Kategorie
Non-nordic

Londyńczycy – Ewa Winnicka

Po przeczytaniu „Londyńczyków” Ewy Winnickiej zrozumiałam, dlaczego Polacy kochają polski reportaż. Bo jest świetny. Zrozumiałam też, dlaczego Polacy wolą polski reportaż od polskiej beletrystyki. Bo daje im to, co najbardziej uwodzi czytelników: precyzyjnie skonstruowaną, ciekawie opowiedzianą, wciągającą historię, odpowiednią dawkę wiedzy, napięcia i emocji. Rok 2015 na pewno należy do najlepszych Ewy Winnickiej. Jej „Angole” zostały docenione nominacją do Nagrody Literackiej NIKE, znalazły się w pierwszej dziesiątce nominowanych do Nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego za reportaż literacki i otrzymały Nagrodę Literacką dla Autorki Gryfia. „Londyńczycy” zwrócili w 2012 uwagę kapituły nagrody Gryfia, autorka otrzymała nominację do niej.  Inne gremia jurorskie podchodziły do niej z nadgorliwą ostrożnością. Książka okazała się zbyt kontrowersyjną dla strachliwych członków jury, którzy wolą pielęgnować w sobie konformizm.


A wielu osobom ta odważna książka może się nie spodobać: polskiej emigracji powojennej, która pogrąża się tutaj w koteriach i odwiecznych kłótniach; osobom pielęgnującym mit wielkiego Andersa, które nie pogodzą się z odkrywaniem wstydliwych, łóżkowych decyzji generała;  Brytyjczykom, których bezpardonowa polityka wobec Polaków zostaje tutaj krok po kroku obnażona; Amerykanom, którzy sprzedali Polskę w Teheranie i proszą o odroczenie ogłaszania tamtejszych ustaleń, żeby w nadchodzących wyborach Roosevelt mógł pozyskać dla siebie głosy Polonii. Najbardziej nie spodoba się ten reportaż Kościołowi katolickiemu, którym jak pokazują losy majątku Fawley, rządzi mentalność księgowego. Tak, Ewa Winnicka porobiła sobie wrogów, trafiając zapewne na niejedną czarną listę z wilczym biletem.

Każdy, kto dotyka newralgicznych miejsc w historii Polski, które próbuje przedstawić obiektywnie, burzy jednowymiarowy wizerunek historycznych postaci, staje się niemal wrogiem narodowym. Z moich czytelniczych wyborów powstaje na razie dość specyficzny obraz: reportażystki skupiają się na bliskich Polakom sprawach, dotykają tematów, które pomogą nam zrozumieć własną, skomplikowaną przeszłość, reportażyści raczej wybierają odległe kraje, ciesząc się poczuciem komfortu jaki daje ocenianie nie swojej historii, polityki, kultury. Podejmując się napisania „Londyńczyków” stawia sobie Ewa Winnicka bardzo wysoko poprzeczkę. Wiarygodne i rzeczowe opisanie historii ludzi, których zawierucha wojenna i powojenne losy Polski zmuszają do podjęcia dramatycznych decyzji o emigracji, zmuszają do nałożenia pewnego filtru takim opowieściom. 200 tysięcy osób, które zostają na Wyspach tworzy bardzo charakterystyczne środowisko. Z jednej strony rząd emigracyjny, dowódcy wojskowi najwyższego szczebla, z Andersem na czele, z drugiej żołnierze, zwłaszcza piloci walczący w bitwie o Londyn.

W epicentrum wydarzeń u Ewy Winnickiej jest człowiek i jego mniej lub bardziej oczywiste marzenia, strachy, radości, zwątpienia. To on i jego historia najpełniej składa się na skomplikowany obraz całości. Każdy z nich jest kolejną poruszającą nicią tej subtelnie tkanej historii. Winnicka cudownie gra uczuciami, doskonale wyczuwając przełomy, miejsca tarć i tam zasadza się ze swoimi najmocniejszymi uderzeniami. Szuka ludzi, których losy będą mocnym komentarzem, szczególnego rodzaju suplementem do historii. Żeby zrozumieć Polaków na Wyspach trzeba prześledzić trasę ich dramatycznych wyborów. Kto dociera na Wyspy? Jak wygląda ich życie, gdy ofiarnie stają w obronie Anglii? Jak zmieni się, gdy skończy się wojna? Jakiego rozpędu nabierze do dzisiaj?

Pewna podwójność, drugie dno są wpisane w te historie. Ewa Winnicka nie pisze na przykład nowej historii generała Władysława Andersa. Całą swoją uwagę skupia na jego pierwszej żonie, na kulisach ich małżeństwa, które zaczyna się wielkim zauroczeniem, a kończy rozstaniem. Bolesnym i podłym. To moje wnioski, których szczędzi reportażystka, pozostająca jedynie skrybą, nieugiętą obserwatorką, opisującą jak generał zastępuje pierwszą żonę atrakcyjną, zmysłową, niewiele starszą od jego córki dziewczyną. Jak z premedytacją nakłada na Irenę Anders kotarę milczenia. Zapomina i o żonie, i o dzieciach, które znikają z przestrzeni publicznej, wymiecione zmową milczenia. Polska emigracja zaczyna się rozwarstwiać, walcząc pazernie o dostęp do władzy, stanowisk i profitów. To sposób na pokazanie polskiej nieudolności politycznej, którą przyćmiewają zawsze osobiste ambicje i partykularne interesy. Nikt przed Ewą Winnicką tak obrazoburczo nie opisał politycznego kotła, mechanizmów, które żonglują historią, a których pobudki są tak śmieszne jak potrzeba wygryzienia kogoś, ustawienie się wyżej na drabinie skąpych zysków. Ewa Winnicka opisuje polską szkołę, która miała szansę stać się naszym narodowym odpowiednikiem Eton na Wyspach i łakomą politykę Kościoła katolickiego, który z premedytacją doprowadza do upadku instytucji, żeby spieniężyć jej majątek. A ta opowieść genialnie wpisuje się przecież w krajową politykę Kościoła, która nigdzie tak dosadnie nie zbiera żniwa jak w Krakowie: pazerna, bezkompromisowa, nastawiona na zysk kosztem ludzi, przestrzeni publicznej.

„Londyńczycy” Ewy Winnickiej to jednak przede wszystkim okazja spojrzenia na polską emigrację z nieco szerszej perspektywy. Pokazanie amplitudy emocji, katalizujących kolejne decyzje. Jak tak naprawdę traktowali nas Brytyjczycy, w zależności od ich narodowych interesów. Ewa Winnicka nie mogła przewidzieć w 2011 roku, kiedy to ukazują się „Londyńczycy”, że historia aż tak bardzo zatoczy koło. Trzeba przeczytać uważnie „Londyńczyków” i zobaczyć, jak Brytyjczycy konsekwentnie prowadzą politykę własnych interesów. Jak potrafią wykorzystać ofiarność Polaków podczas drugiej wojny światowej, żeby ich tuż po niej bezpardonowo wyrzucić. Jak brytyjskie media podgrzewają wyrazy sympatii do walczących o Londyn Polaków i gdy nie są już potrzebni rozpętują pod ich adresem nagonkę, budując medialny wizerunek Polaka: antysemity i cudzołożnika. Przodują w tym największe brytyjskie media, szczególnie „The Guardian”, „New Statesman”, czy BBC, które w 1985 roku emituje francuski film „Shoah”, w którym mówi się, że w czasie wojny i tuż po niej w Polsce dochodziło do wystąpień antysemickich. Nie brakuje też współczesnych głosów gwiazd brytyjskiej telewizji, które konsekwentnie ośmieszają Polaków i ich kraj. Bezwzględność, z jaką działa polityka i naiwność, z jaką Polacy biorą w niej udział to najbardziej uderzający wniosek z tych reportaży. Nic się nie zmienia, bo ulegamy przecież tym samym efekciarskim obietnicom, gestom i deklaracjom. Kiedyś Winston Churchill stwierdził, że Katyń „to była jedna z tych spraw, o których pełna wiedza nie była ani potrzebna, ani pożądana”. Dzisiaj przecież podobnie patrzy się na poczynania Putina na Ukrainie. Zmieniają się aktorzy, wydarzenia, ale mechanizmy pozostają bez zmian. Gdy Polaków w prasie brytyjskiej nazywano faszystami i antysemitami Clement Atlee milczał. Współczesne władze brytyjskie też milczą, gdy media piszą o „polskich obozach koncentracyjnych”. Trwa jakiś rodzaj gry, której Polacy są nieustannymi ofiarami. Na własne, niedorzeczne życzenie. „Ponad połowa Brytyjczyków chce, żebyśmy się wynieśli w ogóle” z ich kraju, te słowa pasują do obrazu nastrojów społecznych tuż po wojnie, ale i współcześnie. Czym w zasadzie różni się fakt, że polscy powojenni emigranci mogli pracować w rolnictwie, górnictwie, niedopuszczani do stanowisk urzędniczych ze współczesną sytuacją, gdzie większość Polaków stoi na zmywakach, sprząta hotele i bawi dzieci Brytyjczykom? Polacy, jak pisze Ewa Winnicka są rasowo dyskryminowani w Wielkiej Brytanii i podaje, że w 2008 odnotowano tam 60 incydentów antypolskich. Polacy konsekwentnie urastają w oczach międzynarodowej opinii publicznej na wroga numer jeden. Wiemy kto to robi. Pytanie, dlaczego? I kolejne, dlaczego nasze władze na to pozwalają?

O „Londyńczykach” Ewy Winnickiej nie można rozmawiać bez emocji. Te nieustannie podnoszą ciśnienie narracji, która bezkompromisowo mierzy się z narosłymi mitami. Winnicka rozprawia się z mitem brytyjskiej rodziny królewskiej, która ma niejednego trupa w szafie na czele z człowiekiem, który spotykał się z Rudolfem Hessem, wyznaczonym przez NSDAP na zastępcę Hitlera, przyjaźnił z ambasadorem niemieckim w Londynie Joachimem Ribbentropem, niemieckim nazwiskiem, które rodzina zmienia na Windsor, bo źle się kojarzy po wybuchu wojny, czy małżeństwem pasierbicy córki jednego z Windsorów, z jego związku z pisarką Barbarą Cartland, która później wyjdzie za Karola i zostanie księżną Dianą. Opowiada Ewa Winnicka o synu Andersa, który utrzymywał się ze zmywania naczyń i sprzątania restauracji prowadzonej przez byłego żołnierza generała Maczka. O pierwszej żonie Andersa, którą widziano jak sprząta ubikacje i wydziela papier toaletowy w Klubie Orła Białego. Potem będzie pracować jako krawcowa, której księżniczka Małgorzata Windsor, młodsza siostra Elżbiety II chciała zlecić uszycie sukni.

Bezdyskusyjnym atutem „Londyńczyków” jest umiejętność zatrzymywania uwagi na z pozoru nieistotnych detalach, informacjach i gdy wydaje się, że Winnicka wycisnęła już z danej historii całą esencję, rzuca kolejną perełkę, zmieniając trajektorię emocji. Czytając o Polakach, którzy zabiegali o przywrócenie monarchii w Polsce i objęcie tronu polskiego przez Windsorów dostajemy nagle informację o samozwańczym prezydencie RP na emigracji, który honoruje Orderem Świętego Stanisława m.in. prezydenta Krakowa Jacka Majchrowskiego, czy siostrę Stana Tymińskiego. Opisując historię Lili Stern opowie o pomocy greckokatolickiego metropolity Lwowa, który uratuje ją wraz z wieloma dziećmi, wśród których jest też wówczas trzyletni Adam Daniel Rotfeld, późniejszy polski minister spraw zagranicznych. Kuzynem przyszłego męża Lili będzie Tońcio z radiowej Wesołej Lwowskiej Fali. A mężem Lili zostanie Peter Janson-Smith, agent literacki Iana Fleminga, autora książek o Jamesie Bondzie. Dowiadujemy się, że generał Bór-Komorowski prowadził do 1956 roku warsztat tapicerski, a generał Podhorski sklep z używaną odzieżą.

Ewę Winnicką dopisuję, jako trzecie mocne nazwisko nowego pokolenia polskich reportażystek, obok Izy Klementowskiej („Samotność Portugalczyka„) i Magdaleny Grzebałkowskiej („1945. Wojna i pokój„, „Beksińscy. Portret podwójny„). Nazwisko mocne, ważne i bezkompromisowo mierzące się z najważniejszymi sprawami.

PS Wypatrzyłam błędy na str. 71 „W marcu ośmiu policjantów bronił grobu księdza Józefa przed Polakami”, str. 93 „Możesz wolisz listownie zapytać”.

Recenzja Londyńczycy, Ewa Winnicka, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2011. Seria Reportaż. Redakcja: Justyna Wodzisławska. Konsultacja historyczna: prof. Rafał Habielski. Korekty: Magdalena Kędzierska, Zuzanna Szatanik / D2D.PL. Projekt typograficzny, redakcja techniczna i skład: Robert Oleś D2D.Pl. Projekt okładki: Agnieszka Pasierska / Pracownia Papierówka. Stron196. Książka zawiera ilustracje, bibliografię i spis treści. ISBN 978-83-7536-294-7. Okładka miękka. Cena okładkowa: 35 zł.