Lubię rozmawiać. Czasem chodzi tylko o chęć wygadania się. Innym razem o esencjonalność rozmowy. O zbliżenie się na odległość duszy. Sięgnięcie w te rejony zaufania, gdzie puszczają hamulce. A poczucie, że możesz być sobą jedynie rośnie. Cieszą mnie spontaniczne rozmowy z elementem zaskoczenia. Zauważyłam, że najważniejsze rzeczy często padają mimochodem, żeby zostać na zawsze. Szukam w rozmowie oprócz nici porozumienia, czasem wspólnej pasji, innym razem cudzej, która coś we mnie zapala. Ale najważniejsze w rozmowie jest dla mnie to uczucie wyłączenie świata. Gdy siedzę wsłuchana, a cała rzeczywistość wchodzi w tryb niebytu. Ostatnio po rozmowie z kolegą zasypiałam z uśmiechem na buzi i zbudziłam się uśmiechając. Coś więc jeszcze musi być, skoro są ludzie, za rozmową z którymi tęsknisz i tacy, których unikasz.
Czytałam ostatnio „Wygnanych do Raju. Szwedzki azyl” Krystyny Naszkowskiej. Kilka, w sumie bardzo krótkich rozmów z Polakami, którzy po marcu 1968 znaleźli się na niechcianej, przymusowej emigracji w Szwecji (Porównaj z: Czy Szwecja to kraj dla imigrantów?). Opowiadając o rzeczach dla siebie ważnych, czasem smutnych i bardzo prywatnych potrafili otworzyć się na mówienie o sprawach niewygodnych. Dać obraz człowieka czasem w rozpaczy, czasem w bólu. Potrafili pokazać ucieczki emocjonalne, które ratowały ich w tym dziwnym czasie. Zawsze zastanawiałam się na ile to, jakie zadaje się pytania wpływa na nurt rozmowy. A ile w jego prądzie jest wewnętrznych wirów, które i tak wciągają rozmówcę w to samo miejsce?
Ta z Emilią Białostocką Degenius wydała mi się zakotwiczona w zamierzchłej traumie, która nieustannie ciągnie w dół. Brak wybaczenia i ogromny żal, który przerodził się w jawną niechęć, daje tu boleśnie o sobie znać. Zauważyłam, że takie przyklejenie się do własnego nieszczęścia nieustannie zostawia ślady, więzi i nie pozwala pójść dalej. I, że jednak są rozmówcy, z którymi rozmowa zawsze będzie jedynie powrotem w te same miejsca, w których jedynie gromadzą własną złość. Czy upublicznienie jej coś zmieni? Bo to tak jakby zamanifestować światu: patrz cierpię, a przecież nie wystarczy wyartykułować ból, żeby coś przestało boleć.
Jedną z rozmówczyń poznałam kiedyś osobiście. Wsłuchując się w jej głos w tym wywiadzie można by odnieść wrażenie, że to pogodzona z przeszłością, wolna od pretensji, a wręcz zadowolona z siebie osoba. Która okazuje, że coś wygrała tym przymusowym marcowym wygnaniem. Nie czułam tego rozmawiając z nią dwa lata temu. Przeciwnie wydała się wtedy rozbiegana, jakby uwięziona w dwóch światach. Więcej było w niej cichego zmęczenia i nerwowej gonitwy. Kompletnie przeciwne wrażenie do wizerunku literackiego z „Wygnanych do Raju”. Która jest prawdziwa? I czy w ogóle da się uchwycić w jednym krótkim wywiadzie prawdę o człowieku? Czy są w ogóle pytania idealne, zmuszające do postawienia symbolicznych kropek nad i?
Rozmowa z Maciejem Zarembą Bielawskim zrobiła na mnie na przykład wrażenie po części czegoś plotkarskiego. Zdradza kulisy swojego związku z Agnieszką, jak nazywa Agnetę Pleijel (Wróżba. Wspomnienia dziewczynki), wtedy gdy się poznają szefową największej popołudniówki „Aftonbladet”, która rzuca pracę i wydaje tomik wierszy, robiący od razu ogromną furorę. Ale kreśli też zarys szwedzkiego mitu, awansu społecznego, który w tym kraju zawsze był aktualny. Od operatora dźwigu staje się niezależnym publicystą „Dagens Nyheter”. Wystarczy zanieść artykuł o tym, jak na szwedzkich budowach marnotrawi się drewno, żeby publikować w gazecie rodziny Bonnierów, która stulecie wcześniej wydawała przecież Strindberga.
Wsłuchuję się w te rozmowy i widzę, że jedna, krótka nie daje wglądu w człowieka. Może być jednak zaczynem do czegoś innego. Tło pierwsze „Wygnanych do Raju. Szwedzki azyl” tworzą wtedy w po marcu młodzi ludzie w okolicach matur i studiów, dzisiaj: Dorota Bromberg, właścicielka maleńkiego wydawnictwa, które ma szczęście do wydawania noblistów, Julia Romanowska, która w wieku 62 lat robi w Szwecji doktorat udowadniając w nim, że dzięki literaturze menedżerowie stają się lepszymi szefami, profesor kryminologii Jerzy Sarnecki, architekt współczesnego Sztokholmu Aleksander Wołodarski, ojciec Petera Wolodarskiego od 2013 redaktora naczelnego „Dagens Nyheter”. Łączy ich jedno, byli na progu młodości, gdy zostali zmuszeni do opuszczenia Polski. Bez języka i bez większych pomysłów na życie, które w kraju wydawało się dość wygodne i godne. Zamożni rodzice, prominenckie zależności. Z pewnością ze scenariuszem, który gwarantował sukces. Pozbawieni korzeni, wyrwani z kręgu przyjaciół, osamotnieni i wyrzuceni z miejsca, które przecież zdążyło już stać się oswojone, własne i przyjazne, trafiają w kompletnie inny świat. Przyznaję, że myśląc o polskim marcowym antysemityzmie, nie analizowałam tego nigdy tak głęboko i na tylu płaszczyznach. A Krystynie Naszkowskiej udało się wejść wręcz w tkanki pomiędzy tymi zależnościami. Czytam i dochodzą do mnie strzępy refleksji, które składają się na poruszającą całość. Wracając z obozowej rzeczywistości do powojennej Polski rodzice tych rozmówców podjęli decyzję o pozostaniu na zgliszczach, a w pojęciu wielu Żydów raczej na wielkim poholokaustowym cmentarzysku. Zaledwie dwie dekady później słyszą, że są niepożądani. A wśród nich, ci którzy się zasymilowali, nie chodzą do synagog, których i tak praktycznie nie ma. Są Polakami i nimi się czują. Nie oddaje im wprawdzie Krystyna Naszkowska wiele miejsca, ale i tak zapełniają książkę. Gdzieś tam w tle pojawia się informacja, że byli szczęśliwi. Że to wygnanie przyniosło im więcej spokoju i godnego życia. I patrząc na historię Polski było wręcz wygnaniem do Raju.
Tego typu pozycje trzeba jednak czytać w kontekście. Wyrwane z niego mogą dać mylące wrażenie o całości, a na tę składa się historia rodziców Görana Rosenberga, którego nie ma tutaj, bo to wprawdzie inny rodzaj emigracji, ale ten sam Raj, który okazał się w przypadku jego rodziców Piekłem. Więc jeśli czegoś mi brakuje w książce Naszkowskiej, to rzetelnego wstępu lub posłowia. Miejsca, gdzie znalazłoby się coś więcej niż kalendarium wydarzeń okołomarcowych. Brakuje mi tu zwyczajnie zatrzymania się nad kwestią emigracji i nadanie jej szerszego oglądu. Ale brakuje mi też pomysłu na refleksję wokół źródła wydarzeń marcowych. Ciekawie je zarysował profesor Chwalba opowiadając o Żydach, którzy wracając do powojennej Polski i trafiając do służb bezpieczeństwa czasami traktowali ten awans, jako okazję do rewanżu na Polakach, którym w obliczu wojny zabrakło odwagi lub człowieczeństwa, żeby bezinteresownie i z narażeniem życia im pomagać. I chociaż nie wszyscy z ok. 15 000 Żydów, którzy przymusowo opuścili Polskę po marcu 1968 byli przedstawicielami elit, to jednak bohaterzy wywiadów Naszkowskiej wpisują się we wrażenie, że wyrzucono rodziny uprzywilejowane, co bardzo oddaje stereotypowy obraz ówczesnej Polski rządzonej przez Żydów. Niebezpiecznie jest w kraju, w którym kwestie antysemickie nie do końca są rozwiązane i przedyskutowane, pozostawiać taką książkę bez żadnej refleksji i komentarza. I jeśli mam do „Wygnanych do Raju. Szwedzki azyl” jakieś dodatkowe pretensje to też o brak rzetelności, a ta kazałaby wspomnieć, które rozmowy i gdzie wcześniej już się ukazały, bo tę z Karolem Żyto, który leczył m.in. Zlatana Ibrahimowicza i szwedzką rodzinę królewską, czytałam wcześniej w „Dużym Formacie”.
Zastanawiam się nad sensem takich publikacji, gdzie na 310 małych stronach opowiada o sobie kilka osób. Tuż przed świętami zadzwonił do mnie brat, że jest służbowo w Krakowie. Spotkaliśmy się na krótką, zaledwie godzinną rozmowę. Brakuje mi go bardzo. Tak bardzo, że gdy odebrałam telefon to głos mi się łamał i tłumaczyłam się kłamiąc, że to przez krakowski smog. Rozmawiając z Przemkiem rysowałam wzrokiem szlaczki po smutku, który w nim dostrzegłam. A którego nigdy wcześniej nie widziałam. I próbowałam go uchwycić i zrozumieć. Bo może to tylko zmęczenie? – zastanawiałam się. No bo jak można się śmiać, nie śmiejąc się oczami? Czasem rozmowa jest tylko wymianą zdań. Czasem poruszającym spotkaniem. Czasem szczęściem, że rozmowa z tobą wywołuje u drugiej osoby radość. Czasem bezradnością, że jej nie ma i nie potrafisz komuś pomóc.
Czy warto więc publikować takie zbiory rozmów? Co nam mówią o rozmówcach? Przecież w rozmowie intymnej, prywatnej wchodzimy na inne poziomy szczerości. Inaczej objawia się ona w rozmowie publicznej. Inaczej rozmawia ze sobą para znajomych, których łączy przyjaźń. Rejestrów rozmawiania są dziesiątki. A jeszcze ich nasilenie zmienia napięcie jakie rośnie na zewnątrz. Jeśli bardzo ci na kimś zależy, ale wstydzisz się swoich uczuć, inaczej rozkładasz zdania i ostrożniej dobierasz słowa. Jak więc ze sobą rozmawiać?
Na to pytanie poznałam odpowiedź dopiero niedawno. Po pierwsze są ludzie, z którymi warto rozmawiać tak, jakby to miała być ostatnia rozmowa. Po drugie po prostu warto ze sobą rozmawiać. Najbardziej lubię rozmowy ciepłe. Podczas których czuję spokój. Te które mną nie szarpią. Bez walki na riposty. Takie zwyczajne rozmowy o wszystkim i o niczym.
Recenzja: „Wygnani do Raju. Szwedzki azyl”, Krystyna Naszkowska, Wydawnictwo Agora, Warszawa 2017. Stron: 310.
Buycoffee.to
Jeśli chcesz docenić moją pracę włożoną w napisanie tego artykułu postaw mi wirtualną kawę.
LH.pl
Kupując usługi u polskiego dostawcy hostingu: https://www.lh.pl, u którego od początku tworzę Szkice Nordyckie na własnej domenie, z moim partnerskim kodem rabatowym: LH-20-57100 otrzymasz obniżony koszt hostingu w pierwszym roku o 20% a ja prowizję od LH.pl tak długo jak będziesz ich klientem / klientką.