Dla osób, które nie tylko się zaznajomiły, co zafascynowały kinem Joachima Triera przyjęcie „Thelmy” może budzić pewne opory. Przeskok gatunkowy jest taki jak między Zolą a Márquezem. Realista nagle sięga po fantastykę w tonacji noire, opowiadając bajkę, która niczym krwiste historie braci Grimm strasząc ujawnia mroczną prawdę. Amerykanie zaklasyfikowali film Triera jako horror story, fairy tale i superhero movie. Czy jednak słusznie?
Wraz z „Thelmą” dokonałam kolejnego kinowego odkrycia po cyklu psychologicznym: „Spotkania Filozoficzne” w Kinie pod Baranami. Spotkania mają akademicki sznyt a to dzięki prowadzącej, dr hab. Joannie Hańderek z Instytutu Filozofii UJ, specjalistki od filozofii kultury i współczesnej filozofii z mocnym naciskiem na postkolonializm, globalizację, gender i multikulturalizm. Jej zainteresowania naukowe i obecność pozauczelniana w roli redaktorki racjonalista.tv, członkini Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów i blogerki genialnie pasowała do dyskusji o najnowszym filmie Joachima Triera. „Thelma” zgarnia kolejne nagrody. W 2017 dostała Nagrodę Norweskich Krytyków Filmowych, a Eili Harboe za tytułową główną rolę została uhonorowana nagrodą dla najlepszej aktorki w Mar del Plata Film Festival 2017 i wyróżnieniem podczas Berlinale w kategorii „Młodzi, obiecujący aktorzy europejscy”. Ale, jak prowokacyjnie otworzyła dyskusję Joanna Hańderek, nasuwa się pytanie, czy mamy faktycznie do czynienia z dziełem genialnym czy zostaliśmy jedynie nabici w przysłowiową butelkę?
A problem pojawia się już przy pytaniu, o co właściwie w tym filmie chodzi? Sam Joachim Trier dając nam wolność interpretacyjną, w wywiadach mówi, że chciał zrobić film o młodej kobiecie szukającej drogi do samej siebie, odkrywającej własną tożsamość i walczącej o autonomię dla siebie. I zrobił to, tyle, że bawiąc się kinem, zapożyczeniami i miksując gatunki. Postać kobiecą wybrał z zamysłem, bo jak powiedział sporo już zrobiono filmów o homoseksualizmie mężczyzn; „Thelma” ma być skandynawskim wyłomem w nurcie, który rządzi naszą wyobraźnią od głośnego i dla wielu kontrowersyjnego „Życia Adeli” Abdellatifa Kechiche. Thelmę poznajemy jako kilkulatkę. Długie, bergmanowskie, posuwiste ramię kamery prowadzi nas obok pary: ojca i kilkulatki. Idą środkiem skutego lodem jeziora, zatrzymują się, żeby przez chwilę obserwować przepływającą pod ich stopami rybę. Wymowne spojrzenie ojca na córkę. Wchodzą w głąb lasu, najwyraźniej wybrali się na polowanie. Ojciec dostrzega w oddali jelenia, ale wypaloną do strzału broń nagle kieruje w stronę głowy dziewczynki. Niepokojące dlaczego? i oczekiwanie na rozstrzygający strzał nadają ton całemu filmowi.
I już w tym miejscu Trier nas kupuje. Tyle, że niespełnioną obietnicą. Zarysowuje się nam wizja mrocznego thrillera, który jednak stylizowany jest na kino z ambicjami. Zawieszone na skraju zdania pytanie o to, czy to faktycznie dobre kino, czy tylko dobry chwyt, wydawało mi się trudne do rozstrzygnięcia, aż do ostatniego wydania dwójkowej „Czytelni”. Z dylematu uwolnił mnie Piotr Kofta. Omawiając „Innych ludzi” zasugerował, że niektórym książkom trzeba nieco odpuścić. I o ile ostatnia Masłowska językowo jest kolejnym zimowym wejściem na K2, to fabularnie i pod kątem diagnozy społeczno-obyczajowej dałaby się streścić w kilku zdaniach i nie wnosi nic więcej niż wiele krążących po magazynach artykułów o współczesnej kondycji Polaków. I w tym miejscu Piotr Kofta powiedział coś, co bardzo dobrze sprawdzi się w przypadku „Thelmy”: czasami trzeba trzymać w ryzach własne oczekiwania i przypominać sobie nieustannie, że nie mogą być zbyt wygórowane.
Do „Thelmy” podchodzę więc na luzie. W sumie, gdyby film rozebrać z warstwy grozy, zostaje zwykła opowieść o stawaniu się kobietą. Tytułowa Thelma jest dzieckiem, dla którego rodzice tracą zainteresowanie tuż po narodzinach syna. W dziewczynce narasta poczucie odrzucenia. Trier pokazuje, że dorastanie do kobiecości to droga przez odrzucenia, stanie w cieniu, nieustanne zabieganie o uwagę i uczucia. Wiem, że narzucam tej interpretacji genderowy skafander, ale odpuśćmy sobie uprzedzenia i spójrzmy na filmową historię właśnie takim filtrem.
Mamy tutaj dziewczynę mocno trzymaną w ryzach przez rodziców, którzy dyscyplinują ją podsycaną żarliwością religijną. Thelma ma być skromna, cicha i posłuszna. Rodzice kontrolują jej życie, a nieustanne telefony to tylko jeden z wielu sposobów wkraczania w nie. Gdy Thelma pierwszy raz zabiera głos i wyraża własną opinię usłyszy jedno z praw Jante; nie powinna sobie wyobrażać, że jest lepsza od innych. Ojciec, wspierany przez potakującą matkę, przywróci dziewczynie odpowiednie proporcje myślenia o sobie. Thelma idzie przez życie na krótkiej smyczy. Czy się z niej urwie?
Trier rozwija wiele tropów genderowych. Zacznijmy od PNES, czyli psychogennych napadów rzekomo padaczkowych, które pojawiają się u Thelmy, w filmie ciekawie zilustrowane zdjęciami z przeszłości obrazującymi dowody kobiecej histerii. I tak z mozaikowych informacji wyłania się obraz kobiecości, czegoś na kształt niezrozumiałego procesu, trudnej biologii, seksualności, którą trzeba poskramiać, przekroczeń, do których już od czasu Ewy bardziej skłonna była kobieta. Wiele jest tu symboli kojarzonych z kobietą i kobiecością, począwszy od greckiej litery theta, ryby, wielu elementów horyzontalnych jak jezioro skute lodem, ziemia czy po prostu woda.
Obraz kobiety w filmie Triera to na wskroś obraz skandynawski. Trudno mówić czy bardziej norweski czy duński. Wprawdzie Trier urodził się w Kopenhadze, ale dorastał w Norwegii. Jego ojciec jest Duńczykiem. Ukończył duński European Film College. Jest kimś kto wyrósł w tyglu nordyckim, gdzie elementy feminizmu były silne. Do tego jego matka też jest filmowcem i zrobiła kilka filmów o emancypacji kobiet w Afryce. Kreując postać Thelmy wydaje mi się, że przeobraża symbolicznie faustowską Małgorzatę w rejony kojarzone z kobiecością Amazonek, które „dusiły swoich nowo narodzonych synów, jak Danaidy i kobiety z wyspy Lemnos zabijające swych mężów”*.
Wreszcie Trier odwraca wątek erotyczny. Symbolicznym Akteonem, którego zachwyci kąpiąca się Diana, będzie Anja, grana przez Kayę Wilkins, znaną jako Okay Kaya, wokalistka norwesko-amerykańska, którą Trier namówił do pracy przy filmie. Bawi się też Norweg wątkiem kusicielki. Syreny w Odysei czy rusałka Renu Lorelei czarowały śpiewem. Thelma ma supermoc, którą możemy kojarzyć z magią czarownic lub nadprzyrodzonymi umiejętnościami bohaterów komiksowych. I podobnie do swoich poprzedników skorzysta z nich, żeby uwieść ukochaną.
Przy „Thelmie” naprawdę można bez końca bawić się w odczytania i szukać kolejnych symboli. I to dlatego w czasie naszej kinowej dyskusji padały zarzuty, że nadmiar odbiera filmowi finezję. Że bardziej udaje niż jest przedsięwzięciem ambitnym. Bo wprawdzie symbolika w filmie jest bogata, ale zbyt oczywista. Równie oczywiste i łatwe do rozpoznania są zapożyczenia. Jest tu suspens rozsadzany od wewnątrz na zasadzie kontrastu, nieoczekiwanych połączeń, ale też hitchcockowskich chwytów. To nie tylko kwestia miejscówek, które grają w filmie: Oslo, Göteborga, Trollhättan i Kiruny, ale przede wszystkim elementów wykadrowanych w krajobrazie dla podsycenia nastroju grozy. Drzewa szumią niepokojąco, z niezrozumiałych powodów ptaki rozbijają się o szyby okien czytelni uniwersyteckiej, wąż pełznie blisko zabudowań osiedla mieszkaniowego, wielka konstrukcja u sufitu w operze w Oslo grozi zawaleniem, nagle tafla wody w basenie zamienia się w niemożliwy do przebicia sufit. Przestrzeń w filmie Triera kurczy się, zaciska i dusi. Do tego wrażenie, że w najbliższym otoczeniu nie ma miejsca, które dawałoby stuprocentowe poczucie bezpieczeństwa uruchamia odpowiedni poziom kortyzolu, aplikowanego tutaj jak kroplówka podtrzymująca życie choremu.
Odpowiedź na pytanie, czy Amerykanie słusznie rozpoznali gatunkowe tropy w „Thelmie”, pomogłaby zinterpretować film. Ale mamy tu do czynienia raczej z hybrydą gatunkową. To film odczytań otwartych, bez kropki na końcu. Najbliżej mu jednak do bajki, co sam w wywiadzie dla Interii podkreśli Trier, mówiąc, że taka konstrukcja pozwoliła mu „pokazać coś bardzo ludzkiego, z czym możemy się utożsamiać, tyle że za pośrednictwem zjawisk nadprzyrodzonych”. To właśnie wydaje mi się siłą filmu, który przekonuje do siebie kolejnych jurorów. Realizm przecinają tu sceny, co do których, do końca nie mamy pewności, czy są snem, czy jawą. Niepokój podkreślany muzyką, chłód szerokiego kadrowania, zdjęcia z lotu ptaka, gdy kamera zawieszona wysoko, sprawiają, że trudniej dostrzec szczegół, a percepcja zaciera się. Nordyckie plenery zaczynają przypominać Metropolis i Gotham City, tyle, że w filmie Triera nie wiemy, kto jest tym złym.
Czy zatem iść czy nie iść na film Triera? Iść, ale jak sugeruje Piotr Kofta trzymając w ryzach zbyt wygórowane oczekiwania. Zachwycić się muzyką, stroną estetyczną filmu, fabułą i wybaczyć nadmiar, może zbyt oczywistej gry w symbole i zabawy kinem.
Źródła: * Władysław Kopaliński „Słownik symboli“, Wiedza Powszechna, Warszawa 1990, The Verge.
Buycoffee.to
Jeśli chcesz docenić moją pracę włożoną w napisanie tego artykułu postaw mi wirtualną kawę.
LH.pl
Kupując usługi u polskiego dostawcy hostingu: https://www.lh.pl, u którego od początku tworzę Szkice Nordyckie na własnej domenie, z moim partnerskim kodem rabatowym: LH-20-57100 otrzymasz obniżony koszt hostingu w pierwszym roku o 20% a ja prowizję od LH.pl tak długo jak będziesz ich klientem / klientką.