Kategorie
Non-nordic

Japoński wachlarz – Joanna Bator

Jest jedyną pisarką, która mówi gotowym do druku tekstem literackim. Byłam na kilku spotkaniach z Joanną Bator, każdorazowo wysublimowanych językowo. Gdy zaczyna mówić, czuć napięcie tłumu, maksymalnie skoncentrowanego na każdym jej słowie, bo każde rozkosznie drażni nerwy, dając chwile zmysłowego zasłuchania. Gdybym była mężczyzną zostałabym jej groupie, licząc po cichu, że udałoby mi się ją w końcu uwieść.

Zanim w 2004 ukazał się „Japoński wachlarz”, Bator miała za sobą m.in. publikację debiutanckiej „Kobiety” (2002). Na dwa lata wyjeżdża do Japonii, przywiezie stamtąd wspomnienia, które przełoży na non-fiction, cudownie udowadniając fenomenalną przekładalność języka wrażeń na język literatury. Niemal wszystkie jej powieści nominowane będą do Nagrody Literackiej NIKE, którą otrzymuje w końcu za wydane w 2012 „Ciemno, prawie noc”. Rok wcześniej Bator decyduje się rozstać z instytucjami naukowymi i poświęcić wyłącznie pisaniu. Od razu widać, że do literatury wchodzi ktoś, kto wie, co i jak chce opowiadać.

„Japoński wachlarz” zacznie słowami: „nie jestem japonistką”, ale to właśnie z tej książki, jak powie „antropologicznych obrazków kreślonych wzorem zuihitsu”, pięknego językowo przewodnika po kulturze, dowiem się najwięcej o Japonii. Kraju, który Bator zapamiętuje sensorycznie, rozpisując z rozmachem tokijską gamę barw, zapachów, smaków i obrazów. Wchodzę w odległą mi kulturę, niedostępną dla obcych, hermetyczną a tutaj wyraźnie bliską, namacalną, odczuwalną.

Pierwsza rzecz, która wyraźnie rzuca się w oczy to wykwintna kreska, w jaką zmienia się fraza u Bator. Mam wrażenie, że jestem w stanie niemal dotknąć perłowej masy porannej tokijskiej mgły. Krajobraz żyje fetą rozbłyskujących barw, zwielokrotnionych w kakofonii iskrzących reklam, łamiących kolory jarzeniówek, malowniczego dress codu ulicy. Oszołomienie, które czuję, musi być porównywalne z pierwszym wrażeniem z zetknięciem z tokijskim tłumem. Tekst unosi mnie, wchłaniając i przenosząc do sobie wiadomych miejsc. Razem z Bator wyczekuję kolejnego przechodnia, którego zaczynam śledzić, oddając się niemal erotycznemu doznaniu towarzyszącemu poznawaniu nowych uliczek, kawiarenek, shop centrów. Bator to niebezpieczna obserwatorka: rozsmakowuje się w strzępach podsłuchanych rozmów, oddaje się rozkoszy łowcy, który ze specyficznym dla siebie instynktem wypatruje kolejnych ofiar. Włóczy się po Tokio bez planu, ulegając fanatycznej pasji do tłumu, „tonie w erotyczno-katastroficznych fantazjach” miasta „gęstego jak semiotyczna dżungla, miasta wspaniałego, miasta pandemonium”.

U Bator nic nie jest zwyczajne. To tak jakby pisząc próbowała się ze światem, udowadniając, że słowa są jednak w stanie oddać jego niepowtarzalność i istotę. Bator nie jest po prostu kontestatorką, raczej zamienioną w zmysły nadzwyczajnie czułą obserwatorką, do której docierają najdrobniejsze wrażenia. Prozie wydarzeń nada wyszukaną formę, pokazując, że patrząc można i widzieć i dostrzegać. A Bator chce zobaczyć całą sobą, chce się dać wchłonąć przeżywaniu. Jej tekst pozwala na dzielenie tego odczucia. Nikt jeszcze tak silnie nie wpłynął na moje zmysły udowadniając, że literatura to odczuwalne przeżycie.

Rozpisując Japonię w tętniące życiem obrazy, zabiera nas Bator na dziewicze spotkanie. Jestem gaijin – obcą. Jestem wewnątrz Tokio. Zamieniam się w pulsujące Tokio.

Jakie jest Tokio? Pozorny chaos ustępuje wyrafinowanej kulturze, w której nie ma miejsca na przypadkowość. Ulica rozpisana jest na oczywiste dla wszystkich kody, procedury. To świat hierarchii i uniformu, określającego „jakie miejsce w hierarchii zajmuje opakowane w niego ciało”. W Japonii w złym tonie jest oddawanie się jakimkolwiek zmysłowym doznaniom publicznie. Zakochane pary nie całują się na powitanie, przyjaciółki nie ściskają się serdecznie. Nikt nie pałaszuje na ulicy hot doga, czy lodów. Wszędzie panuje stosowny do sytuacji dystans, wszędzie znajdują się odpowiednie miejsca, w których można zaspokoić swoje potrzeby, bez względu na to, czy ma się ochotę na seks, czy na słodką przekąskę.  Stąd popularność hoteli miłości, gdzie w dowolnej scenografii można oddać się każdej formie erotycznej rozpusty. Stąd popularność takich miejsc, jak scena kosupure, betonowy mostek Jingu nad torami kolejki Yamanote, na którym można zaprezentować się w dowolnym przebraniu, żeby przez chwilę być kimś innym. Miejsce popularności cos-playerek mistrzyń przeistaczania, odgrywających w blasku fleszy swoje ulubione postaci. To jedyne miejsce, w którym czterdziestoletni mężczyźni prezentują się ufryzowani na Elvisa i jednocześnie jedyne, w którym mogą to robić z taką powagą bez narażenia się na śmieszność.

Japonia japonizuje kulturę zachodu, doprowadzając japońską kopię do prawdziwej maestrii, napisze Bator, podążając za przypadkowymi kobietami do cukierni chiizukēki, sprzedającej wyłącznie serniki, coś, co tak przypadło do gustu Japończykom, że proste ciastko zamienili w niepowtarzalne dzieła sztuki cukierniczej. „Sernik o smaku zielonej herbaty matcha, zielony jak ona, ozdobiony kroplą bitej śmietany i paroma grudkami czerwonej fasoli (…). Domieszany do lekkiego serowego kremu herbaciany puder, podobny do używanego w ceremonii herbacianej, nadawał zasadniczej części deseru gorzkawy, ziołowy posmak, fasola była mączna i bardzo słodka, jej skórka chrupiąca od karmelu, śmietana gęsta i ciężka. Ta nieprawdopodobna i o dziwo smaczna kombinacja smaków i konsystencji była moją małą przygodą, zmysłowym spotkaniem z Japonią”, pisze Bator a ja nie wytrzymuję i robię kulinarną przerwę.

Niepowtarzalność Tokio rozpisuje się jeszcze gęściej. W surowym klimacie tsunami, trzęsień ziemi, pory deszczowej i odczuwalnej tymczasowości, otoczenie zmienia się szarpane dramatycznymi wydarzeniami. Ale nie tylko topografia miasta naznaczona jest chwilowością; ludzie dopisują do niej swój osobliwy komentarz. Mody, za którymi podążają tokijczycy to krótkotrwałe interwały, napędzane kolejnym równie krótkim oszołomieniem, które przechodzi nagle w zachwyt czymś odmiennie różnym. Gdy ważne jest tu i teraz, pieczołowitość szczegółu dopracowana zostanie do perfekcji. Perfekcyjne jest też otoczenie, zabetonowane z plastikowymi substytutami zieleni. Poruszanie się w tym świecie wymaga wirtuozerii życia w akustycznych mieszkaniach szerokich na wyciągnięcie ramion, poruszania się ulicami maksymalnie wypełnionymi mieszanką aut, rowerów i pieszych.

Bator penetrując przestrzeń miasta zagląda do wszystkich jego zakamarków ze szczególnym rodzajem wścibstwa. Podgląda sąsiada, zagląda ludziom do talerzy, wygrzebuje ze śmieci „durnostojki”, które paczkami wysyła do Polski. Rozpoczyna swoisty opis poradnika codzienności. Opis pierwszego tête-à-tête z sedesem przypomina od razu fragmenty „Delicji ciotki Dee” Teresy Hołówki. Rytuał zdejmowania i nakładania butów i kapci, innych do witania gości, innych do podziwiania tarasu i ogrodów, innych do toalety, skwituje z polską nonszalancją, dopasowując się do niego wyłącznie wówczas, gdy trzeba. Rozdział po rozdziale oswajam coraz bardziej tę nieznajomą przestrzeń a z czasem mam wrażenie coraz większego zadomowienia. To niewiarygodne, bo daję się uwieźć narracji Bator, pozorowi, że dzięki literaturze można obcować z miejscem.

Początkowe oszołomienie przechodzi w konstatację, zatrzymujemy się z Bator, bo tak bardzo wchłonęło mnie poznawanie Tokio, że mam wrażenie ekskluzywnej wyłączności. Mam wrażenie, jakby Bator siedziała naprzeciwko i dzieliła się na gorąco wrażeniami z dwuletniego pobytu, z właściwą dla siebie precyzją opisu. Wsłuchuję się w historię, a zachwyt zmienia się w zdumienie, mieszające się coraz bardziej z zażenowaniem, bo tak bardzo różnimy się od Japończyków. Dyskrecja, powie Bator, obok otwartości, to drugie słowo klucz do zrozumienia japońskiego imperium erotycznego. Humbert Humbert z „Lolity” Nabokova oszalałby z radości w Japonii, napisze dalej, prowadząc mnie z hoteli miłości do Krainy Mydła – japońskich burdeli, gdzie namydlone kobiety, swoimi ciałami namydlają ciała mężczyzn, zakazanych tak jak gotówka w klubach pachinko a jednak funkcjonujących a wszystko na zasadzie umowy społecznej: jeśli nie szkodzi może istnieć. Yakuza – japońska mafia na tych samych zasadach prowadzi swoją „działalność”. „Dziwny jest ten świat”, śpiewał kiedyś Czesław Niemen a teraz zastanawiam się, czy planowaną od lat podróż do Japonii w dalszym ciągu chcę zrealizować? Kim są ci ludzie czytający erotyczne manga, w których poziom brutalności i okrucieństwa stawia Hannibala Lectera na pozycji nudziarza bez wyobraźni, pyta Bator a mnie przechodzi dreszcz przerażenia. „Japońskie prawo nie zabrania przedstawiania seksu z dziećmi ani jakiejkolwiek innej dewiacji wymyślonej przez ludzkość. Pedofilia jest oczywiście karana, podobnie jak we wszystkich innych cywilizowanych krajach świata, ale w krainie wyobraźni wszystko wolno”, czytam. Jeśli o krajach skandynawskich pisze się, że są stworzone dla kobiet, to Japonia jest zdecydowanie rajem dla mężczyzn. W żadnym innym kraju w tak oczywisty sposób i tak powszechnie nie epatuje się seksem, przyjemnością i erotyczną obietnicą jak tutaj. Gejsze, czy współczesne hostessy, im droższe tym bardziej nieosiągalne to wyrafinowana odpowiedź na niezaspokojone męskie ego; stworzone do jego łechtania i zadowalania. Bator nie tylko w przenośni wchodzi w tę kulturę, na pewien wieczór zamienia się w hostessę w jednym z luksusowych klubów dla mężczyzn.

Zamykając książkę pozostaję z wrażeniem odrębności i przekonaniem, że niebezpiecznie szybko zbliżamy się do japońskiego etosu pracy, czy kultury spędzania czasu wolnego (Porównaj z: „W Azji” Tiziano Terzani). Im bardziej oddalamy się od siebie tym bardziej przypomina to japońskie małżeństwa, które wymijają się rano i wieczorem a rozwodzą po przejściu na emeryturę, gdy okazuje się, że po kilkudziesięciu latach takiego „spotykania” się w domu, ci ludzie nie potrafią faktycznie razem mieszkać i być ze sobą. Im więcej Japończycy pracują, tym częściej napięcie i stress rozładowują w alkoholu, kupowanym seksie i hazardzie. Nie dziwi mnie, że Japonki odkładają na nie wiadomo kiedy plany małżeńskie i reprodukcyjne, skoro służą one wyłącznie państwu do podtrzymania jego przysłowiowych filarów. Odpowiedzialność za wychowywanie dzieci spada na matki, a presja sukcesu jest zbyt duża, żeby wybaczyć jakąkolwiek porażkę wychowawczą. O przyszłym życiu małych Japończyków zaważą decyzje, jakie podejmą ich rodzice wybierając dla nich przedszkole a potem kolejne szkoły, bo ścieżka edukacyjna najbardziej determinuje szansę na dobrą pracę, dobre małżeństwo, dobre życie. Japonia, jak czytam nie jest krajem przypadku a życie nie da tutaj nikomu drugiej szansy, więc gorsze urodzenie, gorsze decyzje zamienią się z pewnością w gorsze życie. I chociaż to wciąż kraj najlepiej ubranych i wyglądających bezdomnych, to jednak wciąż również w tę kulturę wpisana jest swojego rodzaju bezduszność.

Joanna Bator („Najbardziej gorący transfer roku„) zostawia z nadmiarem wrażeń, niemożliwym do szybkiego i natychmiastowego zrozumienia światem. Przeczytajcie o onsenach – kąpielowych spa i kulturze mycia, o największym teatrze masowym Takarazuka, w którym wszystkie role grają kobiety, przeciwieństwie kabuki. O imperium lolitek. O kulturze jedzenia. Zjedźcie rybę fugu, żeby otrzeć się o śmierć albo tańczącą krewetkę. A potem rozejrzyjcie się dookoła –  z ulgą? Z niepokojem?

Joanna Bator, Japoński wachlarz, Wydawnictwo Książkowe Twój Styl, Warszawa 2004. Projekt okładki i stron tytułowych: Maciej Sadowski. Redaktor: Joanna Rodziewicz. Korekta: Elżbieta Szelest. 278 stron. Książka zawiera liczne zdjęcia.