Opublikowany w 2016 w Norwegii „Spadek” Vigdis Hjorth wywołał tak gorącą debatę, że liczba ukazujących się dziennie opinii o książce, dochodziła do setki. Emocje, które sięgnęły w pewnym momencie, wydawać by się mogło, maksimum, podbiła kolejna książka. Młodsza siostra Norweżki, Helga Hjorth, z wykształcenia prawniczka – zgłosiła jasny sprzeciw i zażądała zakazu publikacji powieści. To czego nie udało jej się osiągnąć środkami prawnymi, zrobiła literacko. Zapisała się na kurs kreatywnego pisania i krótko potem ogłosiła własną książkę, z własną wersją wydarzeń. Jej literacka odpowiedź na powieść Vigdis, w ciągu dwóch dni sprzedała się w liczbie 6 000 egzemplarzy. Zaczęto mówić, że o ile Karl Ove Knausgård „Moją walką” obudził demony, to Vigdis Hjorth poszła z nimi na wojnę.
Spadek – fikcja czy prawda?
Pisarka przez cały czas konsekwentnie upierała się, że jej książka to fikcja. Helga, że fikcją były zarzuty jakie padły w książce pod adresem ojca, reszta była prawdą. Tę, skrupulatna pani prawnik, mogłaby godzinami wyliczać. Autorka „Spadku” tworząc fabułę czerpała bowiem garściami z prywatnej korespondencji, rozmów pomiędzy rodzeństwem, opisała uroczystość pogrzebową. Nie poskąpiła wielu szczegółów. Powstrzymania ich publikacji domagała się bezskutecznie rodzina. Ale Vigdis Hjorth zastrzegła, że jeśli nie znajdzie odważnego wydawcy, który opublikuje jej powieść, wówczas udostępni ją bezpłatnie w Internecie.
Okazało się jednak, że demony, z którymi zaprzyjaźnił się Knausgård, oswoiły bardzo norweski rynek książki. A tym, podobnie jak resztą świata, rządzi pieniądz. Na skandalach świetnie się zarabia. Znalazł się więc wydawca, który, jak podaje Wikipedia, w rok od premiery „Spadku” miał już na koncie 140 000 sprzedanych egzemplarzy tylko w samej Norwegii.
Vigdis Hjorth norweska outsiderka
Vigdis Hjorth nie należy do grzecznych dam, które niosą krzyż, cierpią i milczą. Nazbierała sporo doświadczeń życiowych, łącznie z odsiadką w więzieniu, gdzie trafiła na 30 dni za jazdę pod wpływem alkoholu. W więzieniu nauczyła się robić na drutach i napisała książkę: „Tredve dager i Sandefjord” [Trzydzieści dni w Sandefjord].
Życie jak widać od zawsze było dla niej kreatywną pożywką. W „Spadku” wykonała śmiały gest, który okazał się złotym strzałem. Pisarka do dzisiaj odcina kupony od sukcesu tej powieści. O ile jednak odważnie sobie pozwala w powieści, o tyle brakuje jej chyba śmiałości do stawienia czoła pytaniom? Poprosiłam ją o wypowiedź do tego tekstu, ale nie chciała powiedzieć, czy czytała książkę siostry i co o niej sądzi. Rzeczniczka prasowa wydawnictwa Cappelen Damm Tone Hansen uprzejmie poinformowała mnie, że pisarka jest kompletnie czasowo niedostępna i nie da rady z tego powodu odpowiedzieć na pytania.
Co takiego jest w powieści, że rozpaliło to całą Norwegię?
Vigdis Hjorth dokonała głębokiej wiwisekcji relacji rodzinnych. Takie próby rozbrojenia emocjonalnej bomby często prowadzą do wybuchu. I tak też stało się jeszcze przed publikacją powieści. Tekst jej zbliżył się na zbyt bolesną odległość do życia. A członkowie rodziny poczuli się dotknięci. Granica pomiędzy prywatnością została mocno naruszona. Zgadzało się zbyt wiele szczegółów. Pranie brudów rodzinnych w tym stylu mogło zostać odebrane za pozbawione smaku.
Ale na korzyść pisarki przemawia swojego rodzaju dysfunkcjonalność rodziny, która ujawniła się w powieści. Jedynym wentylem dla ujścia nagromadzonych przez lata emocji, wydawała się ta forma kapitulacji. Bo jednak, po doczytaniu książki, nie można nie zgodzić się, że pisarka walczyła całe życie z murem milczenia.
Tajemnica, która niszczyła relacje rodzinne stała się destrukcyjnym zaczynem w życiu Vigdis Hjorth. W pewnym momencie nie widziała już możliwości innego rozwiązania tej sytuacji, jak wyrzucenie z siebie prawdy. W formie literackiej i zarzekając się, że to fikcja. Ale wszyscy wiedzieli, że to prawda, która stanie się brzemieniem dla wszystkich, a nie tylko dla Vigdis, którą prawda nieustannie ciągnęła w dół.
Tytułowy spadek był jedynie ostatnią kroplą goryczy. Był emocjonalną ścianą, do której doszła pisarka. Żałuję, że nie mogę wprost napisać o co chodzi. Ale moment, kiedy to staje się jasne w powieści, zmienia zwrotnicę interpretacyjną w takim wymiarze, że zdradzenie tego szczegółu, odebrałoby przyjemność zaskoczenia.
Spadek – faworytem krytyki i czytelników
Akcja rozgrywa się we współczesnej Norwegii. Śledzimy konflikt pomiędzy rodzeństwem o spadek po rodzicach, którzy za życia postanowili uregulować pewne sprawy. Ich decyzja spotyka się ze sprzeciwem dzieci, które czują się pokrzywdzone. Autorka delikatnie dotyka materię, ale z wytrzymałością kropli, która na końcu rozsadza skałę. Początkowo można sądzić, że to zwykły rodzinny konflikt o kasę; „domki na Hvaler, na samym skraju szkieru, z widokiem na morze”, to intratna nieruchomość. Ten, komu przypadnie zyska nie tylko urocze miejsce na letni wypoczynek.
Dziwnie czyta się powieść, o której wiadomo, że nasycona jest prawdą. Vigdis Hjorth uruchamiając zapłon rodzinnej historii, nie szczędzi nikogo. A najmniej siebie. Powieść wyrosła na geście rozpaczy podszyta jest mocno bezradnością. Dopiero tu, ubrana w krótkie, surowe i ostre frazy, zadaje ciosy tłumione przez całe życie. Pisarka pisze na kumulowanej latami złości, która miejscami prowadzi ją na literackie manowce. To dlatego zapytany o opinię o książce, szwedzki krytyk literacki Jens Liljestrand napisze, że powieść nie podoba mu się z powodów estetycznych; styl jest pozbawiony wartości artystycznych i przyziemny: Jag tycker inte om „Arv och miljö”, av estetiska skäl; den är för vardaglig och konstlös i stilen.
Odnoszę podobne wrażenie. Nie podoba mi się sucha fraza, miejscami nacechowana powtórzeniami, które wprowadzają element znużenia. Pozostajemy jednak w tyle od reszty literackiego establishmentu, który czyta powieść Norweżki na kolanach. Wór nagród i pochlebnych recenzji robi wrażenie niekończącego się Bożego Narodzenia: Bokhandlerprisen i Kritikerprisen 2016, nominacja do Nagrody Literackiej Rady Nordyckiej. W 2019 nominacja do amerykańskiej National Book Award. Rok po premierze powieść Norweżki została wystawiona na deskach Den Nationale Scene w Bergen. Szwedzki wydawca Natur & Kultur, sprzedaje 80 000 egzemplarzy. W rankingu „Books of the year 2019” „The Financial Times” książka znalazła się w ścisłym topie. „The New Yorker” poświęca powieści sporo miejsca w długim omówieniu pt.: „The Norwegian Novel That Divided a Family and Captivated a Country” a „The New York Times” i „Los Angeles Review of Books” przeprowadza z pisarką wywiad.
Autofikcja – nowy trend we współczesnej literaturze?
Przeglądając rzeczy, które ostatnio wzbudziły literacki ferment, odkryłam, że większość z nich to powieści autobiograficzne, które udają fikcję, pożerając rzeczywistość jak Knausgård: „Nikt mnie nie ma” – Åsy Linderborg, „Wróżba. Wspomnienia dziewczynki” – Agnety Pleijel, „Bez opamiętania” – Leny Andersson. Rynek przeżywa swojego rodzaju renesans na literaturę dokumentu osobistego. O krótką wypowiedź poprosiłam dra Jensa Liljestranda, zastępcę szefa działu kultury „Expressen”, byłego krytyka literackiego „Sydsvenskan” i „Dagens Nyheter”, nominowanego za swoją biografię o Vilhelmie Mobergu do najważniejszej nagrody literackiej Augustpriset oraz dr Annę Pekaniec, adiunkta w Katedrze Krytyki Współczesnej Wydziału Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego, specjalistkę od literatury dokumentu osobistego.
Anna Dutka – czy możemy mówić o trendzie autobiograficznym we współczesnej literaturze nordyckiej?
Dr Jens Liljestrand – bezdyskusyjnie autofikcja jest trendem. Trudno sobie przypomnieć wartą wspomnienia współczesną powieść, która nie zawierałaby w jakimś stopniu wątków autobiograficznych i nie bawiła się relacjami pomiędzy dokumentem a fikcją.
Anna Dutka – Pisarze często zapierają się, że ich autobiograficzne powieści, to czysta fikcja. Jak krytyka podchodzi do tematu od strony definicji?
Dr Anna Pekaniec – Jednym z gatunków literackich, a właściwie rodzajów literackich (propozycja Romana Zimanda z książki pt. „Diarysta Stefan Ż.” sprzed trzydziestu lat (1990), by zacząć patrzeć na szeroko pojętą literaturę dokumentu osobistego – zawierającą m. in. dzienniki, autobiografie, pamiętniki, eseje, listy, diariusze, gawędy, wspomnienia – jak na autonomiczną przestrzeń rządzącą się odmiennymi regułami od zawierającej je do tej pory epiki, regułami w dużej mierze wynikającymi z oddziaływania między opisywanymi faktami a fikcją, predestynowanych do rozliczania się z niełatwymi, bolesnymi, traumatycznymi, wstydliwymi historiami rodzinnymi jest autobiografia.
Anna Dutka – w którym momencie autobiograficzne pisanie nadało nową wartość, inny wymiar literaturze nordyckiej?
Dr Jens Liljestrand – trudne pytanie, tradycja sama w sobie jest bardzo stara. „Moja walka” Knausgårda z pewnością stanie się klasykiem gatunku, ale już August Strindberg rozpisywał własne życie w wielu książkach, choćby w „Spowiedzi szaleńca”.
Anna Dutka – Często w przypadku powieści autobiograficznych, zwłaszcza tych dotykających trudnych, bolesnych spraw mówi się o elemencie autoterapii.
Dr Anna Pekaniec – Ze względu na swoje mocne powiązanie z życiem, na bycie swoistą interpretacją przeszłych doświadczeń, bywa poręcznym narzędziem do opowiedzenia – nieraz po długich latach milczenia, o niekoniecznie pogodnej i chwalebnej odsłonie rodzinnych dziejów. Dlatego też często zdarza się, że piszący autobiografie, dzienniki, prowadzący rozległą korespondencję, poważnie liczący się z możliwością wydania ich drukiem, zastrzegają, że np. nie mogą być one publikowane w całości przez określony czas, niektóre z zapisków na zawsze zostają opatrzone klauzulą tajności. Co jednak nie zmienia tego, że przecież jednym z celów prywatnych narracji jest właśnie nakreślenie zarówno wspomnień jasnych, pogodnych, jak i tych mrocznych, nierzadko kładących się długim cieniem na pozornie mało niepokojącej, czy wręcz niemalże modelowej rodzinie.
Anna Dutka – Zastanawiam się na ile to, co pojawia się w literaturze nordyckiej koresponduje z tematami, jakie wybrzmiały ostatnio mocniej w polskiej literaturze?
Dr Anna Pekaniec – Katarzyna Surmiak-Domańska (a właściwie Halszka Opfer, autorka przejmującej powieści „Kato-tata”) w 2012 roku wydała „Mokradełko” – rozpisaną na relacje osób bliżej lub dalej z nią związanych, autobiografię, w której opowiada o tym, jak przez lata była wykorzystywana seksualnie przez ojca, i jak czuła się opuszczona przez wszystkich wiedzących o tym procederze. W tym samym wydawnictwie (Czarne), jego współzałożycielka, Monika Sznajderman opublikowała „Fałszerzy pieprzu” (2019) – pieczołowicie odzyskując historię żydowskiej rodziny ze strony ojca, jak i polskiej rodziny ze strony matki, pytając, jak to możliwe, że rodzina po kądzieli nie dostrzegała ogromu Holokaustu. W tym samym roku, Michał Garapich, odwołując się do słuchanych od dzieciństwa opowieści, anegdot (z biegiem czasu coraz mniej zabawnych, a coraz bardziej przykrych i rubasznych), zachowanych dokumentów, pamiętników niektórych członków rodziny, wydał „Dzieci Kazimierza”. Gatunkowa hybryda, łącząca w sobie zarówno cechy autobiografii, wspomnień, reportażu historycznego, jest swoistą spóźnioną spowiedzią, zadośćuczynieniem wobec tych członków rodziny, którzy pochodzili z nieprawego łoża. Kazimierz Garapich, właściciel majątku na Kresach, oprócz „legalnych” dzieci z prawowitą żoną, miał także ponad dwadzieścioro nieślubnych potomków. Michał Garapich próbuje odgadnąć, co czyli jako wykluczani i wykluczane, z mniejszych lub większych ułamków opowieści buduje tekst o celowym izolowaniu, pogardzie, tęsknocie, ale i próbie zasypania podziałów, choć nie ich zapomnienia.
Anna Dutka – Czy literatura rozliczeniowa jest echem współczesnych czasów?
Dr Anna Pekaniec – Przywołałam zaledwie kilka współczesnych przykładów, co nie oznacza, że dawniejsi autobiografowie i autobiografki unikali takich rozrachunków. Choć tu od razu małe zastrzeżenie, o ile w tekstach pisanych przez mężczyzn, swoiste familijne „pranie brudów”, choć niekiedy szokowało, było akceptowane, to w przypadku autorek, narażało je na zmasowaną krytykę, niekiedy i ostracyzm. Kobiety piszące o swojej rodzinie „nie tylko dobrze” łamały swoiste tabu literatury dokumentu osobistego z żeńską sygnaturą, zakazujące ujawniania wstydliwych, przemocowych, jawnie traumatyzujących zachowań czy działań poszczególnych członków rodzin. Innymi słowy, w przypadku autobiografek rozliczeniowe narracje były aktem podwójnej odwagi. Przykłady? Wirydianna Fiszerowa w „Dziejach moich własnych i osób postronnych…” nie stroniła od opisywania przywar własnej siostry, matczynego chłodu, alkoholizmu pierwszego męża, jego zdrad. Jadwiga z Działyńskich Zamoyska w adresowanych do córki wspomnieniach, opowiada o chłodnych relacjach z własną matką, Celestyną, stawiającą jej wysokie wymagania, i stale obniżającą i tak dramatycznie niską samoocenę dziewczynki, ostatecznie wydanej za mąż za własnego wuja, brata matki (konieczna była zgoda z Watykanu ze względu na bardzo bliskie pokrewieństwo). Zofia Romanowiczówna w prowadzonym przez kilkadziesiąt lat dzienniku bardzo często skarży się na apodyktyczną matkę, i dość konfliktowego brata. Romana Pachucka, jedna z pionierek ruchu emancypacyjnego, w pamiętniku kilkakrotnie wspomina o tym, że czuła się niedoceniana przez matkę, zawiedzioną samodzielnością córki. Osobiste narracje były przez autobiografki traktowane nie tylko jako możliwość szczerego wypowiedzenia tego, co niekiedy ciążyło im przez dekady, powodując nierzadko poważne problemy, lecz również jako przestrzeń wolności. Autobiografia przynosiła ulgę, nierzadko zastępowała terapię.
Anna Dutka – Na czym polega siła autobiograficznego pisania?
Dr Anna Pekaniec – Rozliczeniowy aspekt literatury dokumentu osobistego jest bezdyskusyjny, jednocześnie przeważnie nie jest to jej prymarny cel. Pamiętać należy, że autobiografie są interpretacją doświadczeń, a więc, mają niezbywanie subiektywny charakter. Zatem, mogą podważać wiarygodność opowieści, jako jednostronna relacja. Jestem jednak głęboko przekonana, że właśnie w owym subiektywizmie, idiomatyczności kryje się siła autobiograficznych rozrachunków.
Dodatkowe źródła, z których korzystałam: „Vi läser”.
Buycoffee.to
Jeśli chcesz docenić moją pracę włożoną w napisanie tego artykułu postaw mi wirtualną kawę.
LH.pl
Jeśli chcesz docenić moją pracę możesz mnie wesprzeć kupując usługi u polskiego dostawcy hostingu: https://www.lh.pl, u którego od początku tworzę Szkice Nordyckie na własnej domenie. Z moim partnerskim kodem rabatowym: LH-20-57100 otrzymasz obniżony koszt hostingu w pierwszym roku o 20% a ja prowizję od LH.pl tak długo jak będziesz ich klientem / klientką.