Te reportaże są jak czekolada zrobiona z samego kakao; obiecują słodką pralinę a wykręcają gębę goryczą gorzkiej prawdy. Bezradnie, tak się czułam podczas lektury, bo nie mogłam przestać się zastanawiać, jak to możliwe, że społeczeństwo staje się bezwładną, zastraszoną masą? Jak to możliwe, że nie ma w sobie dość woli działania, żeby zaprotestować, zawalczyć? Jak to się dzieje, że jak protestuje to w tak skrajny sposób?
Wciąż pamiętam głos Mariusza Szczygła („Láska nebeská„, „100/XX Antologia polskiego reportażu – Krakowska premiera„) z talk show, które prowadził w Polsacie, gdzie z naiwnością dziecka stawiał najważniejsze pytania. Tu też tak się dzieje, niby przypadkiem, spokojnie, w atmosferze imieninowego spotkania u cioci, Szczygieł zadaje najważniejsze pytania, pokazuje, jak ludziom brakuje odwagi, żeby na nie odpowiadać, odwagi a czasem, jak są wygodni i konformistyczni, żeby nie odpowiadać. Gdy wyobrażam sobie islandzkich skaldów zasiadających przy ogniu, żeby opowiadać sagi kolejnych rodów to mam przed oczami Mariusza Szczygła, wielkiego słowiańskiego wikinga zafascynowanego praskim ludem, który niskim, głębokim głosem, bez markowania prawdy snuje opowieść. A cały krąg słuchaczy śledzi zaczarowany każde słowo. Bo jak nie ulec magii historii rodu obuwniczego Baty, romansu Lídy Baarovej z Göbbelsem, opowieści o kulisach Praskiej Wiosny, początkach kariery Heleny Vondráčkovej. Jak nie dać się oczarować opowieściom, przez które przechadza się, a to Hrabal, a to Skvoretsky, Kundera , czy Havel.
Udało się w tej opowieści zamknąć paradoks kafkowskiego ducha prześladującego ten kraj, nakręcany przez machinę absurdu, wyobcowania, strachu. W tych tekstach kipi od emocji. Jest w nich gniew jątrzący się od bezradności człowieka, który śledzi los narodu ubezwłasnowolnionego socjalizmem, stającym się „ponurym więzieniem dla rozumu”. Jest tu kpina z dziennikarstwa plotkarskiego, którego największym newsem jest wyliczanie sztucznych zębów w szczęce Vondráčkovej.
Lubię reportaże, gdzie tło historyczne samowolnie przenika na wskroś tekst, rozszarpuje na strzępy jej bohaterów, jest silne i kategoryczne. I to są właśnie takie reportaże.
Mariusz Szczygieł, Gottland.