Kategorie
Non-nordic

Dorota Terakowska – Ono

Życie pokazywane w serialach telewizyjnych, w reality show, w kolorowych magazynach jest nierzeczywiste, odrealnione, nie udaje jednak rzeczywistości, lecz ją symuluje (jak chory, który wywołuje w sobie pewne objawy choroby), na swój odrębny sposób tworząc własne byty i kod, którym je opisuje. Ten symulowany świat to pustkowie pozbawione rzeczywistości powie Baudrillard. W tak przedstawionym świecie nie chodzi już o imitację prawdziwej rzeczywistości, o jej parodię, lecz o podstawienie w miejsce rzeczywistości jej sobowtóra. Rzeczywistość made in TV zabiła prawdziwe życie.

Dla Teresy i jej córek, dziewiętnastoletniej Ewy i ośmioletniej Złotka prawdziwy świat jest na ekranie telewizora. Nienawidzą swojego życia tak odmiennego i dalekiego od świata z kolorowych magazynów. Nienawidzą swojej codzienności, której punktami zwrotnymi są wypady do szmateksu, weekendowe dyskoteki w podmiejskim baraku, sprawdzanie kuponów lotto. Wszystko, co je spotyka jest tak odmienne od tego, co oglądają w telewizorze i w czasopismach. Odrywają się od swojego znienawidzonego życia zamykając się w TV – świecie. A co mogłoby zmienić ich życie? Wygrana w lotto, kariera w wielkim mieście i powrót drogim czerwonym samochodem, na którego widok sąsiedzi pękną z zawiści, modny komplet mebli, luksusowa kabina prysznicowa, drogie kafelki w łazience, o których można by opowiadać gotującym się z zazdrości sąsiadkom. Nieosiągalne rzeczy, drogie przedmioty, luksus, dobrobyt, świat wielkich marek, przestrzenie na pograniczu zachwytu i zazdrości. Puste życie wymagające umeblowania, ubrania w blichtr, show, w nagłówki w gazetach. Teresa chce wyglądać „jak kobiety w kolorowych magazynach. Mój dom miał być taki jak ich domy, efektowny, bogaty, pełen dywanów, mebli i obrazów w złoconych ramach”. „Myślisz, że do lepszego życia wystarczą większe pieniądze?” – pyta cicho Jan Teresę.

Teresa nie potrzebuje większych pieniędzy, tylko wielkie. Pytanie, czy miała szansę na inne marzenia? Ojciec z zapamiętaniem powtarzał jej, że życie polega na robieniu tego, co się musi, a nie tego, co się chce. Od matki ciągle słyszała, żeby szukać na męża chłopaka, z którym daleko razem zajdzie. Mantra w tej rodzinie to słuchać, co mówią inni, i mówić to samo. Zachowywać się jak wszyscy i myśleć jak wszyscy. To samo słyszy Ewa, to samo usłyszy Złotko. Ta przekazywana z pokolenia na pokolenie bieda duchowa skazuje je na klęskę a innych unieszczęśliwia.

Teresa nienawidzi męża, bo miał być a nie został światowej sławy pianistą, miał zagwarantować jej zagraniczne podróże, wygodne życie i splendor publicznego uwielbienia. Irena, jej teściowa nienawidzi Tereski, bo złamała karierę jej synowi. Ewa nienawidzi miejscowości, w której mieszka i razem z koleżankami marzą o wyrwaniu się do wielkiego miasta. Złotko dopiero uczy się nienawiści. Nienawiść jest tym, co nakręca tych ludzi uruchamiając lawinę wydarzeń, które stają się grobem dla ich marzeń. Żeby zagwarantować sobie idealne życie można je przehandlować z niewłaściwym człowiekiem. Teresa z wyrachowanie zrobi sobie dziecko z Janem. Jan z wyrachowania pójdzie do łóżka z najładniejszą dziewczyną w mieście. Ewa z wyrachowania zrobi wszystko, żeby zatańczyć solo na podium w dyskotece a potem da się zaprosić na przejażdżkę obcym chłopakom.

Każdy w życiu ma takie marzenie, dla którego spełnienia jest gotowy na wszystko. Dla Teresy to bogaty dom, dla Jana to kariera wirtuoza, dla Ewy to szansa na lepsze życie w innym mieście. Gdy pojawia się szansa na realizację marzeń popełniają błędy. Zbyt szybko, zbyt łapczywie albo wbrew sobie chcą dotrzeć do celu. Jan zapisuje się do partii za namową profesora z krakowskiej wyższej szkoły muzycznej, co ma mu ułatwić start w konkursie chopinowskim. Potem da się namówić na taniec, który zmieni całe jego życie. Teresa wychodzi za Jana, chociaż nie rozumie tego delikatnego chłopaka, którego wzrusza Bach. Ewa da się namówić na przejażdżkę z obcymi chłopakami. Artur chce się żenić z córką radnego, bo „facet ma wejścia”, więc i on je będzie miał.

„Można stać się niewolnikiem kolejnych dni, nic o tym nie wiedząc, niewolnikiem mody, pieniądza, stylu życia, telewizji, kolorowych pism” – powie Dorota Terakowska („Poczwarka„, „Władca Lewawu„, „Córka Czarownic„, „Dobry adres to człowiek„, „Tam gdzie spadają Anioły„, „Samotność Bogów„). Wiem coś o tym. Gdzieś w okolicach liceum zaczęłam marzyć o Levisach 501. Nosił je James Dean a myśmy nosiły wówczas jego zdjęcie. Był przystojny, seksowny. Te spodnie kojarzyły się z wielkim światem i jego nieosiągalnością. To były czasy sprzed sieciówek; w sklepach wciąż siermiężnie a na bazarach kicz. W połowie liceum przekonałam mamę, żeby mi je kupiła. Stałam przed lustrem i udowadniałam jej, że tylko w oryginalnych wygląda się świetnie. Patrzyła na mnie z dziwnym błyskiem w oku. Niczego w nich nie trzeba było zmieniać, nawet długości nogawek. Idealne. I tak się czułam. Co marka to marka.  Każda z nas to wie i ja to wówczas wiedziałam. Do dnia, kiedy Jolka, z którą wówczas siedziałam w jednej ławce uświadomiła mi, że noszę podróbki. Tak to z dnia na dzień wyleczyłam się z magii marek.

„To my nadajemy znaczenie rzeczom, a nie one nam” – napisze Terakowska.

Takich rodzin, które tkwią zamknięte w sztucznym świecie telewizji i kolorowych magazynów jest wiele. Rodzin, w których telewizor jest ważniejszy od człowieka. Rodzin skazanych na konsumowanie świata zamiast na życie. Opętanych szałem zakupów. Kupowaniem coraz droższych rzeczy do jedzenia, do picia, do ubrania. Nigdy nie wyrwą się ze swojego świata, bo nie ma nikogo, kto mógłby im pokazać inne wartości niż te kreowane przez telewizor, krzykliwe magazyny i natrętne reklamy. Będą sobie z pokolenia na pokolenie przekazywać te same błędy, bo nikt się nimi nie interesuje. Bo są zdani na siebie samych. Tak, jak Złotko, której klasa jedzie na wycieczkę do krakowskiego Multikina na Harry’ego Pottera, a potem idą zwiedzać prawdziwy hipermarket, gdzie zjedzą prawdziwą, markową pizzę. Teresa zastawi obrączki ślubne w lombardzie, żeby wysłać córkę na tę wycieczkę. Kolejne pokolenia dziewczyn, zrobionych na gwiazdy. Naiwnych, głupiutkich. Babcia Irena powie Ewie „Skoro ja mogłam być szczęśliwa w tamtym smutnym czasie, tym bardziej ty musisz znaleźć swój rodzaj szczęścia, byle je budować nie tylko z gromadzonych zachłannie przedmiotów, bo one są nietrwałe, tylko z przeżyć, myśli i zdarzeń, bo one zostają”. Spróbuj przekształcić wielkie słowa w „prawdziwe, trwałe uczucia, zamień je w ściany domu, który stać będzie latami, niczym nie zagrożony i da ci szczęście, bezpieczeństwo, poczucie sensu i radości z każdej spędzanej wspólnie chwili. To jest trudne, a często niemożliwe. Niewielu to umie. Naucz się tego”.

Ta powieść kończy się przewrotnie i zostawia nas z dręczącymi pytaniami: „Dlaczego nie lubimy swoich miast? Swoich domów? Swoich ulic? Widoku z okna? (…) Dlaczego ciągle gna nas tam, gdzie nas nie ma? (…) Dlaczego, jeśli nie uda nam się dotrzeć, tam gdzie chcieliśmy, zmuszamy nasze dzieci, żeby to zrobiły za nas a gdy im też się nie uda lub dotrą tam i przekonają się, że to miejsce nie jest takie, jakie miało być, to twierdzimy, że zmarnowały życie nam i sobie”?

Dorota Terakowska, Ono, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2003.

Przy pisaniu tej notki korzystałam z „Procesja symulakrów”, tłum. Tadeusz Komendant, w Postmodernizm. Antologia przekładów pod red. Ryszarda Nycza, Wydawnictwo Baran i Suszczyński, Kraków 1996.