 zł oraz dyplom magisterski za 2 000 zł.

Komu służy merytokracja?

Czy rzeczywiście, żeby kogoś nauczyć angielskiego musimy mieć dyplom studiów wyższych? A sekretarka musi mieć dyplom magistra? I komu służy merytokracja? Tego pytania nie postawił żaden z dziennikarzy. A odpowiedź mogłaby nas zaskoczyć. Przecież te kobiety w ogóle nie dostałyby pracy bez tych lipnych dyplomów. Nie miałyby więc szans na utrzymanie się. Obie pracowały rzetelnie, skoro nikt nie zakwestionował ich umiejętności. Co zatem posiadanie lub nieposiadanie dyplomu zmieniało w jakości ich pracy? Już odpowiadam, NIC.

Ostatnio pisałam o tym jak mieszkają studenci w Szwecji a inspiracją do tego artykułu była historia krakowskiego studenta, który mieszkał w aucie, bo nie było go stać na najem mieszkania. Ten chłopak walczył o wykształcenie, ale wiele osób w analogicznej sytuacji zrezygnuje ze studiów. W teorii bezpłatne studia wyższe są w Polsce bardzo drogie. A dzisiaj dużo droższe niż w moich czasach, gdy mieliśmy refundowane akademiki, refundowaną stołówkę, bilety studenckie na komunikację miejską i kolej. Ludzie rezygnują obecnie w Polsce ze zdobycia wykształcenia z biedy. Ale nie tylko. W artykule o jednej z tych kobiet, padła wiele mówiąca informacja: „próbowała studiować na dwóch prywatnych uczelniach, ale za każdym razem nieskutecznie”. Co to znaczy?

Reglamentowanie dostępu do wykształcenia

Żyliśmy już kiedyś w czasach, gdy wykształcenie było luksusem jedynie dla elit. Dzięki reglamentowaniu dostępu do wykształcenia elity utrzymywały tanią, posłuszną siłę roboczą. Barierą w zdobyciu wyższego wykształcenia były albo pieniądze, albo absurdalnie trudne egzaminy, a wiadomo, że jak ktoś pochodzi z gorzej usytuowanej rodziny, z nieakademickiego środowiska, z rodziny, w której nikt nie ma studiów, to może mieć większy problem ze zdaniem egzaminu albo z ukończeniem studiów. Mój tato jest tego świetnym przykładem. Dostał się na Politechnikę Krakowską i dość szybko zorientował się, że nie ma wystarczającego poziomu z matematyki, żeby sobie poradzić z nauką. Przerwał studia, poszedł do pracy a w międzyczasie nadrabiał zaległości. Wrócił na uczelnię. Na czwartym roku zaproponowano mu asystenturę, bo przygotował pracę magisterską o ogromnym potencjale naukowym. Mój tato był uparty, no i żył w czasach, kiedy studiowanie było tanie. Przez cały okres studiów dostawał stypendium naukowe, które gdy pojawiłam się na świecie pozwoliło mu utrzymać żonę z dzieckiem. Elitom jest na rękę zamykanie dostępu do ich świata, bo nie potrzebują konkurencji, tylko głupich, bezradnych ludzi, pozbawionych wiedzy o tym jak broić swoich praw, pracujących za bezcen.

Merytokracja to określenie systemu, w którym zdobycie określonej pozycji, stanowiska uzależnione jest od posiadania konkretnej wiedzy zweryfikowanej i poświadczonej za pomocą systemu ocen, np. w postaci zdanych egzaminów, zdobytych dyplomów, tytułów, certyfikatów. Ich brak zamyka dostęp do pracy, do prestiżowych stanowisk, które związane są z władzą i pieniędzmi.

I powiecie, ale zaraz zaraz, to jest oczywiste, że chirurg, zanim zostanie dopuszczony do stołu operacyjnego musi skończyć medycynę i odbyć staż, podczas którego nabierze praktyki. I oczywiście się z tym zgadzam. Ale jeśli zdobycie uprawnień do wykonywania zawodu lekarza uzależnione jest od: a) dostania się na studia, b) zdania egzaminów, c) dostania się na staż, d) zdobycia pracy w zawodzie, a to wszystko wiąże się z wysokimi kosztami, to przejście tej ścieżki może ułatwić lub utrudnić choćby brak kasy. Ciekawie opowiadają o przekazywaniu sobie gabinetów lekarskich w klanach rodzinnych Katarzyna Bielecka i Maria Korcz w podcaście „Gazety Wyborczej” „8:10” w odcinku „Ile kosztuje zostanie prawnikiem?”. Jeśli więc na rynku dużo osób musi konkurować o to samo mogą się pojawić ludzie, którzy w nielegalny sposób będą załatwiać sobie przejście tej ścieżki a innym będą utrudniać do niej dostęp. To właśnie w takim miejscu pojawia się handel lipnymi dyplomami, przepychanie znajomych przez trudne studia, załatwianie pracy dzięki koneksjom. A wracając do naszego chirurga pomyślicie pewnie, że co jak co, ale wykształcenia lekarskiego nie da się kupić. I muszę was rozczarować. Niedawno reporterzy „200 minuter” ujawnili handel dyplomami uczelni medycznych. W reportażu dziennikarz dostał się na te studia zdając egzamin on-line za pomocą wyszukiwarki Google. A wśród uczelni handlujących dyplomami lekarskimi była też szkoła z Polski.

Zastanówmy się więc, kiedy wymaga się od nas dyplomów?

Skończyłam filologię szwedzką na specjalizacji literaturoznawczej a przez ponad 5 lat pracowałam w IT. Jak więc dostałam tę pracę? Korporacje to nie instytucje dobroczynne, to świat którym rządzi ZYSK. Gdy więc ubiegałam się o pracę, to sprawdzono moją znajomość angielskiego i niemieckiego, reszty mnie nauczono. Pracowałam też w banku przy implementacji FATCA / CRS. Żeby dostać pracę musiałam znać szwedzki na komunikatywnym poziomie, co sprawdzono. Reszty nauczyłam się w praniu. Jeśli więc elity chcą nam odciąć dostęp do czegoś to wymyślają kosztowny i długotrwały proces. Gdy te same elity chcą zarobić kasę na nas, to oferują nam bezpłatny, przyspieszony kurs wiedzy.

To czym różni się Szwecja od Polski?

Szwecja w tym dziwnym, pokręconym świecie postanowiła zrobić coś na opak. Wymyślono tam, że gospodarce dobrze robi wzrost, którego filarami jest społeczeństwo oparte na wiedzy. Więc postawiono na WIEDZĘ. Można ją łatwo zdobyć, bo studia są bezpłatne a cały system wokół zdobywania wiedzy ułatwia pokonanie całej ścieżki od dostania się na uczelnię po rozpoczęcie pracy w zawodzie. Co więcej cały ten proces nastawiony jest na praktykę i budowanie wiedzy na doświadczeniu. Gdy poznałam ten system od środka, byłam początkowo zszokowana. Moja koleżanka dostała się w 2000 r. na stomatologię w Malmö oraz w Karolinska Institutet. Naprawdę nie była prymuską, powiedziałabym wręcz, że w Polsce uznano by, że ma zbyt duże braki, których nijak nie mogła uzupełnić. Gdyby w 2000 startowała na medycynę w Polsce musiałaby mieć zaliczony mocno bio-chem i zdać trudne egzaminy. W Szwecji furtką do kariery stomatologicznej było napisanie eseju, w którym miała przekonać uczelnię, dlaczego uważa, że będzie dobrą dentystką. Trochę podobnie jak bohaterka grana przez Reese Witherspoon w „Legalnej blondynce”. Wcześniej zrobiła też ankietę wśród uczniów badając ich nawyki higieniczne. Mąż mojej koleżanki zrobił jeden kurs na wyższej uczelni z ekonomii, który już go uprawniał w Szwecji do pracy w świecie finansów.

Pamiętam, jak w folkhögskoli, do której chodziłam zorganizowano konkurs naukowy. Moje koleżanki Szwedki potrafiły bez problemu wykonać różne obliczenia matematyczne tylko na podstawie cienia rzuconego przez maszt. Ja znałam na pamięć liczbę PI do 25 miejsca po przecinku, ale nie potrafiłam jej zastosować w praktyce. To było moje przełomowe zderzenie polskiej szkoły ze szwedzką. Podręcznikiem z filozofii był „Świat Zofii” Josteina Gaardera. Na informatyce uczyliśmy się tworzyć raporty w Excelu. Na psychologii społecznej skupiliśmy się na zespołowym nagraniu reportażu o stereotypach. Przedmioty zaliczało się przygotowując eseje, a potem w obecności oponenta, którym był kolega lub koleżanka z roku broniło się swojej tezy. Cała ta nauka była nastawiona na myślenie, na łączenie kropek, na stawianie pytań i szukanie odpowiedzi. Nie byłabym tu gdzie jestem, gdyby nie rok spędzony w szwedzkiej folkhögskoli, w której dostałam taką dawkę umiejętności, że wciąż z tego czerpię. Pomijam fakt, że w czasie edukacji byliśmy zapraszani na uniwersytety i do szkół wyższych, gdzie nas przekonywano o zaletach studiowania u nich. W jednej ze szkół technicznych, odpowiedniku naszej politechniki oferowano specjalny program otwarty dla kobiet, żeby dostosować proces nauki do ich potrzeb. Uczyliśmy się na campusie, z którego nie miałam potrzeby nigdzie wyjeżdżać, bo szkoła miała własną bibliotekę, audiotekę i videotekę. A jeśli brakowało mi lektur, to korzystałam z biblioteki w wiosce, w której położony był campus. Na miejscu była wspaniała stołówka, która serwowała posiłki od śniadań, przez lunch, przerwę na fikę, kolację. Mieliśmy do dyspozycji salę gimnastyczną, siłownię, saunę. Po zajęciach relaksowaliśmy się grając w innebandy. Akademiki były kameralne, mieszkaliśmy w pokojach jednoosobowych, dostosowanych do potrzeb osób z ograniczeniami ruchu. Mój był dwunastoosobową willą. Mieszkaliśmy w miejscu skrojonym do dobrego mieszkania, na skraju lasu, w świetnie skomunikowanej lokalizacji, skąd odjeżdżały autobusy do pobliskich miast, z których można się było w ok. 55 minut dostać pociągiem do Sztokholmu. I nie chodzi mi jedynie o luksus i bezpieczeństwo studiowania, bo nie musieliśmy się o nic martwić. Chodzi o nieustanne otwieranie zamkniętych drzwi. To tam w roku 2000 uczyłam się montażu video w profesjonalnym studio nagrań, do którego woził nas nasz nauczyciel 3 razy w tygodniu. W folkhögskoli można było zdobyć wykształcenie wystarczające do podjęcia zatrudnienia. Przygotowywała ona do pracy fizjoterapeuty, robiła kursy dla optyków, tłumaczy przysięgłych itp.. Studia wyższe były raczej drogą do kariery naukowej lub okazją do zdobycia bardziej zaawansowanej wiedzy. Ale często ludzie kończyli kilka kursów, które już uprawniały do szukania pracy w danym obszarze.

Pewnie się teraz zastanawiacie, to dlaczego szwedzcy politycy podrasowali sobie CV?

Też się nad tym zastanawiam. To, co przychodzi mi na myśl, to że muszą funkcjonować w międzynarodowym świecie, w którym liczą się dyplomy i wykształcenie. Markują, że mają lepsze, bo do intratnych stanowisk w światowych organizacjach dostępu bronią pewne oczekiwania co do wykształcenia i dyplomów. To może też być znak czasów i tego, że Szwecja się zmienia. 30 lat neoliberalizmu ciągnie Szwecję w kierunku, w jaki zmierza kapitalizm. A to świat elit i głębokich podziałów.

Siłę Szwecji zbudowała socjaldemokracja, która literalnie wyciągnęła robotników z biedy. Zbudowano świetnie funkcjonujący system bezpłatnej edukacji. Jego zapleczem są folkhögskolor rozrzucone po całym kraju, licznie działające studiecirklar i cały system opieki społecznej, który wspierał ludzi w zdobywaniu wykształcenia, rozumianego tam raczej jako zdobywanie wiedzy. Tak powstało szwedzkie państwo dobrobytu. Ludzie nie musieli zaciągać kredytów na naukę, bo edukacja była naprawdę bezpłatna. A pod pojęciem bezpłatna mam na myśli: akademiki, stołówkę, brak wykluczenia komunikacyjnego, świetnie zaopatrzone biblioteki w każdej wiosce. Umówiono się też, że na rynku pracy najważniejsze jest doświadczenie i rozwijanie branży poprzez praktyczne zastosowanie wiedzy. Nauka już od dawna jest w Szwecji interdyscyplinarna, a ludzi zachęca się do samodzielnego, niesztampowego myślenia, kwestionowania zastanego porządku i zadawania pytań.

Do czego prowadzi taki system?

Corocznie Światowa Organizacja Własności Intelektualnej (WIPO) publikuje Globalny Indeks Innowacji. W 2023 na liście najbardziej innowacyjnych krajów świata, pośród 132 państw, na 2. miejscu jest Szwecja, na 6. Finlandia, na 9. Dania, na 19. Norwegia, na 20. Islandia. Polska zajęła 41. miejsce. Wyprzedziły nas Turcja, Bułgaria, Łotwa, Węgry, Litwa, Słowenia, Czechy.

Byliśmy i najwyraźniej wciąż jesteśmy krajem Janków Muzykantów. Marnujemy talenty, których nie stać na kształcenie a system edukacji opieramy na zdobywaniu dyplomów zamiast wiedzy. Rozdajemy ważne stanowiska bogatym ludziom, których stać na kupowanie sobie dyplomów.

To dlatego ciągniemy się w ogonie innowacyjnych gospodarek. To dlatego jesteśmy montownią Europy i zapleczem do obsługi zagranicznego kapitału. Dlatego jesteśmy krajem rozjechanym przez kapitalizm, który zrobił z nas tanią siłę roboczą. A co ze Szwecją? Szwecja znajduje się teraz w głębokim rozkroku. Neoliberałowie w latach 90. wciągnęli Szwecję na kurs deregulacji, prywatyzacji i wolnego rynku. Po 30 latach efektem tego jest głęboki kryzys w budownictwie mieszkaniowym, który dotyka też studentów, bo brakuje akademików, w ochronie zdrowia, edukacji, kwitnąca przestępczość, walki gangów i politycy, którzy udają, że mają lepsze wykształcenie. Jak widać prawicowe elity zawsze dbały jedynie o swój interes. Dla obrony tego interesu są skłonne zrujnować własny kraj. Przy odrobinie cierpliwości doprowadzą Szwecję do miejsca, w którym jest Polska i zaczniemy czytać o studentach mieszkających w aucie. Ups, to już się dzieje. Przecież pisałam o Szwedzie mieszkającym w domku na rowerze.

Buycoffee.to

Jeśli chcesz docenić moją pracę włożoną w napisanie tego artykułu postaw mi wirtualną kawę.

Buycoffee.to/szkicenordyckie

LH.pl

Jeśli chcesz docenić moją pracę możesz mnie wesprzeć kupując usługi u polskiego dostawcy hostingu: https://www.lh.pl, u którego od początku tworzę Szkice Nordyckie na własnej domenie. Z moim kodem rabatowym: LH-20-57100 otrzymasz obniżony koszt hostingu w pierwszym roku o 20% a ja prowizję od LH.pl tak długo jak będziesz ich klientem / klientką.

Źródła – Czy politycy w Szwecji kupują dyplomy:

  1. Jens Kärrman, Andreas Alfredsson „Kommunchef i Motala avgick efter fuskskandal”, 8.01.2002. Dostęp: 4.03.2024, godz. 20:29. Link: https://www.aftonbladet.se/nyheter/a/6n65Q8/kommunchef-i-motala-avgick-efter-fuskskandal.
  2. „Pinsamt, Littorin” Lena Mellin, 18.06.2007. Dostęp: 4.03.2024, godz. 13:24. Link: https://www.aftonbladet.se/nyheter/a/bKOJJ5/pinsamt-littorin.
  3. „Littorin i blåsväder om examen”, 18.06.2007. dostęp: 3.03.2024, godz. 19:42. Link: https://www.svt.se/nyheter/inrikes/littorin-i-blasvader-om-examen-1.
  4. Simon Andrén „Ministern har examen vid bluffuniversitet”, 18.06.2007. Dostęp: 3.03.2024, godz. 20:01. Link: https://www.expressen.se/nyheter/ministern-har-examen-vid-bluffuniversitet/.
  5. Jon Pelling, Alexandra Hernadi „Littorins examen värdelös”, 19.06.2007. Dostęp: 3.03.2024, godz. 19:52. Link: https://www.svd.se/a/32dd50ee-ecc0-3ec9-ae14-2cad34896445/littorins-examen-vardelos.
  6. Karl-Johan Karlsson „Ajdå, nu blev det fel igen, Littorin”, 22.06.2007. Dostęp: 4.03.2024, godz. 13:34. Link: https://www.expressen.se/nyheter/ajda-nu-blev-det-fel-igen-littorin/.
  7. Wojciech Lorez „Fałszywe dyplomy polityków”, 23.07.2010. Dostęp: 3.03.2024, godz. 16:31. Link: https://www.rp.pl/swiat/art15087021-falszywe-dyplomy-politykow.
  8. „Polityk kupił synowi dyplom za partyjne pieniądze”, 4.05.2012. Dostęp: 3.03.2024. Link: https://wydarzenia.interia.pl/zagranica/news-polityk-kupil-synowi-dyplom-za-partyjne-pieniadze,nId,915948.
  9. Autor: bż//ec / Źródło: TVN24 Łódź „Dyplom kupiła na targu, przez pięć lat uczyła w szkole angielskiego”, 23.12.2014. Dostęp: 3.03.2024, godz. 13:39. Link: https://tvn24.pl/lodz/anglistka-zatrudniona-na-podstawie-podrobionych-dokumentow-ra500966-ls3420889.
  10. Malin Roos „Förvirringen om Ardalan Shekarabis doktorshatt”, 19.02.2019. Dostęp: 4.03.2024, godz. 17:57. Link: https://www.expressen.se/nyheter/sanningen-om-ardalan-shekarabis-doktorshatt/.
  11. Linda Jerneck „Bedrövligt låg utbildning bland Löfvens ministrar”, 19.02.2019. Dostęp: 4.03.2024, godz. 13:58. Link: https://www.expressen.se/ledare/linda-nordlund/bedrovligt-lag-utbildning-bland-lofvens-ministrar/.
  12. „Kupiła dyplom ukończenia studiów – może pójść siedzieć”, 21.09.2022. Dostęp: 3.03.2024, godz. 17:06. Link: https://www.walbrzych24.com/artykul/37793/kupila-dyplom-ukonczenia-studiow-moze-pojsc-siedziec.
  13. „Uppdrag granskning”, odcinek „Ministrarnas cv”, 21.02.2024. Reporter: Richard Aschberg.
  14. Sofia Hedberg, Johanna Waak „Rekryterare om cv-meriterna: Vanligt att överdriva sin titel”, 21.02.2024. Dostęp: 28.02.2024, godz. 15:57. Link: https://www.svt.se/nyheter/inrikes/rekryterare-om-cv-meriterna-vanligt-att-overdriva-sin-titel.
  15. Podcast “Det politiska spelet”, odcinek nr 515 “Spelet inför resan till Budapest”, 22.02.2024.
  16. Justyna Witczak „Afera z dyplomami na Collegium Humanum. Wśród absolwentów politycy PiS”, 26.02.2024. Dostęp: 3.03.2024, godz. 12:44. Link: https://wiadomosci.dziennik.pl/wydarzenia/artykuly/9442434,afera-z-dyplomami-na-collegium-humanum-wsrod-absolwentow-politycy-pis.html.
  17. Mariusz Gierszewski, Radosław Gruca „Afera Collegium Humanum. Dyplom MBA w 20 dni dla prezydenckiego eksperta”, 2.03.2024. Dostęp: 3.03.2024, godz. 17:48. Link: https://wiadomosci.radiozet.pl/polska/polityka/afera-collegium-humanum-dyplom-mba-w-20-dni-dla-prezydenckiego-eksperta?.
  18. Marcin Torz „Nowe fakty ws. afery Collegium Humanum. W roli głównej Jacek Sutryk”, 3.03.2024. Dostęp: 3.03.2024, godz. 17:36. Link: https://www.salon24.pl/newsroom/1364328,nowe-fakty-ws-afery-collegium-humanum-w-roli-glownej-jacek-sutryk.
  19. Podcast „Gazety Wyborczej”, „8:10”. Występują: Katarzyna Bielecka, Maria Korcz. 5.03.2024.
  20. Podcast „Dagens Nyheter” „Älskade politik”, odcinek ”Hur många tal till nationen tål nationen?”. W odcinku wystąpili: Evelyn Jones, Tomas Ramberg, Lina Lund.