Kategorie
Non-nordic

Awantura o literaturę, czyli odkrywanie Małopolski

Gdy myślimy o literaturze to widzimy kilku fascynatów, którzy czytają książki i całą nieczytającą resztę. Debaty literackie wyglądają jak nasze zrywy narodowe, spontaniczne, krótkotrwałe i w większości przypadków nic nie zmieniają. Dlaczego kiedyś było inaczej? Dlaczego niegdysiejsze spory literackie przechodziły do historii, zmieniały obraz literatury i wywoływały tak wielkie emocje? Zastanawiając się nad tym pomyślałam, że miały niesamowitych rzeczników.

Jeden z największych sporów literackich w Polsce wywołał chłopak początkowo z ogromnymi problemami w nauce, zaniedbany i właściwie niekochany przez rodziców. Unika szorstkich rodziców i szuka schronienia u służby. Wychowuje się z wiejskimi dziećmi i wkrótce trudno go od nich odróżnić. Jest szóstym dzieckiem, nie może pamiętać matki Franciszki z Radzikowskich, która umrze, gdy ma 3 lata. Jego ojciec szybko ponownie się żeni, jest starszym panem niezainteresowanym dziećmi, ani tym, jak są traktowane przez macochę Annę Fichhausern. A ta nie szczędzi awantur. Rodzina przenosi się do Lipnicy Murowanej, gdzie chłopak pójdzie do szkoły, którą zapamięta, jako gehennę, bo w jego czasach dyscyplinę i efekty w nauce osiągało się biciem i krzykiem.

Kościół św. Leonarda w Lipnicy Murowanej

W dodatku chodzi do szkoły, w której językiem wykładowym jest niemiecki. Fatalnie sobie radzi, niemieckiego nie znosi. Ma 9 lat, gdy rodzice przenoszą go do szkoły w Tarnowie. Ojciec jednak chce, żeby edukacja chłopaka kosztowała go jak najmniej, więc wynajmuje mu najtańsze pokoje u ludzi z marginesu społecznego, pijaków. W tym czasie nie uczy się w szkołach o literaturze polskiej, bo wszystko, co polskie jest zabronione, wręcz gardzi się polskimi autorami. W wieku 13 lat ojciec przeniesie jego i starszego brata Andrzeja do Krakowa. Kazimierz rozpoczyna drugą klasę gimnazjum a Andrzej studia. Niedługo potem umiera ojciec. Macocha przenosi się do Rajbrotu.

Kościół drewniany z XVI w. w Rajbrocie

Kazimierz na piechotę, bo nie stać go na transport, wraca w rodzinne strony. Majątek przepadł przejęty przez Austriaków na rzecz państwa. Macocha pozwala mu zamieszkać u niej. Wówczas wśród dokumentów ojca znajdzie wiersze Naruszewicza, nie jest w stanie się od nich oderwać. Przepisuje je i ciągle powtarza. Napisze potem, że były dla niego inspiracją do jego własnych prób poetyckich. Ma 16 lat, kiedy pisze pierwsze utwory, zaczyna czytać ogromne ilości książek. Jego starszy brat, który jest po debiucie, pomaga mu nie tylko pisać, ale też wczytywać się i rozumieć teksty literackie. Zmuszany wcześniej do nauki znienawidzonego niemieckiego, teraz dzięki jego znajomości odkrywa dla siebie literaturę niemiecką. Wraca do Tarnowa kontynuować naukę w gimnazjum. Tam zainteresuje się nim nauczyciel Szmidt, który zachęca go do pisania. Tam też rozpocznie się droga, która doprowadzi go później na uniwersytet. Czyta literaturę polską, tłumaczy wiersze, chociaż słabo zna gramatykę polską.

Jego życie już niedługo w niezwykły sposób odmieni się. W 1809 wybucha wojna Austrii z Napoleonem, więc zaciąga się, żeby walczyć pod księciem Józefem Poniatowskim. Ma 18 lat i ogromne szczęście do ludzi. Dowódcą kompanii, do której zostanie przydzielony jest Wincenty Reklewski, jego przewodnik w literaturze. Zwolniony ze służby frontowej, przez półtora roku przebywa w Krakowie i chodzi tam jako wolny słuchacz na wykłady filozoficzne i filologiczne. Dosłuży się stopnia porucznika. W bitwie pod Lipskiem, 16 – 19 X 1813 zostanie ranny i trafi do niewoli pruskiej. W 1814 po powrocie, przenosi się do Warszawy. Uzupełnia wykształcenie, poświęcając się maksymalnie nauce. Wstępuje do masonerii i zostaje bratem loży masońskiej „Świątynia Izis”, której mistrzem jest Ludwik Osiński, tłumacz literatury francuskiej, krytyk, dyrektor Teatru Narodowego. To mu bardzo pomoże w późniejszej karierze, dzięki Osińskiemu zostanie sekretarzem Teatru. Rozpoczyna współpracę z „Pamiętnikiem Warszawskim”, wkrótce zostanie jego współredaktorem. Jego kariera nabiera rozpędu. Ma 32 lata, gdy zostaje członkiem warszawskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk, którego prezesem jest Stanisław Staszic. Brodziński uwielbia panujący tu klimat kultywowania polskości, języka, historii. Od roku prowadzi już wykłady z literatury polskiej na Uniwersytecie Warszawskim. Tu zrobi doktorat z filozofii i tu otrzyma stanowisko profesora. Wykłada też stylistykę i estetykę. Zachowały się jego odczyty w zapiskach studentów. Jako pierwszy zaczyna przyglądać się literaturze w sposób historyczny i socjologiczny: literatura jest owocem życia narodu i czynnikiem wpływającym na życie. Z wykładu na wykład tworzy historię literatury. Zaczyna chorować, więc wyjeżdża do uzdrowisk szwajcarskich, włoskich, podróżuje do Francji, Niemiec, Czech. W Czechach poznaje badaczy Słowiańszczyzny i czeskiego folkloru. Podczas powstania listopadowego zostaje redaktorem powstańczych gazet: „Kuriera Polskiego” i „Nowej Polski”. Władze powstańcze mianują go generalnym wizytatorem szkół, ma pracować nad reorganizacją oświaty. Po upadku powstania zostaje zwolniony z zajmowanych dotąd stanowisk. Przez chwilę będzie przebywał w Krakowie, żeby w 1834 wrócić do Warszawy. Wciąż choruje, wyjeżdża do Karlsbadu, żeby podreperować zdrowie, umrze w drodze powrotnej w Dreźnie 10 października 1835 r. Ma 44 lata.

A 27 lat miał, gdy w jednym ze swoich tekstów napisze, że ceni sobie bezinteresowne, pełne pasji i zapału działanie a piękno w sztuce przejawia się dla niego w jej prostocie. Powie też: „Piękności romantyczne są wyłącznie dla serc tkliwych. (…) W czyim sercu obraz natury i prostoty nie obudzą rozrzewnienia, tęsknot i wspomnień, miłości wszystkiego; kto nie chce się postawić w sercu człowieka każdego wieku i stanu, aby z nim dzielić niewinność, tęsknoty, smutek, wesele – dla tego obcą jest romantyczność; wszystko zwać będzie albo dziecinnym, albo gustem zepsutym”.

To właśnie jego słowa wywołają spór literacki, który będzie trwał 12 lat. To, co działo się wówczas, pokazuje jak literatura potrafiła roznamiętniać, jak szarpała nerwami, jak angażowała i dzieliła. Dlaczego dzisiaj literatura nie wywołuje takich emocji?

Spór Karpowicz-Kalicińska mam wrażenie padł śmiercią naturalną, chociaż internet zawrzał a i prasa mainstreamowa zareagowała. Słynny tekst Kazimierza Brodzińskiego z 1818 „O klasyczności i romantyczności tudzież o duchu poezji polskiej”, wywołał poruszenie, ożywiając prasę warszawską, salony, kawiarnie literackie. Wszyscy o nim mówili. Dzisiaj możemy wyłącznie pomarzyć o takich wieloletnich dyskusjach literackich. I o jakości tych dyskusji, bo chyba nikt nie ma wątpliwości, że spór Karpowicz-Kalicińska otarł się o miejscami żenująco niski poziom a nie tego bym oczekiwała po pisarzach, którzy w słowie, przynajmniej teoretycznie, powinni być biegli a zasób tych słów powinien im pomagać wysławiać się na nieco bardziej wysublimowanym poziomie.

Gdy Kazimierz Brodziński opublikował swój tekst odpowiedział mu na łamach „Dziennika Wileńskiego” Jan Śniadecki, bynajmniej nie pisarz a raczej miłośnik literatury. Też sobie ostro poczynał widząc w romantyzmie „szkołę zdrady i zarazy”, widząc zagrożenie w zamiłowaniu romantyków do ludowych zabobonów, czarów. Śniadeckiemu odpowiedział sam Adam Mickiewicz balladą „Romantyczność”. W sporze Karpowicz-Kalicińska taką ripostą był zbiorowy tekst Anny Dziewit-Meller, Remigiusza Grzeli („Wybór Ireny„), Joanny Laprus-Mikulskiej, Grażyny Plebanek („Bokserka„, „Przystupa„) i Katarzyny Tubylewicz („Rówieśniczki„), którzy na łamach „Gazety Wyborczej” stanęli w obronie literatury popularnej.  Za czasów Brodzińskiego literaturze romantycznej dostało się za niepoprawność języka, pisanie wbrew obowiązującym regułom, bez smaku. Ignacy Karpowicz na łamach „Gazety Wyborczej” zarzuci literaturze popularnej „Nieudolność warsztatową, brak kompozycji i pomysłu fabularnego (ach, te przeplotki!), schematyczność (feminizm nie polega na zdradzaniu męża), lenistwo intelektualne, stek banałów i klisz, psychologia sprowadzona do poziomu poradnika i tak dalej, i tak dalej”. Wywołując dyskusję zapomniał chyba, że mogą odezwać się jego oponenci. Żalił się potem publicznie, że „dyskusja o literaturze nie jest możliwa, raczej ogranicza się do niszczenia sobie nawzajem babek i zamków z piasku”.

I kiedyś i dzisiaj dostało się krytykom i recenzentom. Mickiewicz napisze w przedmowie do „Poezji” (1829) „O krytykach i recenzentach warszawskich”. Krzysztof Varga napisze w „Gazecie Wyborczej”, że „Rolę literatury przejął internet i grasujący w nim entuzjaści, którzy z czystej miłości do literatury epatują nas swymi zachwytami”. Gdy dyskusja w czasach Brodzińskiego wchodziła w trzeci etap, ochłodził ją świetny krytyk literacki Maurycy Mochnacki broniąc prawa „każdego czasu do własnej poezji”. A dzisiaj słowo w dyskusji zabiera prof. Przemysław Czapliński, który w artykule „Po co pop” (Książki. Magazyn do czytania.) napisze:

Spychanie romansu do niższego kręgu literatury nie inspiruje ludzi do sięgania po książki „ambitne”, lecz utrwala społeczny podział i w najgorszym przypadku zniechęca do czytania.

Oczywiście gdy romantycy weszli w spór z klasykami chodziło o coś więcej niż tylko o wartości estetyczne i wolność w literaturze. To były inne czasy i inne problemy. Sprzeciw budziła polityka cara Aleksandra I, który coraz bardziej ograniczał prawa Polaków w Królestwie polskim. Tak to spór literacki stał się sporem politycznym. I chociaż porównanie jest grubymi nićmi szyte, to i dzisiaj jest podobnie, gdy odzywają się głosy nawołujące do zmiany polityki rządu i zwiększenia nakładów na czytelnictwo.

Kazimierz Brodziński zachęcał „Nie bądźmy echem cudzoziemców… Nie wytępiajmy na naszej ziemi własnych kwiatów, dlatego, że zagraniczne łatwo krzewią”. Współcześni polscy pisarze, m.in. Ewa Bauer upomina się o równe promowanie literatury polskiej i zagranicznej, która w jej oczach jest faworyzowana. W internecie powstają strony, grupy wspierające krajowych pisarzy: „Czytamy polskich autorów”, „Polacy nie gęsi i swoich autorów mają”.

Gdy Kazimierz Brodziński napisał rozprawę o romantyzmie i klasycyzmie miał 27 lata. Ignacy Karpowicz pisząc swoją słynną ripostę na blogowy wpis Małgorzaty Kalicińskiej ma 37 lat. Obie dyskusje dzieli 195 lat. Coś się w nas wypaliło przez te lata, skoro już nie potrafimy ani tak długo, ani tak twórczo dyskutować o literaturze. W ostatniej fazie konfliktu, Brodziński prekursor romantyzmu w Polsce, w oczach romantyków uchodził za konformistę i piewcę zastoju. Chociaż boleśnie przeżył krytykę, z jaką się spotkał, zrozumiał, że literatura musi iść inną drogą, używać innych słów. Zrozumiał to i rozpoczynając swoje uniwersyteckie wykłady przyłączył się do ducha mesjanistycznego posłannictwa. Spór jaki wywołał przeszedł do historii, uczy się o nim na lekcjach polskiego. Czy współczesne nam spory będą miały podobną szansę? Na miejscu Ignacego Karpowicza a zwłaszcza Krzysztofa Vargi modliłabym się, żeby jednak wszyscy zapomnieli o ich niechlubnym wkładzie w ożywienie życia literackiego w Polsce.

Kazimierza Brodzińskiego przypominam nie przez przypadek. Niedawno odkryłam „Małopolski Szlak Literacki”, który biegnie od Królówki przez Lipnicę Murowaną do Nowego Wiśnicza. A z miejscami na tym szlaku związany jest właśnie Kazimierz Brodziński, który urodził się w Królówce, niewielkiej wiosce koło Nowego Wiśnicza, potem chodził do szkoły trywialnej w Lipnicy Murowanej. W Królówce, jak czytam na tablicy informacyjnej, w miejscu, gdzie kiedyś znajdował się dwór rodzinny Brodzińskiego, postawiono w 1891 r. pamiątkowy drewniany krzyż. Dziś oprócz krzyża jest tam też Wiejski Ośrodek Kultury a w odległości 4 km na zachód od Królówki znajduje się góra Paprotna, na której szczycie założono rezerwat skalny o nazwie „Kamienie Brodzińskiego”.

Szlak ten odkryłam podczas weekendu spędzonego z Kołem Grodzkim PTTK, które organizuje m.in. autokarowe wycieczki krajoznawcze. Na jedną z nich, jednodniową, wybrałam się 13 kwietnia 2014 r. Postanowiłam zareklamować na blogu i tę wycieczkę i Koło Grodzkie PTTK, z którym od kilku lat poznaję małopolskie szlaki i zabytki Krakowa.

Program wycieczki zapowiadał się interesująco i wyglądał na nieprzeładowany, co zapewniało zwiedzanie a nie bieganie po obiektach. I tak było. Trasa zwiedzania: Chronów (kościół drewniany z XVII w.) – Gosprzydowa (kościół drewniany z XVII w.) – Lipnica Murowana (udział w konkursie palm wielkanocnych, kościół św. Leonarda – znajdujący się na liście UNESCO, zabudowa małomiasteczkowa) – Rajbrot (kościół drewniany z XVI w.).

Koszt wycieczki obejmujący przejazd autokarem i przewodnika: 35 zł.

Na pytanie dla kogo jest ta wycieczka, odpowiadam, że dla każdego kto zapisze się do PTTK. Roczna składka wynosi 40 zł (20 zł ulgowa) i zwiera w sobie ubezpieczenie NNW ważne podczas wszystkich wycieczek organizowanych przez PTTK. Zapisując się do PTTK trzeba zabrać ze sobą zdjęcie. Osobiście polecam zapisanie się do Koła Grodzkiego bo jest jednym z najlepiej działających kół krakowskich. Nie ma przeszkód, żeby zapisać się też do innych oddziałów/kół, np. polecam oddział nowohucki, ale o nim innym razem.

Jeżeli ktoś się zdecydował, wystarczy wybrać się na dyżur Koła Grodzkiego na ul. Zyblikiewicza: 2b, 31-029 Kraków, tel. 12 422 85 28, w poniedziałki 12:00 – 15:00 lub we wtorki i czwartki 15:00 – 18:00. To jest budynek Domu Turysty przy ul. Westerplatte a wejście jest zaraz za sklepem sportowym. Po zapisaniu się do PTTK można wykupić wycieczkę. Niestety wpłaty na wycieczki pobierane są osobiście. Każda osoba otrzymuje „Program” oraz „Kartę uczestnika wycieczki”, zawierającą regulamin i numer miejsca w autokarze.

Program i terminy poszczególnych wycieczek można obejrzeć na stronie internetowej lub na miejscu, w gablotce zaraz po wejściu do biura na ul. Zyblikiewicza. Na wycieczki można a w niektórych przypadkach wręcz trzeba zapisać się od razu, bo cieszą się ogromnym wzięciem a na niektóre nawet te odległe terminy już nie ma wolnych miejsc.

Odjazd zawsze jest spod Domu Turysty na ul. Westerplatte. W tym przypadku zbiórka była o 6:45.

Na tej wycieczce autokar był niemal całkowicie zapełniony. W grupie przeważali seniorzy, towarzystwo przednie, szybko znalazłam bratnie dusze do pogadania. Do wszystkich obiektów wchodziliśmy razem a w Lipnicy Murowanej dostaliśmy ok. 4 godzin czasu wolnego.

PS Przy pisaniu tego tekstu korzystałam z tej strony.