Kategorie
Non-nordic

Magdalena Grzebałkowska – Beksińscy. Portret podwójny – Spotkanie autorskie

Przyszła kobieta i ukradła Beksińskim show. Niebezpieczna kobieta: niepozorna, grzeczna sukienka, okularki, buzia aniołka a pod tą ułożoną fasadą niespotykane połączenie nietuzinkowego poczucia humoru, pysznych historii i intrygującej inteligencji. Po spotkaniu znajomi wzdychali z zadowoleniem: niebywała, co za słowo, jaka kobieta. Chodzę często na spotkania autorskie, ale sale pękające w szwach spotyka się tam równie rzadko, jak posłów w parlamencie. Ludzie rozsiadający się pod ścianami, tłum bez krzeseł na promocji książki to rzecz tak niebywała, jak zdjęcie ministra kultury z książką w ręce. A w Czułym Barbarzyńcy i był tłum i zabrakło krzeseł.

Dlaczego Magdalena Grzebałkowska („1945. Wojna i pokój„) napisała biografię o Beksińskich? Bo napisała rewelacyjną biografię księdza Twardowskiego. „Ksiądz mnie wykończył”, powie ze śmiechem. W trakcie pisania książki o nim, przejdzie w ciągu roku sześć angin, bo ciągnie pisanie równolegle z całym etatem reporterskim w „Gazecie Wyborczej”. Książka o Beksińskich wzięła się z niechęci pisania czegokolwiek aż do emerytury. Po sukcesie swojej pierwszej książki, konsekwentnie odmawia Wydawcy podjęcia się kolejnych tematów, ale Znak z uporem śle kolejne e-maile i kusi. A ona z uporem odmawia i zaczyna się martwić, że przez to odmawianie przestaną ją tam lubić i znowu żartując dodaje, że dla niej najgorsze jest jak ktoś jej nie lubi. W końcu dostaje Beksińskich. Odzywa się w niej reporterska hiena, jak autoironicznie powie. Pisze do Małgorzaty Szejnert, byłej szefowej i jej wielkiego autorytetu z pytaniem, czy brać Beksińskich. Na jej zdecydowane tak, odpowiada twierdząco na list Wydawcy.

Bierze temat, który jest jej kompletnie obcy. Tomka Beksińskiego zna wyłącznie z radia, bo wszyscy w latach 90. słuchają Trójki. Ona jest w stanie dotrzeć zaledwie do pierwszego miejsca Listy Przebojów Marka Niedźwiedzkiego i pada ze zmęczenia. Jak opowie, tak ustawiła jej życie matka. W dzieciństwie wszystkie koleżanki bawiły się na podwórku do późna a ją mama woła do domu o siódmej i kładzie spać. Zna jednak dobrze muzykę, którą puszcza Tomek. Obrazy Beksińskiego jak większość licealistów oglądała, ale nie tak jak Mariusz Szczygieł, który kupił sobie pierwszy w życiu album właśnie z obrazami Beksińskiego, tylko gdzieś przez przypadek stykała się z jego reprodukcjami. Jego malarstwo fascynowało ją jak wypadek samochodowy, czyli coś nieeleganckiego, na co nie wypada patrzeć. Na studiach zetknęła się z opiniami, że to straszny kicz a Beksiński to grafoman malarstwa.

Dostaje, więc temat nowy dla siebie a dla reportera to niezła gratka. Jest tak bardzo nie w temacie, że dopiero teraz dowiaduje się, że Beksińscy pochodzą z Sanoka. Grzebałkowska pracuje w Sopocie, skąd ma bliżej do Sztokholmu. W Sanoku spędzi miesiąc. Razem z mężem i córeczką, która chodziła do przedszkola, więc można ją było wyrwać na miesiąc z okopów oświaty, wynajęli chatę w gospodarstwie agroturystycznym „Werdołyna” w Berezce, z której codziennie dojeżdżała samochodem do Sanoka. Zakocha się w tym mieście. Uwielbia takie prowincjonalne miasteczka, ich spokój, małe domy, ludzi powoli chodzących. To, w czym się zakocha dla Zdzisława Beksińskiego będzie koszmarem, z którego, jak tylko nadarzy się okazja ucieknie do Warszawy. Trochę mu w tym pomogą władze burząc jego dom. Sanok wówczas jest antysemickim, zabitym dechami miastem, które obgaduje Beksińskich. Cokolwiek Zdzisław nie zrobi, trafi na języki. Nie pracuje. Zostanie wyrzucony z Autosanu. Ubiera sweter na gołe ciało, o czym ksiądz proboszcz z Dynowa, skąd pochodziła Zosia powie, że to już przesada. Nie chodzi do kościoła. Dom utrzymuje żona z korepetycji i matka ze swojej emerytury. Żyją nędznie, ale szczęśliwie.

Beksiński tak idealnie trafił z Zofią jak Kapuściński z Alicją. Na początku portret Beksińskich miał być wręcz portretem potrójnym. Magda Grzebałkowska marzyła, żeby na fotomontażu na okładce znalazła się jeszcze Zofia. Ta kobieta tak bardzo stanęła w cieniu swojego męża i syna, że nie udało jej się z niego wyciągnąć. Gdyby wyszła z tego cienia i pozwoliła się opisać, okazałaby się ciekawszą postacią od męża i syna. Była jednak na to zbyt skromna. Nigdy, nikomu się nie zwierzała, nawet najlepszej przyjaciółce z Sanoka. Pozostała tajemnicza. Zdzisław pożądał kobiety, która odda mu się całkowicie a Zosia potrzebowała kogoś, komu będzie się mogła oddać całkowicie. Dwie absolutne połówki jabłka, które na siebie trafiły. Widząc związek rodziców, Tomek całe życie poszukiwał osoby, która potrafiłaby zrealizować jego scenariusz na temat kobiety. Zofia zgodzi się na zrobienie sobie zdjęcia nago. Stoi tyłem do obiektywu, obwiązana sznurkami. Zdzisław robi jej jedno z najwybitniejszych zdjęć w polskiej fotografii „Gorset sadysty”. Krytyka polska szaleje, nazywany jest geniuszem. Zgoda na to zdjęcie pokazuje też, jak bardzo Zosia musiała kochać swojego męża, żeby przekroczyć samą siebie, swoją skromność, nieśmiałość. Zofia pozwala mężowi na wszystko. Gdy głodują a Zdzisław chce mieć radio, każe mu je kupić. Gdy Zdzisław powie, że nie lubi ryb, nigdy więcej w ich domu nie będzie potraw z ryb. Ale to nie była kobieta sprowadzona do pozycji kury domestici. Zdzisław nigdy nie podjął żadnej decyzji bez żony. Była równoprawną partnerką Zdzisława, tyle, że nikogo do życia poza nim nie potrzebowała a on poza Zosią.

Tomek był przez nich bardzo kochany. Gdyby spisać zbiór zasad, według których wychowano Tomka Beksińskiego, to ograniczyłoby się do jednego zdania, wolno mu wszystko. Tomek Beksiński dożył lat czterdziestu, ale nigdy nie przekroczył lat czternastu. Od dziecka był traktowany jak dorosły. Nigdy mu nie stawiano granic. Był dzieckiem, które nie znało żadnych zasad i musiało samo sobie ułożyć świat. Gdy pojawiły się jego pierwsze próby samobójcze, rodzice chcą go nagle wychowywać. Na zawsze pozostanie jednak emocjonalnym czternastolatkiem. Do siódmego roku życia nie miał żadnych przyjaciół, znajomych, kolegów. Rodzice nie posłali go do przedszkola.  Dzieci sąsiadów niby bawią się z nim a tak naprawdę wyśmiewają się z niego. Ojciec chciał mieć w nim kumpla, więc od małego zwracał się do niego, jak do dorosłego. A za wychowywanie Tomka odpowiada babcia. Gdy poszedł do pierwszej klasy był trochę przedwojennym chłopczykiem, który po pierwsze nie potrafi bawić się z dziećmi a po drugie mówi przedwojennym językiem. Potem nabiera rozpędu w dzieciństwie przez podstawówkę i kiedy ją skończy, wszyscy interesują się dziewczynami, a Tomek nabiera właśnie zdolności potrzebnych do zabawy z innymi. Kiedy chłopcy interesowali się dziewczynami i chodzili na randki, Tomek chciał chodzić z pistoletem odpustowym i strzelać do innych, robić happeningi, przebierać się, wariować. Zakochiwał się w dziewczynach, ale nie wiedział, co z nimi robić. Sadzał je w fotelu, zasłaniał zasłonki, włączał ohydną lampkę podświetloną na czerwono, wyjmował nową płytę. Bardzo delikatnie zdejmował folię z płyty. Jak się w którejś kochał, to czekał na nią z otwarciem płyty. Włączał muzykę i słuchali jej razem. Gdy Tomek miał trzydzieści lat, chciał być z tymi dziewczynami jak licealista, chciał je gryźć w szyję jak wampir, chciał z nimi oglądać filmy. Nigdy nie dorósł. Dziewczyny nie chciały o nim rozmawiać. Jedna stwierdziła, że jest to beznadziejna postać, niewarta opisania, druga twierdziła, że na pewno Grzebałkowska chce Tomka skrzywdzić. Wiele z nich twierdziło, że nie było jego dziewczynami, to on tak sobie wyobrażał. Na pytanie z sali, dlaczego nie zgadzały się na ujawnienie swoich nazwisk w książce, Grzebałkowska odpowie, że Tomek był tak skomplikowaną i tragiczną postacią, że te dzisiaj dorosłe kobiety, z własnymi rodzinami, nie chcą być łączone z jego postacią. Być może boją się wścibstwa dziennikarzy tabloidowych. W książce nie chodziło o powiedzenie, że dana osoba była dziewczyną Tomka, tylko o pokazanie, jak związek z nim wyglądał.

Magda Grzebałkowska uważa, że „Beksińscy. Portret podwójny” to duży reportaż o Tomaszu i Zdzisławie Beksińskich a nazywa się go biografią, żeby księgarze wiedzieli, gdzie go postawić na półce. Żeby książka nie trafiła np. do działu historii malarstwa. Upiera się, że książka musiałaby być obszerniejsza i może zawierać dodatkowo ocenę krytyczną twórczości Zdzisława Beksińskiego, żeby zasłużyć na miano biografii. Łukasz Wojtusik z radia Tok FM, prowadzący spotkanie zaproponował konwencje alfabetu, wywołując kolejnymi literami nowe wątki w życiu Beksińskich. A jest ich tyle, że nie udało się wszystkich poruszyć, więc może to niepotrzebna skromność nie pozwala Grzebałkowskiej potraktować jej książki jak biografii. Ja też nie spiszę wszystkich poruszonych wątków, bo tekst urósłby do nieprzeciętnej długości. Przywołam te, które wydały mi się najciekawsze.

Żona Piotra Dmochowskiego paryskiego marszanda Beksińskiego napisze do Grzebałkowskiej „cudownie Pani oddała to wielkie ego mojego męża”. Widać po sposobie opowiadania o książce, że temat Grzebałkowską tak wciągnął, jak żartując powie, dostaje niemal hiperwentylacji opowiadając o Beksińskich. Zależało jej na zdementowaniu plotek, które narosły wokół rodziny Beksińskich i największej o fatum. Radio Maryja modliło się przecież za duszę Tomka, który jak mówiono wychował się w domu satanistycznym. Bardzo szybko rozprawiła się jednak z mitami. Nie było trudno, bo materiał dokumentujący życie Beksińskich powalał dotrzeć do najintymniejszych szczegółów o ich życiu.

O ile przy pisaniu książki o ks. Twardowskim miała problem z dotarciem do dokumentacji, o tyle w przypadku Beksińskich spotkała się z jej nadmiarem. I syn i ojciec kompulsywnie pisali tysiące listów. Sanoczanie okazali jej dużo serca, opowiadając o sobie, o ich przyjaźniach z Beksińskimi. Zależało jej bardzo na dotarciu do zbiorów Muzeum Historycznego w Sanoku, co wiązało się z koniecznością przekonania jego dyrektora do pokazania jej przechowywanych tam rzeczy osobistych Beksińskich. Gdy zmarł Zdzisław Beksiński, pod jego blok podjechały ciężarówki z muzeum i zabrały wszystkie rzeczy z jego mieszkania. Niestety dyrektor zastrzegł, że nie udostępnia nikomu informacji o Beksińskich. Razem z Jerzym Illgiem, który zna wszystkich na świecie, postanowili przekonać Pana dyrektora, a to książką o ks. Twardowskim, ale ponownie odpisał, że nie ma takiej możliwości. W końcu Grzebałkowska postanowi osobiście się z nim spotkać. Nie zapowiadając wizyty przychodzi do muzeum i prosił o spotkanie z dyrektorem. Zaskoczony przyjmuje ją. Rozmawiają siedząc na bardzo niewygodnych krzesełkach, przy bardzo brzydkim stoliku z mieszkania Zdzisława Beksińskiego.

Miała nieco kłopotów ze spotkaniem się z mordercą Zdzisława Beksińskiego. Magda Grzebałkowska próbowała się skontaktować z nim. Ten obecnie dwudziestokilkulatek, odsiaduje 25 lat w więzieniu na Mazurach. Odmówił jednak spotkania. Grzebałkowska ponownie o nie zabiega i pisze list, na który dostaje odpowiedź, że morderca spotka się z nią za 25 000 zł, co nie powinno być problemem dla jej wydawnictwa. Jej wewnętrzny kodeks moralny nakazuje jej, żeby nigdy nie płacić za żadne wywiady. W sądzie dostanie jednak wgląd do jego akt, pod warunkiem, że nie podać nazwiska zabójcy. Dowiedziała się z nich wszystkiego. Udało jej się też odkryć coś, co umknęło sądowi, wie dlaczego ten chłopak poszedł do Beksińskiego. Napisze o tym w książce.

Czy napisze o wszystkim, czego dowiedziała się o Beksińskich? Jak powie jest zwolenniczką biografii w stylu anglosaskim, czyli pisać o bohaterze prawdę absolutną, nawet jeśli ona jest bolesna. Chodzi o to, żeby pokazać swojego bohatera w symbolicznym szlafroku, ale nie nago. Gdzieś musi być granica godności. Jeżeli coś miało wpływ na jego życie tak bardzo, że zmieniało je, to o tym pisała. Napisze  o jego natręctwach i nerwicach.

Zdzisław Beksiński brzydził się dziecka. Gdy Zofia zaszła w ciążę, czego unikali przez kilka lat w czasach, w których trudno było o antykoncepcję, Zdzisław poszedł nawet po poradę do psychiatry, tak bardzo brzydził się dzieci. Nazywał je pulpetami. Nie brzydził się własnego dziecka. Brzydził się dotyku. Miał mnóstwo natręctw i nerwic a jedną z nich był problem z dotykiem. Gdy miał komuś podać rękę na przywitanie, to drżał. Z tego samego powodu brzydził się dotyku własnej matki i nie przytulał swojego syna. Z tego samego powodu nigdy go nie uderzy, bo musiałby go dotknąć. Ale nie bije dziecka nie tylko z tego powodu. Nie uważa też tego za metodę wychowawczą. A do tego na początku lat 60. odkryje u siebie skłonności sadomasochistyczne. W latach 90. dojdzie do wniosku, że jednak jest masochistą. Grzebałkowskiej nie udało się dotrzeć do informacji, które potwierdziłyby, że udało mu się te fantazje seksualne zrealizować. Oddawał je z pewnością w swojej twórczości.  W liście do przyjaciela Andrzeja Urbanowicza pisał, że bał się, że po uderzeniu syna zasmakuje w biciu. Nie chodziło mu o to, że zasmakuje w biciu własnego dziecka i zacznie go katować, żeby poczuć przyjemność seksualną, bał się, że zacznie lać żonę dla przyjemności. Zdzisław miał swoją wewnętrzną piwnicę, do której sam nie schodził. Jednym z większych problemów życiowych Zdzisława Beksińskiego była też potrzeba stałego dostępu do toalety. Około 60 razy dziennie potrafił korzystać z toalety. Nigdy nie wyjeżdżał za granicę, ponieważ miewał obstrukcje nerwicowe. Nawet dłuższe czekanie na windę, zmuszało go do powrotu do domu i skorzystania z toalety. Gdy szedł na spotkania autorskie, tydzień wcześniej nic nie jadł. Z powodu obstrukcji nie pojechał na początku lat 60. do Nowego Jorku na stypendium Guggenheima.

Zdzisław Beksiński był absolutnie nieasertywny. Tak bardzo nie potrafił odmawiać, że dla uniknięcia sytuacji, w której byłby zmuszony do odmowy, przestał ludziom za cokolwiek dziękować. Jego paryski marszand miał teściową Polkę, która spędziła trochę czasu u swojego zięcia i córki w Paryżu. Były lata 80. i trudno było o płyty kompaktowe w Polsce. Na prośbę Zdzisława, który był absolutnym maniakiem muzyki, starsza pani przywiozła mu całą torbę płyt kompaktowych prosto z Paryża. Była zima, wysiada z tą torbą na Okęciu, o taksówce wówczas można było tylko pomarzyć. Wysiada zmęczona po podróży, trzęsąc się nad tą wielką torbą płyt, żeby się z nimi nic nie stało. Podchodzi do niej Zdzisław Beksiński z żoną Zofią, wita się, bierze do ręki torbę z płytami i odchodzi. Nie dziękuje, nie proponuje nawet podrzucenia choćby na dworzec centralny, chociaż byli samochodem. Beksiński był cudownym, ciepłym, miłym człowiekiem, wyjaśnia Magda Grzebałkowska, i to nie była nieuprzejmość tylko strach, że ta kobieta mogłaby coś od niego chcieć i on to będzie musiał robić, więc zachowa się po chamsku. A Tomek zawsze zachowywał się po chamsku. Asertywności miał w nadmiarze. Nie wiadomo, z czego to wynikało, bo jego rodzice byli delikatni pod tym względem. Często ratował wręcz ojca od narzucających się mu ludzi. Zdzisław, żeby nie być zmuszonym do odmawiania ludziom, zainstalował sobie w latach 80. automatyczną sekretarkę. Był atakowany przeróżnymi propozycjami: z archidiecezji zaproszeniami na msze w obronie ojczyzny w stanie wojennym, władze zapraszały go na pokazy wojsk na poligonach. Czasami jednak Tomek odbierał telefon i potrafił serią przekleństw przegonić dzwoniącego.

Tym, co ojca i syna łączyło była miłość do muzyki. W czasie drugiej wojny światowej rodzice Zdzisława mieli radio i słuchali nie tylko zakazanych radiostacji wolnościowych, ale również tych niemieckich. Słuchali wówczas dużo Wagnera, którego potem uwielbiał Zdzisław. W ubikacji wpuszczał bardzo głośno Wagnera, żeby zagłuszać dźwięki z toalety. Nigdy nie lubił muzyki pop. Gdy oglądał Opole to tylko po to, żeby się ponabijać. Lubił jazz, ale dosyć późno.  Jak tylko pojawił się w Polsce lepszy sprzęt nagłaśniający zaczął kolekcjonować płyty. Bardzo lubił muzykę rockową i hardrockową. Marzył, żeby tak głośno słuchać muzyki, żeby poszła krew z uszu. Tomek, który zawsze chciał wszystko robić tak, jak ojciec także pokochał muzykę. Do końca lat 70. szli tym samym torem i słuchali tej samej muzyki. Potem Tomek poszedł bardziej w New romantic, Zdzisław został przy muzyce klasycznej i hardrockowej. W domu w Warszawie mieli dwa magnetofony szpulowe. Jeden służył tylko do nagrywania muzyki, którą mieli dla siebie. Taśmy nagrywali tylko z jednej strony, żeby nie było przebić. Drugi magnetofon służył do celów zarobkowych. Tomek nagrywał taśmy dla znajomych. Był całkowity zakaz puszczania na obu magnetofonach taśm radzieckich, bo strasznie brudziły głowice. Z tej absolutnej miłości do muzyki Tomek przerodzi się później w świetnego radiowca. Zdzisław powie kiedyś, że rozmowy o muzyce z synem zastępowały mu rozmowy o uczuciach.

Spotkanie z Magdaleną Grzebałkowską, autorką książki „Beksińscy. Portret podwójny”, Znak, Kraków 2014. 25 lutego 2014 r., Czuły Barbarzyńca w Krakowie.