Książki wydawane przez Krystynę Bratkowską w Niszy można kupować w ciemno. Magdalena Tulli wydała u niej „Włoskie szpilki„, które zdobyły Nagrodę Literacką Gdynia i Nagrodę Literacką Gryfia. Książka została również nominowana do NIKE i Nagrody Europy Środkowej Angelus. W Niszy ukazały się „Pulsary” Michała Sobola, które otarły się o Nagrodę Poetycką im. Wisławy Szymborskiej. Krystyna Bratkowska odzyskuje pamięć o zapomnianych nazwiskach, wydając choćby Irenę Krzywicką; ma też rękę do mocnych debiutów; to u niej pojawi się Liliana Hermetz z „Alicyjką”, czy Piotr Paziński z „Pensjonatem”, który w 2009 dostanie za niego „Paszport POLITYKI”, nominację do NIKE i jako jeden z dwóch polskich autorów, Europejską Nagrodę Literacką. Odbierając ją, razem z nim laudacji słucha Afonso Cruz, którego nagrodzoną wówczas „Kukłę Kokoschki” w 2014 wyda właśnie Krystyna Bratkowska w Niszy.
„Kukła Kokoschki” jest sporym wyzwaniem literackim. Nie dla każdego i z pewnością przymiotnik literatura niszowa, można tu odczytywać dosłownie. Afonso Cruz uprawia zawiłe gierki intelektualne, wymierzając najcięższego kalibru literackie chwyty. To książka w książce, z przeplatającymi się wątkami, bohaterami, którzy powracają zdemaskowani, żeby okazać się kimś innym, niż sądziliśmy. Kłamstwo, jakim żywi się fikcja staje się pożywką dla tego literackiego oszustwa. Cruz krąży po literaturze, muzyce, filozofii myląc naszą literacką intuicję, kpiąc z formy, która nadyma się od gatunkowych ram. Odszukiwanie wszystkich aluzji, nawiązań i skojarzeń to osobna frajda podczas lektury tej książki. Z pewnym zastrzeżeniem, o czym później. Ciąży Cruz ku skrajnym narracjom, rzucając je na pastwę zupełnie odmiennych konwencji. Popisowe partie niczym z Chandlera bawią, zamiast trzymać w napięciu. Jednym z bohaterów będzie zresztą Filip Marlov. Trudno uszeregować wydarzenia tej historii na jednej osi, bo – wykorzystując słowa jednej z postaci tej książki – są jak woda w kąpieli. Przeszłość i przyszłość są pojęciami nie nazbyt linearnymi, brakuje wyraźnego podziału przeszłość/przyszłość, jak widzi to większość z nas.
Tytułowa „Kukła Kokoschki” jest metaforą życia iluzją, kłamstwem, do którego skłania niezrealizowana pasja, nieodwzajemniona namiętność. Oskar Kokoschka porzucony przez Almę Mahler zleca wykonanie lalki naturalnej wielkości, przypominającej jego kochankę; rzekomo zabiera ją na spacer, do opery, ubiera w wyrafinowaną paryską bieliznę. Wkrótce zaczynają krążyć plotki, że lalka ożyła. Ten motyw zgrabnie ogrywa Afonso Cruz i trzeba sporej uważności, żeby nie pogubić się w kłamstwach, które budują iluzję rzeczywistości kolejnym odsłonom tej historii. I świetnie temu służą zabiegi formalne. Ubezwłasnowolnieni pragnieniami żyjemy pozbawieni wolności, wybrzmiewa z tej książki, która układa się w następujących po sobie frazach w pewien rodzaj manifestu życiowego. Budowanie czegokolwiek w życiu, dla samej idei wnoszenia, kończy się oglądaniem „cegieł, kamieni i dachówek”, „pustych przestrzeni, nicości, która rośnie w środku rzeczy jak trzewia”. Żeby zrozumieć zło na zewnątrz, trzeba najpierw przyglądnąć się własnej duszy, udać się w drogę, która jest ziemią obiecaną i jest tam, „gdzie są ludzie, którzy jej szukają”.
Namawia nas, więc Cruz na intelektualną przechadzkę pełną wyboistych ścieżek metafor, skojarzeń, aluzji. Tak tworzy fabułę, że wchodząc w głąb historii, na końcu nie wiemy, która była pierwsza, która jest prawdziwa. Czy współczesny czytelnik to właściwy adresat takiego wyzwania? Jeśli ruszymy z Cruzem i zaczniemy myśleć o moralnych i etycznych konsekwencjach decyzji, które uznajemy za mniejsze zło, czy zło czynione w imię dobra, to już jesteśmy w miejscu właściwym. I tu bym szukała sedna tej zawiłej historii. Bo chociaż w wielu ludziach wciąż jest romantyczna potrzeba bycia dobrym człowiekiem, to jednak na ogół to dobro kodujemy bardzo egoistycznie: to jest dobre, co robi mi dobrze. Cruz rzuca mocne wyzwanie nam, hedonistom codzienności, którzy lubimy kończyć dzień z błogim uśmiechem na ustach i przekonaniem, że spędziliśmy go dobrze. Pytanie, czy inni byliby tego samego zdania? W pewnym miejscu Cruz powie „prawdę widzimy pod różnymi kątami. Jeśli ograniczymy się do jednego, jesteśmy bliscy popełnienia kardynalnego błędu”. W innym miejscu napisze wręcz, że skoro ocena danej sytuacji zależy od patrzących, to nie ma czegoś takiego jak prawda.
Opowiada nam Afonso Cruz (Więcej w: „Afonso Cruz – intertekstualność, metatekstualność„) w swojej książce historię żydowskiego chłopca, który podczas drugiej wojny światowej ukrył się w piwnicy sklepu pewnego Niemca. Opowiada nam o zbombardowanym Dreźnie. Mieście, które zamienia się w miasto dusz, wgniecione w ziemię liczbą bomb niemal równą jego mieszkańcom. Opowiada nam o pisarzu, który tak bardzo chce odnieść literacki sukces, że kradnie niewydaną powieść innego pisarza. Opowie nam o mężczyźnie, który dzieli ludzi według akordów muzycznych. Wreszcie opowie, że całe życie nosimy w sobie ciężar traum, które okaleczają duszę. Opowie o tym, że wystarczy chwila nienawiści, żeby coś zniszczyć, a chwila miłości nie wystarczy, by to odbudować.
Zastanawiając się, komu polecić tę książkę i jak bardzo, jestem w rozterce i tu wracam do zastrzeżeń, o których wspomniałam na początku. Afonso Cruz napisał trudną książkę, z pewnością nie dla czytelnika masowego. Mam wrażenie, że chciał napisać coś tak erudycyjnie i formalnie wyjątkowego, że skupił się na efekcie, który oczywiście osiągnął, ale to efekt, jak dla mnie z przesytem. Komplikuje książkę formalnymi zabiegami. Dodam, że udanymi i bardzo w tej książce na miejscu, co nie zmienia faktu, że mam prawo być nimi przytłoczona. Wątpliwości związane z dwuznacznością oceny danej sytuacji, piętrzy zmiana perspektyw, co jest kapitalnym rozwiązaniem. Patrząc z nowego miejsca na daną historię musimy siłą rzeczy przewartościować naszą ocenę. Pokazuje nam Cruz zło na skali nieoczywistych ocen. Raz jesteśmy świadkiem chłodnego zabójstwa żydowskiego chłopca przez Niemca, dalej obserwujemy rozwijającą się przyjaźń żydowskiego chłopca z innym Niemcem. Konfrontujemy koszmar wojny zastanawiając się nad ich ofiarami: które są bardziej doświadczone, te w niemieckich obozach koncentracyjnych, czy te aliantów bombardujących niemieckie miasta? Jaką skalę złe/gorsze przyłożyć do cudzej śmierci? Cruz jest Portugalczykiem, jego kraj podczas drugiej wojny światowej był neutralny, mam wrażenie, że zabrakło mu wrażliwości budując pozytywny obraz Niemca i Drezna, bez równie mocnej przeciwwagi. Ostatnio daje się odczuć falę publikacji, które próbują pokazać również ciężki los zwykłych Niemców nieuwikłanych bezpośrednio w nazizm, wręcz ofiar systemu. Gdybym była Niemką chciałabym, żeby świat i tak spojrzał na historię Niemiec. Z perspektywy Polki, kraju najciężej doświadczonego i wojną, i jej konsekwencjami, nie potrafię neutralnie i bez emocji czytać takich książek. Z drugiej strony może potrzeba dystansu kraju nieuwikłanego w wojnę i jej bezpośrednie konsekwencje, kraju na uboczu, żeby podejmować się tak ryzykowanych literackich decyzji? Niezależnie od tego, Cruz udowadnia, że potrafi tworzyć w każdej konwencji, miesza zręcznie stylistyki. Potrafi pisać partie dramatyczne, potrafi rozśmieszać. Porusza się z taką swobodą po literaturze, jakiej często brakuje dużo bardziej od niego doświadczonym pisarzom, ale popełnia błędy. Pierwszy to ten, że brakuje mu konsekwencji. Drugi – odwagi. Rozumiem jego tok myślenia i zgadzam się, że nie ma czegoś takiego jak mniejsze zło, usprawiedliwione zło. Zgadzam się też, że każda wojna jest zła, każda ofiara wojny niepotrzebna. Mam duże wątpliwości, czy porównywanie ofiar ma sens? Czy cierpienie polskiego więźnia, który zginął po kilku latach niewolniczej pracy w niemieckim obozie koncentracyjnym jest równe cierpieniu mieszkańca Drezna, który zginął podczas bombardowania miasta? Jeśli Cruz chce się wypowiadać na tak ważne i niejednoznaczne tematy, to mam spore wątpliwości, czy najlepszą drogą jest droga eksperymentów formalnych? Niewątpliwie ułatwiają schowanie się za nimi. Druga sprawa, pisząc tekst wchodzący w dialog z innymi tekstami, kierując swoją książkę do wyrobionego czytelnika, dlaczego Cruz psuje przyjemności zanurzania się w konwencjach, rozpoznawania nawiązań, udzielaniem wprost wyjaśnień? Jak czytam na okładce książki, portugalska gazeta „Expresso” uznała Afonso Cruza za jeden z 40 talentów, o których będzie się jeszcze mówiło. Cruz udowodnił, że potrafi napisać wszystko, to ważne żeby mieć dobrze opanowany warsztat. Teraz pora zdecydować się, do kogo kieruje swoje książki i trzymać się tego konsekwentnie. Zastanowiłabym się też, czy każdemu tematowi dobrze robią formalne zabiegi, a jeśli już, to, które i w jakim nasyceniu?
„Kukła Kokoschki” jest pierwszą książką Afonso Cruza przetłumaczoną na polski. Europejska Nagroda Literacka, finansuje przekłady literackie i ma służyć poznawaniu literatury europejskiej, na razie mam wrażenie nie spełniła swojej roli. Przyjrzałam się jej laureatom. W Polsce spośród nich znany jest Węgier Viktor Horváth, który podczas zeszłorocznego krakowskiego Festiwalu Conrada gościł ze swoim „Tureckim lustrem”. O pozostałych laureatach nagrody wiemy niewiele lub nic, może właśnie, dlatego, że skupia się na nieoczywistych książkach, niszowych propozycjach, rzeczach, które bez instytucjonalnego wsparcia nie spotkałyby się z zainteresowaniem wydawców, raczej nieskorych do zbyt dużego ryzyka, stawiających na pewniaków, gwarantujących komercyjny zysk. Ani książka Afonso Cruza, ani Piotra Pazińskiego, ani Jacka Dukaja, ani Viktora Horvátha a wszyscy są laureatami Europejskiej Nagrody Literackiej nie osiągną wyśrubowanych wyników sprzedażowych, ale w literaturze nie chodzi tylko o zysk i przyjemność. Cieszę się, więc, że są jeszcze pisarze, którzy uparli się pisać dobrą, ambitną literaturę i wydawcy, którzy ryzykują jej wydawanie.
Recenzja książki „Kukła Kokoschki”, Afonso Cruz, Wydawnictwo Nisza, Warszawa 2014. Przełożyły z portugalskiego Teresa i Zofia Tomczyńskie. Tytuł oryginału: A Boneca de Kokoschka (2010). Fotografie i rysunki: Afonso Cruz. Redakcja: Krystyna Bratkowska. Korekta: Dorota Dul. Projekt graficzny: Ryszard Kajzer.