Kategorie
Literatura nordycka

Córki gór – Anna Jorgensdotter

„Córki gór” to rzecz niezwykła. Mądra i wzruszająca powieść o zmienianiu się świata i o człowieku w pętli zmian. O tym, że jesteśmy historią, która wpisuje się w historie innych ludzi. O miłości i zakochaniu, które na zawsze zamyka nas w czymś ulotnym, nieokreślonym, zmiennym. O tym, że warto marzyć i warto wykorzystać ten czas, który jest nam dany do podążania za marzeniami.

W Szwecji, jak mówią różne wyniki badań, ludzie uciekają od ludzi. Krępują się kontaktu z drugim człowiekiem. Eliminują choćby namiastkę bliskości wynikającą ze wspólnej podróży autobusem czy pociągiem, rozsiadając się jak najdalej od obcych. W powieściach realizują coś odmiennego, jakiś trudny do wytłumaczenia pęd ku drugiemu człowiekowi. Tak, jakby to, co niewyartykułowane w rzeczywistości, ze zdwojoną pasją dochodzi do głosu w powieściach.

Samotność, której przeraźliwe przejawy znajdują się w nagłówkach codziennych gazet, jak historie o staruszkach, którzy umarli, odnalezieni w swoich kawalerkach kilka miesięcy po śmierci, w powieściach szwedzkich, zamienia się w ucieczkę od samotności.

Tak jest też w „Córkach gór”. Wszyscy tutaj szukają w drugim człowieku spełnienia swoich marzeń, poczucia bezpieczeństwa, miłości, odrobiny czułości. Tak, jakby pragnienie zamknięcia się w wyobrażeniu o sobie we dwoje miało stanowić istotę życia.

LEKCJA SZWEDZKIEJ HISTORII POWOJENNEJ

Spotykamy grupę przyjaciół, gdzieś na północy, w małej społeczności Norrby odciętej od cywilizacji wielkich miast. Najpierw w roku 1939, potem 1944 a na końcu 1958. Każda z tych osób wydaje się mieć jakieś marzenie, czasem nienazwane, czasem niewyartykułowane. Czasem wykrzyczane i wyśmiane. Anna Jörgensdotter opisała ich świat nieśpiesznie, lekką ręką, ze swobodą gawędziarza i mądrością długowiecznego starca. Zatrzymała się nad ich losem oddając pewien moment w historii, moment zmieniania się mentalności, tworzenia nowych obyczajów, nowoczesnych norm.

Szwedzi mają wyssaną z mlekiem matki wrażliwość społeczną, artykułowaną na wiele sposobów a najciekawiej przejawiającą się właśnie w twórczości literackiej. Gdy zatem spotykamy się po raz pierwszy z bohaterami tej powieści jest rok 1939, w przededniu drugiej wojny światowej, której echa docierają też do Szwecji. Ostatnio coraz więcej pisarzy, podejmuje się takiej literackiej dyskusji o nieprzegadanych, nieprzepracowanych i długo przemilczanych „problemach”. Bryluje w tym Åsa Larsson (Aż gniew twój minie), której kryminały wywołują gorące ogólnoszwedzkie debaty. Takimi trudnymi tematami w tej powieści będzie neutralność Szwecji, która jednocześnie godziła się na przejazdy i przeloty wojsk niemieckich, odsyłanie z powrotem uchodźców wojennych, bogacenie się na handlu towarami, które miały popyt w czasie wojny. W książce pojawi się i strach przed nazizmem i ciekawie zostanie opisany zachwyt Hitlerem. Będzie też motyw polski i echa powstania warszawskiego, za co autorce należą się duże podziękowania, bo to jednak rzadkość, żeby w twórczości zagranicznej, autor powiedział wprost, że świat stał i czekał, aż Niemcy wykończą Polaków. Potem w Szwecji do głosu dochodzą komuniści, coraz wyraźniej domagają się praw związki zawodowe. Buduje się osiedla robotnicze, socjaldemokraci dochodzą do władzy. Jest to ten moment, kiedy społeczeństwo szwedzkie podnosi się powoli z biedy sprzed kilkudziesięciu lat, kiedy to największa fala emigracji opuszczała kraj, szukając szczęścia w USA, myśli się kategoriami bardzo praktycznymi, problemem jest znalezienie pracy, wyżywienie rodziny. Takie zdobycze szwedzkiej demokracji jak prawa dziecka czy emancypacja kobiet czekają w uśpieniu na swój czas. Uwielbiam literaturę, która potrafi o ważnych sprawach mówić tak interesująco.

Tym, co jest najciekawsze dla mnie w tej powieści to pokazanie, jak niezmienne były w tym świecie  losy ludzi i jak powoli zaczynali uciekać tej niezmienności. Jörgensdotter stworzyła perspektywę – kilku dekad, dając szansę spojrzenia na te przemiany, które najwyraźniej nie są jednopokoleniową rewolucją a długim procesem. Spotykamy dziewczyny, które bez względu na to, w czym są dobre, jakie skończą szkoły, ile dodatkowych kursów zrobią utkną w małżeństwie, zakotwiczą się i zastygną duchowo i emocjonalnie. Pogodzą się z brakiem uczuć w związku, z nieumiejętnością ich nazwania, z oczywistością rozkładu dnia, który codziennie jest taki sam, z czasem oznacza więcej dzieci i więcej obowiązków. W tych kobietach nie ma cienia buntu, cienia rozczarowania, czy oczekiwania czegoś więcej lub inaczej. Robią to, co robiły pokolenia przed nimi. Chcą się dostosować do tego, jakie jest ich obecne pokolenie (Porównaj z: „Być rodziną”, czyli szwedzka gospodyni domowa oraz „Urodzić dziecko” – Kristina Sandberg, powieść o szwedzkiej pani domu). Mężczyźni też tkwią w swoich rolach. Pracują zawodowo, do domu wracają po pracy, żeby zjeść i uciekają z tego domu tym częściej im więcej w nim dzieci, zamykając się w kręgu znajomych, tam mogą dyskutować, rozwijać swoje zainteresowania. Z tej książki do współczesności, w której Szwedki szukają partnerów, z którymi mogłyby rozwijać wspólne pasje jest ogromny przeskok czasowy. W powieści zatrzymamy się na pokoleniu, chyba ostatnich gospodyń domowych takich z wyboru niewyboru. Współczesne Szwedki zostają matkami, bo chcą. Szwedzi chcą brać urlopy tacierzyńskie. Tych kilka lat od ostatniego zdania w książce do dzisiaj trzeba wypełnić własnym wyobrażeniem.  A symboliczną ucieczką do współczesności jest dziewczyna, która żyje w związku bez ślubu, nie rodzi dzieci, a potem podejmuje decyzję o wyjeździe, bo ma marzenia, o których nie zapomniała a które chce spróbować spełnić.

Recenzja: Anna Jörgensdotter, Córki gór, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2012. Przełożyła Alicja Rosenau. Tytuł oryginału: Bergets döttrar (2009)