Kategorie
Literatura nordycka

Im szybciej idę, tym jestem mniejsza – Kjersti Annesdatter Skomsvold

Po przeczytaniu Stulatka, który wyskoczył przez okno i zniknął Jonasa Jonassona trzeba koniecznie sięgnąć po książkę Kjersti Annesdatter Skomsvold. To niesamowity zbieg okoliczności, bo w 2009 Jonasson i Skomsvold debiutują historiami o staruszkach. Szwed w średnim wieku (48 l.) i młoda Norweżka (30 l.). Czym będą się różniły ich książki, gdzie się spotkają?

Przerysowana fabuła, pełna perypetii u Jonassona, zmienia się w nieśpieszną narrację u Skomsvold. Jonasson przede wszystkim bawi i jest rozrywką, która zajmie jeden – dwa wieczory. Niewielkich rozmiarów książeczka Skomsvold sięga tam, gdzie nie wejdzie Szwed mnożący w swojej opowieści kolejne, nic nie wnoszące przygody, które rozrastają się do sporych rozmiarów tomiszcza, a dodam niepotrzebnie, bo książce dobrze zrobiłoby odchudzenie o co najmniej jedną trzecią. Skomsvold jest oszczędniejszą pisarką i jak na debiutantkę ma wyczucie, z którym oplata życie Mathei, w uderzających obrazach punktując najważniejsze sprawy. Niepewność wpisana w debiut Jonassona przeradza się w popisowe partie, w których autor niestety zacznie nieco przynudzać. U Norweżki, u której nie ma pełnych napięcia zwrotów jest głębia. Jest chwila na dłuższe zastanowienie i refleksję, na którą nie ma czasu u Szweda goniącego za kolejnymi przygodami. I chociaż obie książki dotykają ważnych bieżących problemów, to u Jonassona nie wybrzmiewają tak wyraźnie, jak u Skomsvold.

Allan jest bezrefleksyjnym kpiarzem, którzy bierze to, co niesie życie. Mathea prowadzi nieustanny monolog wewnętrzny, analizuje, obserwuje świat, dzieląc się z samą sobą zabawnymi komentarzami. Stulatek Jonassona mimo zaawansowanego wieku, ma krzepę, z którą pokona i parapet okienny i murek, żeby ruszyć w kolejną przygodę życia. Mathea w „Im szybciej idę, tym jestem mniejsza” mimo, że młodsza od Allana, nie daje rady nawet z otwarciem słoika z dżemem. On dynamiczny, zdaje się na to, co przyniesie los, nie przejmując się jego kaprysami. Ona cicha, nieśmiała starsza pani, nieustannie myśli o śmierci. On szybko zjednujący sobie przyjaciół, wywijający towarzyskie twisty. Ona unika nawet spotkania sąsiadów na schodach, najlepiej czuje się w towarzystwie męża. On zuchwale rzuca się w wir przygód. Dla niej największą przygodą będzie wypad do klubu seniora. A mimo to te dwa odmienne światy spotkają się. Połączy je krajobraz i uroczo spokojne, wyludnione skandynawskie okolice. Połączy je poczucie humoru: ciepłe i serdeczne. Niemal slapstikowe u Jonassona przechodzi w melancholijne i autoironiczne u Skomsvold. A najbardziej połączy te dwie książki czułe pióro, które bezkompromisowo rozprawia się ze sprawami tabu, problemami, o których wszyscy wiedzą, ale nie potrafią o nich rozmawiać. W obu książkach poznajemy losy bohaterów jednocześnie w teraźniejszości i w dłuższej retrospektywie. Nie jest to żaden fabularny zabieg typowy dla szwedzkiej szkoły pisania. Znamienne jest jednak, że w tym samym czasie mamy na ogół wysyp bardzo do siebie podobnych formalnie historii, tak, jakby Skandynawowie pisali według narzuconego szablonu. Jeśli raz się sprawdzi można podejrzewać, że powtórzą go kolejni.

Ani w Szwecji, ani w Norwegii nie mówi się o samotności, która trawi te społeczeństwa. Tak jakby nie potrafiono tego wyartykułować, rozeznać i nazwać. Bliskość po skandynawsku nie ma nic wspólnego z polską wylewnością i przyjacielskimi rozmowami do rana. Coraz częściej na Północy prasa donosi o starszych osobach, o których śmierci zawiadomił sąsiadów unoszący się na klatce smród rozkładających się zwłok. Samotność jest wpisana w obie książki, których bohaterowie jednak odmiennie sobie z nią radzą. Mathea otuliła się w małżeński kokon, znajdując w czterech ścianach domu, i w towarzystwie męża zaspokojenie wszystkich towarzyskich potrzeb. Ich związek świetnie wpisuje się w pewną uczciwość bycia ze sobą, tak bliską ludziom Północy. Widać zarysowaną delikatną kreską subtelność, z jaką Epsilon i Mathea poruszają się po małżeńskim poletku. Od zawsze razem, z romantyczną historią w tle, budujący związek na czułej codzienności, w której jest miejsce na troskę o siebie nawzajem, na drobne gesty przywiązania, na zacieśniającą się przyjaźń, wreszcie na poczucie, że lojalność i wsparcie są fundamentem, który kruszy wszelkie przeciwności ich wspólnego bycia. Allan, wprawdzie z przyczyn losowych pozbawiony rodziny, wiedzie żywot wagabundy, dla którego żadna granica nie jest przeszkodą. Dobrym przyjacielem jest rozgrzewający stare kości sznaps. Podczas, gdy Allan u Jonassona dotknięty uciążliwą samotnością, po prostu ucieknie od niej, zapisując kolejny rozdział fantastycznych przygód, Mathea u Skomsvold przeżywa swoje osamotnienie, pogrążając się we wspomnieniach, rozdrapując przeszłość. Jej ucieczka należy do tych totalnych. I jeśli chciałabym stereotypowo opisać kobiecość i męskość, to analiza tych dwóch książek byłaby tego kwintesencją. U Skomsvold ważny jest związek i bliskość, dzięki której życie ma sens. U Jonassona ważna jest przygoda i ciekawe życie. W życiu Mathei są bliscy, za którymi tęskni: mąż, pies. Allan szybko nawiązuje znajomości i równie szybko o nich zapomina. Mathea dąży do spokojnej stabilizacji, która oznacza poczucie bezpieczeństwa. Allan w wieku stu lat ucieknie z domu starców znudzony rutynowym życiem w takim miejscu.

W kobiecość, o której pisze Skomsvold, wpisana jest przewrotnie w nieobecność. Na początku Mathea na własne życzenie staje się cieniem męża, zafascynowanego swoją pracą, której ślad naznacza każde ich tête-à-tête. Potem odsuwając się od znajomych, nie budując przyjaźni, uciekając nawet przed kontaktem z sąsiadkami, skaże się na osobliwy rodzaj samotności, który dotkliwy okaże się, gdy zabraknie męża. Codzienność Mathei skupionej na studiowaniu nekrologów w norweskiej gazecie, niczym nie różni się od codzienności krakowskiej staruszki codziennie jadącej na cmentarz czyścić grób. Pogrzebane za życia w przeszłości, skupione na umieraniu, przybieraniu póz, zbliżających je do dnia ostatecznego, zamieniają się w westalki wspomnień. Męskość u Jonassona to zaznaczanie swojej obecności, zostawianie śladów w historii, zapisanie się w niej grubymi literami. Allan pozna i zaprzyjaźni się z decydentami, władcami współczesnego świata; wpłynie na ich decyzje, odmieni ich życie. Mathea regularnie spotyka anonimowego, równie wyalienowanego, jak ona Ågego B. i to jego życie w subtelny sposób odmieni.

Pojawia się w opowieści Skomsvold pewna rysa. Nordycka odmienność, która moim zdaniem z dekady na dekadę wdziera się też w naszą rzeczywistość. Pięknie o tym pisze Anna Arno w „Oknach„. W Norwegii zażyłość zarezerwowana jest dla najbliższych, a i ci czasem mają problem z jej okazywaniem. Nikt, więc nie zwraca uwagi na staruszkę, która wolnym krokiem idzie do sklepu, wraca z zakupami do domu. „Na starość odwiedzają człowieka tylko gołębie i koty” pomyśli Mathea, której nie zauważają ani matki z dziećmi, które mija, ani ekspedient przy kasie, mechanicznie ją obsługujący.

Dotykając starości opowiada, zatem Skomsvold o czymś więcej. O samotności graniczącej z izolacją. O okrutnej potrzebie bycia z drugim człowiekiem, potrzebie posiadania bliskich, ale nie polegającej na wspólnym spędzaniu czasu, a na poczuciu zrozumienia, w które wpisana jest troska o siebie nawzajem, bycie w przysłowiowych dobrych i złych chwilach. Norwedzy osiągnęli pewną masę krytyczną, która dotkliwie zaczyna doskwierać coraz większej liczbie osób. System jest świetnie zorganizowaną maszyną, obsługującą wszelkie sfery życia. Na starość można liczyć w Norwegii na hojną pomoc w najbardziej uciążliwych momentach życia. Skomsvold opisze kluby seniora, bibliotekę, pływalnię, całą tę infrastrukturę czasu wolnego. Problem w tym, że są takie chwile, że nie ma kogo poprosić o otwarcie mocno zakręconego słoika z dżemem. I gdzieś tutaj, pomiędzy świetnie zorganizowanym państwem a najintymniejszą codziennością, zaczyna się problem, który tak przejmująco oddaje Skomsvold.

Ogromne powodzenie jej książki należy odczytać, jako wołanie o pomoc. To, że opowieść Skomsvold stała się bestsellerem w Norwegii, świadczy o potrzebie prawdziwej bliskości, w którą nie da się uciec podczas masowych imprez, zorganizowanych spotkań, z wpisaną w nie tymczasowością, chwilowością i anonimowością. A szukanie bliskości wśród obcych ludzi, którzy raz w miesiącu tworzą wspólnotę jest bezcelowym zapełnianiem pustki w życiu.

„Im szybciej idę, tym jestem mniejsza” w przeciwieństwie do książki Jonassona spotkała się z życzliwym przyjęciem i krytyków, i ciepłym odbiorem czytelników. To rzadkie połączenie z jednej strony przyniosło Kjersti Annesdatter Skomsvold prestiżową Nagrodę Debiutantów im. Tarjei Vesaasa (2009) i doprowadziło do finału International IMPAC Dublin Literary Award (2013), a krytycy ogłosili debiut Norweżki ulubioną książką roku 2009. Docenili ją też księgarze nominując książkę do Nagrody Księgarzy (2009), a słuchacze przyznali Nagrodę Słuchaczy Radia P2. Jak czytam na okładce, książka Skomsvold została przetłumaczona na 26 języków a dodajmy, że od jej premiery minęło zaledwie 6 lat. W styczniu 2014 roku w Teatrze Narodowym w Oslo miała premierę sztuka na podstawie debiutu Skomsvold, którą na potrzeby teatru adaptowała sama autorka.

„Im szybciej idę, tym jestem mniejsza” to inna półka niż historia stulatka Jonassona, więc nie da się powiedzieć, która jest lepsza, bo obie są świetne w swojej kategorii. Jeśli mam zarzut do Norweżki, to oto, że napisała kolejną historię kobiety „małżeńskiej”, „która nigdy nikim nie została”, a „miłym dowodem na to, że istniała” będzie nekrolog. A ja bym się spodziewała po Norweżce przewrotnej książki o stulatce, która wyskoczyła przez okno i nie zniknęła. Czy ktoś napisze wreszcie powieść o bohaterce z życiem pełnym przygód, fantastycznych wyzwań i niezwykłych dokonań?

Recenzja książki „Im szybciej idę, tym jestem mniejsza”, Kjersti Annesdatter Skomsvold, Media Rodzina, Poznań 2014. Tłumaczyła: Katarzyna Tunkiel. Tytuł oryginału: Jo fortere jeg går, jo mindre er jeg (2009).