Kategorie
Non-nordic

Gniew – Zygmunt Miłoszewski

„Gniew” skończyłam czytać o 3:16. Rano. Mamy króla. Król jest jeden i nazywa się Miłoszewski. Zygmunt Miłoszewski. To jeden z nielicznych pisarzy w Polsce, który jest tak świetny, że może sobie pozwolić na szczerość i bezkompromisowość. Nieugięty. Nie boi się nikogo i niczego (Więcej w: „Zygmunt Miłoszewski walczy o polską kulturę„). Napisze wszystko to, o czym inni czasem szepczą w kuluarach, ale rzadko mają odwagę pisać i mówić głośno. To, co inni czasem spontanicznie poprą, żeby potem cichcem wycofać się i zmienić zdanie. Czyżby, dlatego pewien dyżurny krytyk tego kraju wyspecjalizował się w umniejszaniu naprzemiennie z niedostrzeganiem jego kolejnych powieści?

Jest coś niewygodnego w pisarstwie Miłoszewskiego („Bezcenny„, „Jak zawsze„), coś co uwiera niektórych, tak jak prawda powiedziana prosto w twarz. Szczerość nie jest cechą narodową Polaków; my budujemy nasz etos narodowy na udawanej szczerości; to właśnie z niej wyrasta armia polityków, cichych cieni swoich liderów, robiących kariery na koniunkturalnych zachowaniach. Ci ludzie, jeśli przejdą do historii to dzięki wyrachowanemu przytakiwaniu każdej głupocie, która im się opłaci. Tacy ludzie jak Zygmunt Miłoszewski odnoszą sukces dzięki talentowi, zaangażowaniu i konsekwencji. Im jestem starsza, tym bardziej doceniam u ludzi konsekwencję; świadomość, że dana osoba ma kręgosłup moralny, etyczny i nie zmienia zdania w zależności od tego, co jej się w danej chwili bardziej opłaca. Zygmunt Miłoszewski ma to coś: niewiarygodnie silne przekonanie, że trzeba być dobrym człowiekiem.

Od lat Skandynawowie okupują podium zarezerwowane dla literatury prospołecznej. Jeśli literatura popularna trafia masowo do ludzi, to jest najprostszą drogą do wpływania na nich. Na Północy myśli się długofalowo; buduje się państwo na przekonaniu, że jest najważniejszym wspólnym dobrem a dbać trzeba i o sobie nawzajem i o otaczający świat. Szacunek jest tym, co odznacza ludzi Północy. Szacunek do przyrody, do człowieka. Każdy, kto narusza te kryteria może być odebrany jak zagrożenie. U nas Zygmunt Miłoszewski postanowił być pisarzem od ważnych spraw. Wiadomo, że jeśli wyda kolejną powieść, to będzie żywym świadectwem współczesności, palącym się w rękach od aktualnych problemów. Tak, Miłoszewski potrafi więcej niż instytuty naukowe, zaplecza polityczne, wszystkie think-tanki razem wzięte. Potrafi dowieść na kartach jednej powieści geniuszu analitycznego, którego oczekiwalibyśmy od decydentów a serwuje je w końcu trzydziestodziewięciolatek, który odcinając się od ambicji artystycznych, robi najlepszą w tym kraju literaturę popularną z akcentem na komercyjną.

Zapowiedziane pożegnanie z serią o prokuratorze Teodorze Szackim, jego wielbiciele odebrali z żalem. Ale nie chodziło o prokuratora a o gatunek, z którym Miłoszewski planuje się rozstać, bo jak podkreśla nie chce zbijać kapitału na epatowaniu zbrodnią i przemocą. Od razu trzeba jednak zaznaczyć, że właśnie on w swoich książkach bliżej jest spraw obyczajowych, społecznych, politycznych, traktując zbrodnię, jako pretekst do mocniejszego uderzenia we wrażliwe struny. Miłoszewski bardziej porusza niż przeraża. Nie bawi się literaturą, którą traktuje ze śmiertelną powagą, prosząc nas, żebyśmy nie popełniali tego błędu. Odcina się od patosu. Każdorazowo szanuje czytelnika, oddając mu dzieło skończone, dopieszczone, przemyślane, a jeśli się bawi, to naszą uwagą, zadufaniem literackim, z jakim podchodzimy do akcji i bohaterów, przeświadczeniem, że nic nas nie jest w stanie zaskoczyć. A Zygmunt Miłoszewski każdorazowo zaskakuje świeżością, wyrafinowaną grą gatunkową, wyśmienitą rozrywką.

Gdybyśmy żyli w Szwecji, tuż po premierze „Gniewu” w kraju rozgorzałaby burzliwa dyskusja o przemocy domowej. Bylibyśmy świadkami nieustannej serii artykułów, omawiających najdrobniejsze aspekty problemu; wypowiedzi ofiar, katów, współuzależnionych. Bylibyśmy widzami wciągającego spektaklu, gdzie popularni komentatorzy brani w szranki ze „zwykłymi” czytelnikami, rozgrywaliby kolejne bitwy i batalie publicystyczne. Wreszcie zobaczylibyśmy, jak literatura wkracza w życie w końcowej fazie dyskusji, którą zwieńczyłyby propozycje konkretnych działań, ustawodawczych zmian i prawnych rozwiązań. Jesteśmy jednak w Polsce, więc schodzimy na ziemię, a właściwie do podziemia czytelniczego, bo o książkach głównie dyskutuje się na niszowych blogach i forach literackich.

Szukając rzeczywistości nie znajdziemy jej odzwierciedlenia w mediach powielających sformatowane produkcje zagraniczne, serwujących nam przedruki z prasy międzynarodowej, epatujących sensacjami. Nie znajdziemy jej nawet w reportażu interwencyjnym, który coraz rzadziej zagląda do domów zwykłych Polaków, szukając reporterskiej pożywki wśród celebrytów, sław wszelkiej maści. Znajdziemy ją jeszcze w literaturze, zwłaszcza popularnej, która w Polsce zaczyna przejmować rolę mediów i polityków; omawia problemy, z którymi nie radzi sobie opinia publiczna, rozdarta pomiędzy indolencją polityków a niezainteresowaniem mediów.

W „Gniewie” Zygmunt Miłoszewski wchodzi na grząski grunt, zrażając do siebie kolejnych bezrefleksyjnych decydentów, w końcu pewnie niejednego polityka tego kraju. Akcję powieści przenosi do Olsztyna i już samo to rodzi całe morze problemów wyrosłych ze skomplikowanej historii tych ziem, co wykorzysta Miłoszewski w licznych aluzjach wymienianych pomiędzy postaciami powieści. Warmia to idealne miejsce dla akcji kryminału; krajobraz jesienno-zimowy tonący w gęstej, niemal mazistej mgle, błotniste drogi i szarość rozciągająca się po nieciekawy horyzont, w którym poniemieckie perełki architektoniczne toną w architektonicznym bełkocie powojennej i współczesnej Polski. Wszystko jest tu szyte na miarę mrocznej akcji: niemal gotowe plenery, najeżone pustostanami, deweloperskimi porażkami aż się proszą o przestępstwo.

„Gniew” Zygmunta Miłoszewskiego wzbudza wściekłość i to ona sprawiała, że odkładałam książkę, nie mogąc uporać się z narastającymi emocjami, z falą wzrastającego gniewu. To ona też sprawiła, że tak długo zwlekałam z publikacją recenzji. Bałam się, że nie znalazłam odpowiednich słów dla wyrażenia jak dobra i jak ważna jest ta powieść. Najgorsze zbrodnie to te doskonałe, rozgrywające się w codzienności: w czterech ścianach domów, zwykłych mieszkań, w statystycznych, normalnych rodzinach. Tak normalnych i przeciętnych i tak bestialsko bezdusznych w swoim okrucieństwie. Miłoszewski z precyzyjną bezwzględnością rozprawia się z systemem zła, strukturą przemocy i spiralą okrucieństwa. Postawi tezę o wirusie zła przenoszonego z pokolenia na pokolenie, z rodziny na rodzinę, który doprowadza do nierównej gry, w której role ofiary i kata naprzemiennie się mieszają. Uwikłani są wszyscy, pytanie tylko, w jakim stopniu kontrolują eskalujące zło.

Ta powieść jest pisana na rosnącym gniewie, wyrasta z wściekłości. Jej siła jest tym większa, im większa bezsilność ofiar przemocy, które zawodzą przedstawiciele władzy, sprawiedliwości, rodzina, przyjaciele, znajomi. Cała struktura jest chora, jesteśmy jej milczącą częścią przechodząc obojętnie, udając, że nie dostrzegamy problemu, nie interweniując. Przemoc domowa to hasło, za którym skrywane są dramaty codzienności: kobiety katowane z przemyślaną precyzją, tak, żeby nie nosić śladów pobicia, kobiety znoszące przemoc psychiczną, ubliżanie, poniżanie, molestowane, kobiety gwałcone i zmuszane do wymyślnych form współżycia, bohaterka tej powieści, której mąż tak głęboko wkłada penisa do gardła, że ta musi połykać własne rzygowiny, „pandy” – kobiety dotkliwie pobite, które nazywają tak policjanci od śladów pobić pod oczami.

Wchodząc w realia powieściowe Zygmunt Miłoszewski serwuje nam bezwzględne ciosy. Prokurator Teodor Szacki dostaje zwykłą, rutynową sprawę. Gdzieś zostały znalezione kości, najwyraźniej z okresu wojny lub nawet starsze. Chwila nieuwagi i tak zostałyby potraktowane w protokole. Okazuje się, że należą do człowieka, który żył jeszcze tydzień wcześniej. Zaczyna się śledztwo, które z rutynowego zamieni się w piekielną machinę dochodzeniową, na którą nałożą się wątki osobiste. Dotykamy problemu z kilku poziomów, każdy będzie miał tyleż ocen, co sędziów. Śledzimy nieudolne życie osobiste prokuratora Szackiego, który nie radzi sobie ze związkiem z nową narzeczoną, nie układa mu się z szesnastoletnią córką. Miotając się pomiędzy starymi sprawami a nowym śledztwem, wpada na kolejne tropy, coraz bardziej zagłębiając się w piramidę przemocy, której jest świadkiem, ale też sprawcą.

Zygmunt Miłoszewski żegna się „Gniewem” z kryminałami. Mówi, że ma dość. Wierzę, ja byłam psychicznie zmaltretowana kilkugodzinną lekturą, a on robił do niej skrupulatny research a potem codziennie żył tym okrutnym powieściowym światem. „Gniew” jest najmocniejszą powieścią Miłoszewskiego. Przejmującą eskalacją zła, które rozgrywa się codziennie, często przy świadkach. Przy milczącej zgodzie sąsiadów, przyjaciół, rodziny, policji, wymiaru sprawiedliwości, polityków. Nie mógł jej napisać w lepszym momencie, jak właśnie teraz, gdy polscy politycy opóźniają przyjęcie konwencji o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej.

Recenzja „Gniew”, Zygmunt Miłoszewski, Grupa Wydawnicza Foksal, Warszawa 2014. Redakcja: Filip Modrzejewski. Adiustacja: Klaudia Bryła, Katarzyna Przeździecka, Katarzyna Zegarek. Korekta: Małgorzata Denys, Magdalena Marciniak. Stron: 404.