Kiedyś „Wilki” śpiewali: „Więc zostaje tylko to / Parę zdjęć i kilka miejsc”. I tu się mylili. Zostają też czasem książki. „Moja przygoda z Norwegią” Anny Siwek to jeden z przykładów podróżowania i pisania książek w jednym i jednocześnie jedno z najczęstszych marzeń ludzi zakochanych w Skandynawii i w literaturze. Jak je zrealizować i nie popsuć, o tym będzie dzisiejszy wpis.
Już dawno prywatne relacje z podróży i osobiste rekomendacje wyparły z rynku bezosobowe przewodniki. Blogi i festiwale turystyczne rozrastają się z roku na rok poświadczając, że podróżowaniu dobrze robi rzetelna relacja, ocena i pomysł na zwiedzanie świata. Stąd zasiedziały w Toskanii duet Anny Goławskiej i Grzegorza Lindenberga pobił wszelkie rekordy sprzedaży ich bardzo subiektywnych włoskich poleceń. Stad popularność wycieczek śladami „Białego” po Svalbardzie razem z Iloną Wiśniewską. Do innego źródła docierają rodzice podróżujący z dziećmi, inne nawiedzają rowerzyści, piechurzy czy koneserze podróży kulinarnych. Pod tym względem książka Anny Siwek ma kompletnie niewykorzystany potencjał, a brak pomysłu na podróżowanie przełożył się na nieznośny bałagan w stylu „wszystko i nic”; począwszy od ustępów poświęconych wierzbówce kiprzycy po opis ubrań służbowych pracowników norweskiej sieci Kiwi Mini Prix.
Anna Siwek razem z mężem i dwójką dorosłych synów wyjeżdża na dwutygodniowe wakacje kamperem po Norwegii. Mąż siada za kierownicą, ona do dzienniczka, który później posłuży do napisania książki. Rzecz w tym, że tytularna Norwegia pozostaje krajem z opisu na Wikipedii, rzeczą na miarę broszurki informacji turystycznej. Do tego pada tutaj na temat Norwegii stwierdzenie niemające pokrycia w faktach, co jest bolączką osób, które po wypadzie turystycznym w jakiejś miejsce chcą o nim pisać prawdę objawioną. Ten błąd popełnił w swoim czasie Andrzej Muszyński w „Cyklonie” dając upust niewiedzy na spektakularną skalę. Książka Anny Siwek powiela nieprawdziwe, stereotypowe i powierzchowne informacje. Autorka stwierdza, że Norwegia z bardzo ubogiego kraju stała się nagle bogata za sprawą ropy, co jest nieprawdą. A ta jest taka, że to ponadpartyjny projekt i zgoda na budowania państwa opartego na solidarności społecznej przyczynił się do wyciągnięcia Norwegii ze skrajnego ubóstwa. Państwo po 400 latach niechcianych lub niekorzystnych unii wychodzi pokojowo z zapaści i buduje konsensus, pod którym podpisuje się cały naród. Pod wieloma względami moglibyśmy porównywać polską historię z norweską ucząc się mądrego rządzenia. Ropa i złoża gazu odkryto, gdy Norwegia była już bogatym krajem. Dobrze to opisano w monumentalnej publikacji Ośrodka KARTA „Droga na Północ. Antologia norweskiej literatury faktu”.
Jedyny sensowny pomysł na czytanie tej książki to pójście tropem antropologicznym. Gdy wytniemy pełne egzaltowanych przysłówków i przymiotników opisy kraju fiordów, wyłania się obraz polskiej rodziny w epoce posttransformacyjnej. Ona, rocznik 1963, poświęca się bliskim i wspiera korporacyjną karierę męża, który wreszcie zaczyna od niej odcinać intratne kupony. Czas, który kiedyś wypełniało codzienne zajmowanie się domem i pracą, zaczynają realizować na miarę rodziny, dla której zagranica była syndromem choroby, na którą cierpieli ludzie w szaroburym PRL-u. Zamknięcie w politycznym projekcie ZSRR objawia się tęsknotą za wolnością, nie tylko do własnego zdania. Stają się obywatelami Europy; mieszkają tam, gdzie męża rzuca firma, co ona wykorzysta dla tła swoich powieści. Bo wkrótce zaczyna publikować romantyczne historie osadzone w miejscach, w których mieszka. Chwilę potem ze wspólnych wojaży wykroi nowy kawałek w swoim literackim torcie.
Przyglądając się rodzinie Siwków można poobserwować zwyczaje podróżnicze Polaków. Ojciec poświęca się, żeby zafundować rodzinie podróż marzeń; pruje niezmordowany kamperem przez Skandynawię. Zero narzekań i okazywania zmęczenia. No raz, pod koniec, gdy do pokonania jeszcze kilkaset kilometrów a termin oddania samochodu za kilka godzin. To twardziel na miarę sukcesu wolnorynkowej Polski. Żona ogarnia dom na kółkach, którego jest demiurgiem. To ona zaplanuje posiłki i wyegzekwuje kilka opcji w programie zwiedzania. Wciąż jest słynną szyją, która kręci głową. Chociaż oczywiście raz się wyłamie i zagoni czekających na posiłek mężczyzn do – powiedzmy – roboty. W magiczny sposób zamieni surowy norweski kamper w substytut domu przenosząc do niego nawyki wyrośniętych synów, dla których dużo ciekawszy od widoków zza okna jest newsfeed na Facebooku.
Widać, że znajdujemy się na pograniczu dwóch generacji. Synowie to już dzieci nowej Polski, wpadają na wakacje prosto z Londynu. Rodzice to ci, dla których „wreszcie” świat stanął otworem. Zdobywają go w znoju, bo trudno przyjemnością nazwać tempo ich podróżowania. Dzienne limity kilometrów wręcz szokują, ale niezmordowani prą naprzód, dalej, głębiej w kraj, odhaczają zachłannie wszystko, co warto zobaczyć po drodze. Siły jednak i czasu brak na zadumę, kontemplację i głębszą refleksję. Często dojeżdżają na miejsce za późno albo pechowo, gdy zabytki są zamknięte, ale zatrzymują się i stawiają za każdym razem dziewiczy krok. Chcą zaliczyć to, co powinno się na takiej trasie zobaczyć. Eksplorują ziemię norweską z równym entuzjazmem jak Neil Armstrong Księżyc. I nawet, gdy okazuje się, że znowu parkują w pobliżu toalet, przepełnia ich radość z misji poznawania czasami dziwnych Norwegów.
To kolejna rzecz do wysupłania z „Mojej przygody z Norwegią”. Jakie pierwsze wrażenie robi na polskiej rodzinie Norwegia? Co ich śmieszy, szokuje i dziwi w przodkach wikingów. Fascynująca jest ciekawość, z jaką Anna Siwek docieka prawdy, próbując zrozumieć osobliwych dla niej miejscami Norwegów. Doczytuje, szuka wyjaśnień, chociaż nie wychodzi poza eksplorację internetu i dość stereotypowego i powierzchownego „Skandynawskiego raju. O ludziach prawie idealnych” Michaela Bootha. Odrębność skandynawskiego krajobrazu komentuje miarą swojej ciekawości i uprzedzeń. Norweskie czerwone domki „na początku straszliwie raziły jej zmysł estetyczny”. Fala zachwytów przechodzi w rozczarowanie banalnymi widokami norweskich wiosek. Gdy brakuje spektakularnych landszaftów z fiordami w tle, nuda obsianych zbożem pól, polnych łąk wyłącza autorkę, która ma wówczas czas wertować internet i poszerzać swoje informacyjne horyzonty w oczekiwaniu na „widoki jeszcze wspanialsze”.
Z żalem stwierdzam, że chwytliwy pomysł na napisanie książki podróżniczej o Norwegii, tutaj nie wypalił. Dwa tygodnie kamperem przez Norwegię mogłoby stać się bazą praktycznych wskazówek, notesem z podróży, który przyszłym czytelnikom ułatwiłby planowanie takiego wyjazdu. Wystarczyło podsumować każdy rozdział i pokazać liczbę przejechanych kilometrów, pokazać jak często trzeba w takim samochodzie tankować, gdzie, w jakiej formie i wysokości pobierane są opłaty za przejazd, dodatkowo dołączyć adresy ze sprawdzonymi rekomendacjami i mielibyśmy bardzo praktyczny przewodnik dla podróżujących kamperem. Brak pomysłu na książkę odbija się na jej nijakości. Do tego dochodzi narracja, w której nasycenie wtrętami w stylu Knausgårda: idziemy brać prysznic, jemy kolację, pijemy kawę, każe się zastanowić nad negatywnym wpływem Norwega, który najwyraźniej poszerza grono naśladowców. Nawet, ci którzy nie byli w Norwegii słyszeli, że to kraj z przyrodą wywracającą zmysły. Jeśli brakuje komuś słów na wyrażenie jej urody, to może warto zamilknąć. Bo słowo „piękne” potrafi potężnie namieszać w krwiobiegu. Powiedziane raz i w odpowiednim miejscu. Powtarzanie fraz sprawdza się w mantrach. W literaturze tylko w wyjątkowych momentach ma jej moc.
Podsumowując: „Moja przygoda z Norwegią” to antyprzewodnik; skutecznie zniechęcający do podróżowania kamperem. Rzecz, która zostaje w pamięć to znużenie przejechanymi kilometrami, szukanie parkingów, minięte w locie centrum Trondheim, zamknięte zabytki, do których autorka dotarła za późno i spanie w pobliżu toalet. Oglądanie Norwegii zza okna samochodu przypomina wycieczki po Krakowie autobusem. A pokonywanie setek kilometrów w dwa tygodnie to jak zwiedzanie Europy w weekend. Tempo i jakość odhaczania kolejnych miejsc to po prostu zaliczanie, które w niektórych okolicznościach może skończyć się nie tylko emocjonalnym trzęsieniem ziemi. Tutaj jest wyłącznie próbą zjedzenia ciastka, które ogląda się na półce zza szybą.
Recenzja: „Moja przygoda z Norwegią”, Anna Siwek, Wydawnictwo Poligraf, Brzezia Łąka 2017. Projekt okładki i skład: Aleksandra Mikołajko, Wojciech Ławski. Opieka redakcyjna: Klaudia Dróżdż. Korekta: Anna Kurzyca. ISBN: 978-83-7856-626-7. Stron: 149.
Za egzemplarz recenzencki dziękuję autorce książki.
Buycoffee.to
Jeśli chcesz docenić moją pracę włożoną w napisanie tego artykułu postaw mi wirtualną kawę.
LH.pl
Kupując usługi u polskiego dostawcy hostingu: https://www.lh.pl, u którego od początku tworzę Szkice Nordyckie na własnej domenie, z moim partnerskim kodem rabatowym: LH-20-57100 otrzymasz obniżony koszt hostingu w pierwszym roku o 20% a ja prowizję od LH.pl tak długo jak będziesz ich klientem / klientką.