Kategorie
Non-nordic

Magdalena Tulli – Włoskie szpilki

Magdalena Tulli („Szum„) ma 56 lat, gdy pisze „Włoskie szpilki”. To jej ostatnia i bardzo osobista książka.  W roku 2011, w którym się ukazuje od razu zostaje okrzyknięta wydarzeniem. Siedem rozdziałów, siedem opowieści o życiu, o tęsknocie za akceptacją, za uczuciem, odrobiną uwagi, które otwierają się na historię o wpływie przeszłości na drugiego człowieka. Osobistej i zbiorowej. W tej autobiograficznej gawędzie Magdalena Tulli wystawia nas na przejmującą próbę. Jej książka to smutny dowód na brak miłości rodzicielskiej, samotnego dzieciństwa i gehenny dorastania. To wreszcie opowieść o kolejnym pokoleniu powojennym wciąż dotkliwie naznaczonym przez wojnę.

Wczytywanie się w te historie jest trudne, bo wymaga uważności, na którą dzisiaj jest coraz mniej miejsca. Bo wymaga empatii, o którą coraz trudniej w świecie przehandlowującym przemoc na rozrywkę w środkach masowego przekazu. Bo wreszcie wymaga wrażliwości, którą stępia nadmiar informacji, epatujących coraz większą dawką emocji. A ta opowieść jest nieśpieszna, ukryta w cieniu gorzkiej ironii, szukająca schronienia w kamuflażu tam, gdzie wspomnienia są najdotkliwsze. Tulli rozpisuje opowieść dorosłego, przez którego przemawia zranione dziecko. Pozostawione same sobie, umęczone brakiem uwagi, brakiem przyjaciół, brakiem akceptacji. Współcześnie pisarki, coraz pewniej i coraz silniejszym głosem podejmują się mówić głośno o własnych traumach. Do Magdaleny Tulli dołączyła niedawno Grażyna Jagielska („Miłość z kamienia. Życie z korespondentem wojennym„).  Zamykają etap wewnętrznego przeżywania, uwalniając własne opowieści na przeżywanie zbiorowe. Powiedzenie publicznie, że się cierpi, wymaga ogromnej odwagi. Podziwiam Magdalenę Tulli, że się na nią zdobyła.

Pierwsze pytanie, jakie się pojawia to, jak żyć w miejscu „podminowanym strachem i gniewem, pełnym nieokreślonej nerwowości, mniej lub bardziej wyczuwalnego napięcia, które łatwo znajdowało ujście w scenach agresji i poniżenia”? Jak żyć w kraju, „w którym poniżanie obywateli było głównym sposobem komunikowania się z nimi w szkołach, w zakładach pracy, w urzędach i na ulicy”? 16 lat po wojnie, 18 lat po Jałcie. To sceneria jej narodzin i dorastania. Wychowana przez pokolenie naznaczone wojną, przez rzeczywistość zrujnowaną wojną. „(…) Wojna, jeśli już się zacznie, nie ma końca. W każdym razie nie dla każdego. Generałowie podpiszą akt kapitulacji, w niebo wystrzelą kolorowe fajerwerki, szeregowcy upiją się ze szczęścia, że ocaleli. I do cywila. A dla cywili dalej trwa cicha, niewidoczna wojna. Wykrwawiają się w niej samotnie dzień po dniu, noc po nocy, rok po roku. Do końca swoich dni, a niektórzy znacznie dłużej. Wojna, jak masa upadłościowa, przechodzi na własność potomnych.” Magdalena Tulli żyje w świecie odbudowywanym w wielkim pośpiechu, mającym przypominać prawdziwe, zburzone miasta a wyglądającym, jak ich tekturowa imitacja. Przez 16 lat można o wielu sprawach zapomnieć. Ci, którzy urodzili się w 2005, w szesnaście lat od ogłoszenia przez Joannę Szczepkowską w Dzienniku Telewizyjnym końca komunizmu w Polsce, nie pamiętają kolejek, pustych półek i siermiężnej atmosfery. Oni też zostaną ofiarami, tyle, że pokolenia końca PRL. Pierwszy plan opresji to czasy, w których się Tulli urodziła. Jest 1955 rok, który zbiera żniwa i po wojnie i po stalinizmie. Swoją opowieść buduje z symbolicznych obrazów. Pociętych ręką cenzora tekstów, ceratowego obrusu, rzucanych dwa razy w roku pomarańczy, które z pewnością nie wystarczą dla wszystkich, ludzi wyglądających, jakby chcieli uciec z tego kraju, zamkniętych na świat granic.

Dając tło dla wydarzeń dzieciństwa chowa się w gorzką ironię. Jest osobliwie spokojna tłumacząc, jakby sobie, że ta pokątna przemoc, jakiej doświadcza już w przedszkolu jest czymś, do czego można się przyzwyczaić. Że do wszystkiego można się przyzwyczaić. Nie wypada dramatyzować. Było, minęło. Nawet „piekło jest miejscem, w którym także należało się umieć znaleźć”. I w tym miejscu pojawia się kolejne pytanie, czy pokolenie, które nauczyło się żyć w piekle jest jeszcze pokoleniem ludzi? Przychodzi Alzheimer matki a Magdalena Tulli podejmuje się roli, na którą nigdy nie zdobyła się jej własna matka, która nie lubiła być dotykana przez córkę, nie tolerowała pieszczot i okazywania dziecięcej miłości. Koszmar obozowy, który jej matka odsuwa od siebie przez całe życie, zaatakuje ze zdwojoną mocą, zamykając chorą kobietę za ścianą przerwanej pamięci. Troska miesza się tu ze zdumieniem, że ta silna kobieta złamana chorobą, wciąż godnie znosi ból. Jak wytresowana do przeżycia najgorszego.

Nie sądziłam, że życie dopisze tak przerażająco smutny ciąg dalszy do opowieści o Auschwitz, nazizmie i drugiej wojnie światowej. 66 lat po wojnie wciąż pojawiają się jej nowe ofiary. Ofiary z tych, którym przyszło zmierzyć się z traumą po traumach własnych rodziców. Jest coś przerażającego, gdy matka Tulli przeżywa na nowo kolejne dni okupacji, opowiadając o kolejnych nieżyjących już członkach rodziny. Dopiero teraz mogą się wszyscy spotkać, umarli, żywi, ci co odeszli i ci, którzy właśnie odchodzą. I nie wiadomo, kto bardziej cierpi, czy matka, która ponownie przeżywa gehennę strachu, obozowego reżimu, końca, początku wojny, czy córka poznająca jej drobiazgowy przebieg, zaznajamiając się z kolejnymi jej ofiarami w rodzinie. Przejmująca to obecność nieobecnego.

Gdy Tulli opowiada historię swoich włoskich krewnych, to jest to opowieść o kimś obcym. O świecie, który jest obok. Mówi też o własnym funkcjonowaniu na granicy dwóch języków, a tym samym dwóch światów. O odmienności, która rodzi obcość. Posiadanie ojca Włocha, włoskiej rodziny i paszportu, prawdziwej i wyimaginowanej namiastki dobrobytu tej, na którego deficyt cierpi kraj, rodzi zawiść i niezrozumienie.  Ta pokoleniowa rysa też przyjdzie zebrać plon z poprzednich lat. I w tym momencie opowieść Magdaleny Tulli nabiera kolejnego znaczenia. Staje się historią pamięci zbiorowej, zapisu emocjonalnego, którego odrębny, mocny rys zaznacza się w świadomości kolejnych pokoleń. Jesteśmy zawsze w jakiejś części pokłosiem przeszłości. To, czym ona była, znajdzie swoje odzwierciedlenie w przyszłości. Każde słowo, najmniejszy gest tu i teraz odciśnie się głęboko za chwilę. Jeśli nie zadbamy o dzisiaj, jutro będziemy chcieli uciec z tego świata. Wszędzie tam, gdzie Magdalena Tulli dociera ze swoimi wspomnieniami jest zahartowane w wojnie pokolenie, które wyczerpało nadmiar energii na inne emocje, niż zaspakajanie miłości własnego dziecka. Opowiadając o sobie w dużej mierze odnosi się do doświadczeń dorosłych, którzy w dzieciństwie tak, jak ona nie czuli się dziećmi. Nienauczonych przez swoich rodziców radzenia sobie z podstawowymi emocjami, rzuconych na pastwę dorastania, bez wsparcia w konfrontacji z codziennością.

Kończąc Tulli powie, że ma prawo do własnego losu, jak inni, ale przeszłość rodziny unieważnia całe jej życie. Jej osobiste doświadczenia są dramatycznym świadectwem emocjonalnego wyniszczenia przekazywanego z pokolenia na pokolenie. Chociaż bardzo by nie chciała zawsze będzie częścią tych doświadczeń.

PS W tym roku przypada 69. rocznica wyzwolenia obozu Auschwitz-Birkenau.

Recenzja: Magdalena Tulli, Włoskie szpilki, Wydawnictwo Nisza, Warszawa 2011. Redakcja i korekta: Krystyna Bratkowska. Projekt graficzny: Ryszard Kajzer.