„1945. Wojna i pokój” jest głosem reporterki z pokolenia przesiedleńców powojennych. Magdalena Grzebałkowska napisze, że podświadomie przejęła w genach lęk swoich przodków osadników, iż miejsce w którym żyją, jest im dane tylko na chwilę. Jej babcia rocznik 1926. Ona rocznik 1972. Jedna przeżyła 1945. Druga chce zrozumieć.
Wielokrotnie przekonaliśmy się, że wojna to rodzaj wirusa przenoszonego z pokolenia na pokolenie. Wyczytamy to u Magdaleny Tulli (Włoskie szpilki, Szum), u Görana Rosenberga (Krótki przystanek w drodze z Auschwitz), u Danny’ego Wattina (Skarb pana Isakowitza). Są drugim pokoleniem, dziećmi ludzi, którzy przeżyli wojnę, Zagładę wciąż zostawiającą ślad na ich życiu. Uśpiony wirus budzi się w nich w najmniej spodziewanym momencie i staje się zarzewiem wspomnień. Podtrzymywanych pamięcią przodków, dociekliwością historyków, zapobiegliwością polityków. Będziemy pamiętać, wyciągając kolejne trupy z szafy zapomnienia, odkrywając niby dobrze wyretuszowane historie, wywołując odkryte fakty, zaprzeczając nowym informacjom, trzymając się kultu pamięci, tej wygodniejszej. Z czasem wszystko pokryje patyna czasu, wymiar zbrodni umniejszy jeszcze gorsza, krwawsza albo może po prostu bardziej aktualna. Świeża, więc przez to boleśniejsza. Znajdą się i tacy, którzy wszystkiemu zaprzeczą. I znajdą swoich apologetów.
Gdy pamięć o wojnie i jej okrucieństwie traci kontury przychodzą tacy reportażyści jak Magdalena Grzebałkowska: odszukuje ludzi, zmusza ich do pracy pamięci, rozsiada się w otoczeniu przedmiotów z przeszłości, dotyka zmurszałych historii. Gdy przeszłość okrzepła, otoczona śmiałymi podsumowaniami, oblepiona słodkim lukrem odznaczeń, honorów, pompatyczną propagandą, przykrywającą niechlubne fakty, Magdalena Grzebałkowska staje przed domem ludzi, o których nikt nie chce pamiętać, puka do mieszkań zamkniętych na głucho, wyciąga stare dokumenty, przeciera na nowo szlaki. Idzie, tak jak szli oni sprawdzając dokąd dotarli. I jak ich wojna zmieniła.
Co różni pisanie o 1945 dzisiaj i 71 lat temu? Emocje i prawo do prawdy. Dzisiaj możemy napisać o ofiarach wojny po obu stronach. Możemy też napisać o rzeczach, o których długo się w Polsce milczało. O części z nich, bo musieliśmy, a o innych bo tak było wygodniej. Patrząc na życiorysy bohaterów reportażu, spotykamy ich wtedy i teraz. Kim dzisiaj jest Niusia dawna szabrowniczka? Czy kolejne pokolenie przodków pierwszych osadników na Ziemiach Odzyskanych wrosło w nowe miejsca? Co to znaczy dorastać na gruzach, na trupach, w smrodzie rozkładających się ciał Warszawy, Wrocławia? Co znaczy dla żydowskiego dziecka informacja, że nie jest chrześcijaninem, że nie ma rodziców, że w ogóle nie ma żadnej rodziny? Jak ocenić Polaków nie potrafiących zdobyć się na odruch litości w stosunku do swoich wojennych oprawców? Jak zrozumieć rozpacz Polaków wyrywanych z Kresów, Niemców ze swoich domów? Widzimy, że polityka to wojna interesów, w której nie ma miejsca na honor i etykę. Że interes państwowy wiąże się z konsekwencją układania się, podejmowania niemoralnych decyzji, narażania słabszych. Że na wojnie nie ma dobrych decyzji, są tylko lepsze dla którejś strony. I że zawsze umierają na niej niewinni. Ludzie pozbawiani są godności, tracą empatię, odwracają się od ludzkiej krzywdy, nie widzą lub nie chcą widzieć. Odmawiają innym praw, gdy ich własne są zagrożone. Muszą wypełniać niedorzeczne postanowienia polityków, skazywani na nieludzkie wybory. To kim jesteśmy dzisiaj, to jak zostaliśmy wychowani, to jak jesteśmy z siebie dumni lub jak się siebie jako Polaków wstydzimy, to wszystko jest wypadkową tamtego roku.
Wpisując własną historię w rozdział otwierający „1945. Wojnę i pokój” mówi Magdalena Grzebałkowska, że nie ma w Polsce rodzin bez ofiar. Że każdy z nas otrzymał w spadku pamiątkę z wojną w tle. Ona przekaże ją swojej córeczce, siedmioletniej Tosi. I nam. A co my z pamięcią o przeszłości zrobimy? Pracuje książka Grzebałkowskiej na wysokim C emocji. Zbierze liczby, nieubłaganych świadków wojny. A potem wyciągnie z tych liczb ludzi, z imionami i nazwiskami. I już nie da się uciec w banalne podsumowania, omówienia naukowe. Ukryć za chłodną relacją. Patrząc na to, co się działo Grzebałkowska niczego nam nie podpowiada, nie ustawia oka kamery na jakiś konkretny punkt. Przechodzi się po historii dotykając jej miejsc w możliwie najbardziej obiektywny sposób. Oglądamy wojnę oczami Niusi, dziś 86 letniej pani, którą kiedyś wciągnął szaber. Jesteśmy wraz z uciekinierami na „Wilhelmie Gustloffie”, na którym zginie kilkakrotnie więcej ofiar niż w katastrofie „Titanica”. Idziemy po zamarzniętym lodzie wraz z pozostałymi uciekinierami z Prus Wschodnich. Patrzymy jak Niemcy po Powstaniu Warszawskim palą i rozkradają miasto wywożąc 45 tysięcy wagonów kolejowych i kilka tysięcy ciężarówek wypełnionych polskim majątkiem a potem urządzają rzeź. Patrzymy na zmumifikowane zwłoki ludzi, które Niemcy żywcem wrzucili do szamba. Siedzimy przy stole z niemiecką rodziną, która jeszcze nie zdążyła opuścić swojego mieszkania na przekazanych Polsce ziemiach. Patrzymy na tysiące Polaków w uciążliwej drodze z Kresów na zachód. Patrzymy na nowe życie na gruzach zniszczonej Warszawy, spalonego Wrocławia. Za chwilę oko kamery ustawia się w pozycji przesiedleńca: raz Niemca wyganianego ze swojego domu, raz Polaka tułającego się wiele tygodni w niegodziwych warunkach. Jedni się ze sobą zaprzyjaźnią, inni siebie znienawidzą. Zobaczymy losy kaszubskiego dezertera, młodziutkiego nastolatka, który miał odwagę zawalczyć o życie uciekając przed poborem. Wchodzimy do żydowskiego domu dziecka, patrząc jak wyglądają, czują maluchy, od razu dorosłe. Bo bez dzieciństwa. „Przez całą wojnę nie wolno było płakać, żeby ktoś nie usłyszał. Śmiać się nie było z czego”, mówi Judyta Finkiel i dodaje, że zapomniała obu rzeczy. Widzimy człowieka, który staje się okrutnym strażnikiem w obozie przesiedleńczym. Polaków, którzy giną z rąk banderowców. Ukraińców, którzy boją się Polaków.
Rok 1945, który był końcem wojny teoretycznie miał być rokiem szczęścia, ale jak mówią niektórzy rozmówcy, szczęście mieli ci, którzy go przeżyli. Przejmujący jest bezmiar strat, zgliszczy, ruin, śmierci, osamotnienia i beznadziei. I poruszająca silna chęć przeżycia. Drwi sobie Grzebałkowska ze współczesnych naukowców, którym tak łatwo przychodzą podsumowania tamtych czasów. Tamtych ludzi. Ona od podsumowań woli rzucić osobiste światło na dawne czasy.
Gdy pokazuje szabrowników mówi, że kradli wszyscy, bez względu na pochodzenie, status społeczny i wykształcenie. Wyzwoloną 17 stycznia 1945 Warszawę atakują już następnego dnia. Kradną też milicjanci, często zatrzymując szabrowników i odbierając im ukradzione wcześniej rzeczy. Pierwsi kradną jednak Rosjanie, „bo mogą, bo im się należy”. Wywożą całe fabryki, „z zakładów remontowych parowozów w Oleśnicy wywożą 4 835 ton maszyn”, „zdejmują z wież kościelnych zegary”, wyrywają tory kolejowe wraz z podkładami, „ze Śląska i Pomorza wywożą 866 kilometrów wąskotorowych linii kolejowych”, kradną klamki, kaloryfery, wyrywają kable, rury, instalacje sanitarne. Ogrzewają się przy ogniskach z palonych książek. A to, czego nie mogą ukraść, niszczą. Tylko na oddanych Polsce ziemiach niemieckich do 2 sierpnia 1945 ukradną urządzenia i materiały warte 235,5 mln dolarów. Kobiety gwałcą, mężczyzn często zabijają. Czy w tych okolicznościach było miejsce na empatię? Gdy 450 tysięcy Niemców z Prus Wschodnich ucieka przez Zalew Wiślany solidarności wśród nich nie ma. Jedni przejdą, inni utoną w lodowatej wodzie. Ludzie przechodzą obojętnie obok matki próbującej z przerębli wyłowić tonące dziecko. Uświadomienie sobie, że aż do 1950 ostatnie niemieckie dzieci ewakuowano z terenu Polski pozwala nieco lepiej zrozumieć rozmach planu Stalina.
Magdalena Grzebałkowska w „1945. Wojna i pokój” przypomina fakty, o których długo w Polsce nie wolno było mówić, ale też te, o których sami nie chcemy pamiętać i ich znać. Tragedia przesiedleń w takim samym stopniu dotykała przegranych Niemców, jak i z pozoru wygraną Polskę. Znanych i anonimowych ludzi, chociaż Maria Dąbrowska miała akurat szczęście, bo jej dom przy Polnej 40, w którym mieszkała od 1917, przetrwał. Bolesny w tej sytuacji był nie tyle rozmiar strat, co brak możliwości nazywania ich wprost. Polska po stronie wschodniej straciła 178,8 tys. km kw, w zamian za Kresy Wschodnie otrzymała zaledwie 101 tys. km kw ziem zachodnich. Grzebałkowska chce też pokazać różne twarze wojny. Polski niewolnik, który pracował przymusowo u Niemców Buttke był traktowany przez nich jak domownik. Odwdzięczy się im, gdy trafią do obozu przejściowego w Białogardzie. Pokaże dzieci żydowskie, które uratowały polskie rodziny, ale przypomni też pogromy kieleckie.
A opowiadając o tym wszystkim ustawia swoich bohaterów w cieniu wielkich decyzji politycznych. Przywódcy realizują swoje szalone plany, chore ambicje. Urządzają rzezie, przesuwają granice. Tacy jak Czesław Gęborski w mikroskali. Hitler i Stalin z rozmachem. Jedni uciekną, inni się zabiją, a jeszcze inni dopełnią dzieła. Biorąc pod uwagę jedynie własne interesy. I ciśnie się nieustannie pytanie: jaką wojnę szykują nam współcześni politycy? I czy znowu ktoś uwierzy, że wojna rozwiązuje problemy?
Błędy: str. 32 „gorączka szabru na wielka skalę”, str. 380 Wojska sowieckie przekraczają Wisłę, zajmując (…) Katowic.
Recenzja 1945. Wojna i pokój, Magdalena Grzebałkowska, Wydawnictwo Agora SA, Warszawa 2015. Seria: Biblioteka Gazety Wyborczej. Stron:413. Redakcja: Mariusz Burchart, Paweł Goźliński. Korekta: Danuta Sabała. Konsultacja merytoryczna: Marcin Zaremba. Fotoedytor: Rafał Szczepankowski. Projekt graficzny okładki, makiety, skład i przygotowanie zdjęć do druku: Paweł Panczakiewicz / Panczakiewicz Art. Design – www.panczakiewicz.pl. Mapy: Wawrzyniec Święcicki. ISBN 978-83-268-22215-5. Książka zawiera: Źródła zdjęć, indeks, bibliografię.
Buycoffee.to
Jestem wdzięczna, że doceniasz moją pracę włożoną w napisanie tego artykułu.
LH.pl
Z moim partnerskim kodem rabatowym LH-20-57100 u polskiego dostawcy hostingu: https://www.lh.pl, otrzymasz obniżony koszt hostingu w pierwszym roku o 20% a ja prowizję tak długo jak jesteś ich klientem / klientką.