Szwedzka pisarka Johanna Lindbäck na blogu literackim Bokhora.se stwierdziła, że bezsensowne jest prowadzenie blogu książkowego, na którym nie ma się odwagi pisać o kiepskiej literaturze.
Niedawno w polskiej prasie śledziłam nietypowo długą jak na nasze warunki dyskusję o literaturze wysokiej i popularnej. Padały różne argumenty, czasami ostre, jak na linii Karpowicz – Kalicińska. Ostatecznie wyklarował się wniosek, że w Polsce brakuje dobrej literatury środka. A podział na literaturę wysoką i resztę jest krzywdzący dla czytelników, który chcieliby stać przed większym wyborem niż: literatura eksperymentalna contra masowa.
Czytam różne rzeczy, od wysublimowanych językowo do prostych fabularnie historii. Raz szukam zaskoczenia literackiego innym razem czystej rozrywki. Co innego biorę do pociągu, z innymi książkami zakopuję się na ławce na bulwarach, a jeszcze inne piętrzą się u mnie na podłodze przy łóżku.
Bez względu na rozbieżności gatunkowe są dwie rzeczy, które oceniam krytycznie i ostro. Nie przepadam za książkami, które reifikują kobiety, stąd z moją ostrą krytyką spotka się książka, która przedstawi postaci kobiet w rolach obiektów seksualnych, mizoginicznie sportretowanych. Nie przepadam też za literaturą, jak ją na własny użytek określam „falliczną”. Nie interesują mnie bohaterowie fetyszyści fallusa i ich rekordy sikania na odległość. Jeśli jednak krytykuję coś takiego, to nie oznacza to automatycznie, że uważam daną książkę za złą. I zgadza się ze mną Lindbäck, która wprawdzie twierdzi, że to, co się podoba to rzecz gustu, ale są jeszcze wymierne czynniki, które określają czy książka jest dobra, czy nie. I dalej pyta, czy gdy czytacie powieść zastanawiacie się, jak dana postać rozwija się w niej? Nie? Bo może w ogóle się nie rozwija. No właśnie, można wypunktować, dzięki czemu literatura spełnia kryteria dobrej lub złej. Problem w tym, że nawet dysponując takim wyczuciem literaturoznawczym musimy dać sobie prawo do określenia, co osobiście uważamy w literaturze za dobre dla nas a co za złe, bez względu na to, czy poruszamy się w obrębie literatury wysokiej czy masowej. Pytanie dodatkowe, czy krytykować książki, które obiektywnie są słabe, ale poruszają na przykład ważne tematy? Przyznaję, że tam, gdzie widzę literackie mielizny, ale temat jest dla mnie istotny, porywam się na dawkę tolerancji.
Podsumowując, podobnie do Lindbäck dawałam sobie prawo do wytykania w książkach tego, co nie akceptuję bez względu na to, czy to miało miejsce w literaturze wysokiej, w tzw. literaturze środka czy w literaturze masowej. No właśnie dawałam. W tej długiej medialnej debacie, o której wspomniałam na wstępie, padło sporo miażdżących komentarzy pod adresem krytyków. Jeden z nich był taki, że zamiast pomagać w rozwoju czytelnictwa, pogrążamy go w i tak historycznie największym dole. Długo się zastanawiałam, jakim tropem iść w mojej działalności krytycznoliterackiej. Czy my recenzenci mamy prawo do wytykania pisarzom błędów? Jaką bierzemy naprawdę odpowiedzialność za nasze pisanie? Odradzając sięgania po niektóre książki, pomagamy czy przeszkadzamy w rozwoju czytelnictwa?
Gdy w Szwecji nominowano do Augustpriset, najważniejszej nagrody literackiej biografię Zlatana Ibrahimovica „Jag är Zlatan Ibrahimovic” Davida Lagercrantza, odzywały się zewsząd głosy, że ta książka nie spełnia oczekiwań stawianych literaturze typowanej do tej nagrody. Jak pisze jednak Henrik Elstad w Litteraturmagazinet, ta książka pewnie była jedną z najważniejszych w 2012 roku, bo przyczyniła się do tego, że wiele młodych ludzi przeczytało swoją pierwszą książkę. W krytyce, która dominuje w Polsce akurat to nie stanowi argumentu, żeby pochylić się nad literaturą inną niż wysoką. Agnieszka Graff zabierając głos w debacie o czytelnictwie powie wręcz, że „w Polsce czytają niemal wyłącznie inteligenci i robią to w dużej mierze po to, żeby swoją inteligencką przynależność przypieczętować”. W podobnym tonie wypowiedzą się Anna Dziewit-Meller, Remigiusz Grzela („Wybór Ireny„), Joanna Laprus-Mikulska, Grażyna Plebanek („Bokserka„, „Przystupa„) i Katarzyna Tubylewicz („Rówieśniczki„) w artykule „Na czytelniczym dnie”, opublikowanym w „Dzienniku Opinii”. Napiszą, że wśród osób wypowiadających się na temat literatury panuje poczucie własnej wyjątkowości, które najwyraźniej osoby te chciałyby zachować.
A zatem robić odsiew wysokiego od masowego, czy nie? A jeśli nie to wytykać błędy, czy być pobłażliwym? Za ostre pióro można srodze zapłacić. Pisarze potrafią odwdzięczyć się pięknym za nadobne. Włodzimierz Kowalewski w „Excentrykach” stworzy wyjątkowo parszywe postaci i nieprzypadkowo o nazwiskach znienawidzonych przez niego krytyków literackich. Bywa też na odwrót. Legenda mówi, że za śmierć Johna Keatsa odpowiadają napastliwi w swojej krytyce recenzenci. Zmarły 18 września 2013 Marcel Reich-Ranicki, największy krytyk literatury niemieckiej, nazwany wręcz „papieżem literatury”, czy „Nieustraszonym, jak nazwie go FAZ, potrafił swoje wyroki ferować w wyjątkowo ostrym tonie, nie unikał druzgocących słów. Bali się go pisarze, drżeli przed nim wydawcy, uwielbiali go Niemcy, bo dzięki niemu chyba każdy z nich rozumiał, czym jest krytyka literacka. Nadawany w latach 1988 – 2001 w ZDF program z jego udziałem, poświęcony literaturze „Kwartet Literacki” zrobi z niego gwiazdę telewizyjną i trudno by było znaleźć drugiego krytyka literackiego tak szanowanego, znanego i popularnego.
Wracając do pytania, zastanawiam się, gdzie powinien znaleźć się punkt ciężkości w krytyce literackiej w Polsce? Johanna Lindbäck jest za tym, żeby krytykować, ale tak, żeby każdy wiedział, co się krytykuje. Czy przedmiotem krytyki są fundamentalne sprawy decydujące o wartości książki, czy krytyka wynika z osobistych upodobań. I ten styl najbardziej mi odpowiada.
Johanna Lindbäck – ur. 25 kwietnia 1972 r. w Luleå szwedzka pisarka, autorka książek dla młodzieży: „En liten chock” (2007), „Min typ brorsa” (2008), „Tänk om det där är jag” (2009), ”Saker som aldrig händer” (2010), ”Välkommen hem” (2011), „Som om jag frågat” (2012), ”Lite ihop” (2013, jej pierwsza książka dla dzieci w wieku 9 – 12 lat), „Vi måste sluta ses på det här sättet” (2013, napisana wspólnie z Lisą Bjärbo, dla młodzieży w wieku 15+). Najczęściej czyta współczesną szwedzką literaturę, preferuje powieści, czasem sięga po coś po angielsku, chętnie pisarek z feministycznym piórem. Pracuje, jako nauczycielka w sztokholmskiej szkole średniej, gdzie uczy szwedzkiego i angielskiego. Współtworzy blog o książkach Bokhora.se.