Gdy około 10 lat temu zamieszkałam na osiedlu Podwawelskim wzbudzałam zawiść znajomych opowieściami o świergocie ptaków, które budzą mnie rano. Zazdrościli mi szczególnie ci, którzy o śnie przy otwartym oknie mogli tylko pomarzyć, i to nie tylko ci mieszkający przy Alejach Trzech Wieszczów. Pod rządami Jacka Majchrowskiego Kraków ewoluował przez ostatnią dekadę do miana miasta ekranów i szklanych domów. Nic tak dobrze tutaj nie rośnie jak kolejne porażki architektoniczne stawiane za publiczne pieniądze. Straszą nie tylko koszmarną architekturą, ale przede wszystkim niedoróbkami zagrażającymi bezpieczeństwu odwiedzających je osób. Tak było po oddaniu Centrum Kongresowego ICE Kraków, wokół którego już dwa razy zdzierano źle położoną ścieżkę rowerową, co było najmniejszą tragedią. Że jest źle okazało się po kontrolach, które wykazały, że obiekt nie spełnia wszystkich wymogów ochrony przeciwpożarowej. Brakuje dróg ewakuacyjnych i nie działa system oddymiania. Czy ktoś się tym przejął? Nie wiem, bo obiekt został zaocznie otwarty tuż przed wyborami prezydenckimi i Jacek Majchrowski mógł odbębnić sukces. Odkąd oddano do użytku Centrum Kongresowe ICE Kraków poranny ptasi świergot na osiedlu Podwawelskim zamienił się w nieustanne wycie samochodów a osiedlowa uliczka w drogę szybkiego ruchu. W uspokojeniu go nie pomagają ani progi spowalniające, ani ograniczenie ruchu do 30 km/h. Uspokoił nas za to list z ZIKiD, mistrza pozytywnego myślenia, który napisał, że wywoływane parkującymi tutaj autokarami korki „przyczyniają się do uspokojenia ruchu”. Przepustowość na moście Grunwaldzkim osiągnęła maksymalny poziom. Policja zadowolona może spokojnie zbierać żniwa na łapankach pieszych, próbujących przejść rondo w tempie poniżej 15 minut. A, że brawura piratów drogowych doprowadziła w ciągu ok. miesiąca do trzech poważnych wypadków w okolicach ICE, władz Krakowa nie poruszyło do zmiany tej chorej sytuacji. Mieszkania w bloku przy ul. Komandosów zamieniły się w więzienia z wielkiej płyty, rezonujące rykiem silników, nieustannym szumem tysięcy przejeżdżających codziennie aut, doprawionym smrodem spalin. Rozwiązaniem byłoby wprowadzenie ruchu jednokierunkowego na ul. Komandosów i zamknięcie możliwości jazdy ulicą od strony Konopnickiej, wprowadzenie zakazu skrętu w lewo po zjeździe z ul. Konopnickiej, ale prezydent Majchrowski prędzej kupi kolejną limuzynę za 155 000 niż się pochyli nad problemami krakowian. Jak tylko mogę uciekam, więc z domu i czekam na weekend jak na zbawienie. Przez kilka godzin nie będę słyszeć kakofonii pędzących aut, ryku silników, hamowania, przyspieszania. W sobotę spotykamy się o 9:00 w Bronowicach Małych, wsiadamy w 210 i pół godziny później zapadam się w błogiej ciszy.
Zieleń jest tak soczysta, że mam ochotę wytarzać się w trawie. Oczy nawykłe do szarego betonu i czerni asfaltu zdumione reagują na falującą na horyzoncie ostrość zieleni. Ktoś tu bardzo długo siedział w Photoshopie, podkręcając kolory. W głowie wciąż szumi, zmysły zaczynają się powoli uspokajać i wychwytywać nowe dźwięki. Śledzą nas ptaki, plotkując głośno, kompletnie ignorując naszą obecność. Drogą nad doliną docieramy do źródła Będkówki położonego w środkowej części Doliny Będkowskiej, na obszarze Wyżyny Krakowsko-Częstochowskiej. Jak czytam na tablicy informacyjnej to źródło jest głównym wypływem dającym początek potokowi Będkówka, lewobrzeżnemu dopływowi Rudawy. Woda jest tak krystaliczna, że widzimy ziarenka piasku na dnie.
Źródło Będkówki
Mamy, więc wybór. Albo zgodzimy się na życie w samochodowym piekle, nieustannym hałasie, korkach i udusimy się w smrodzie spalin, albo się otrząśniemy. Wojciech Orliński w kwartalniku „Książki. Magazyn do Czytania” (nr 1/2015) pisze, że samochody to przestarzała forma miejskiego transportu, który w nowoczesnych metropoliach zastępuje funkcjonalna sieć transportu publicznego, stawiającego na kolej, tramwaje i sieć rowerów miejskich z gęstą siecią ścieżek rowerowych. Kraje, które w przeszłości zrezygnowały z takich rozwiązań, wyburzając funkcjonujące połączenia szynowe dzisiaj stoją w korkach na kilkupasmowych autostradach. Budowanie dróg, poszerzanie ich, zwiększanie przepustowości na ulicach, a jednocześnie likwidowanie połączeń autobusowych, tramwajowych, kolejowych to prosta droga na dno, czego dowodem są metropolie walczące z pyłami zawieszonymi, zbyt wysokim natężeniem hałasu, nieustannymi korkami. To codzienność Krakowa, miasta ekranów akustycznych i najwyższego w Europie i jednego z najwyższych na świecie zanieczyszczeń powietrza. A prezydent Majchrowski zamiast kupić sobie rower, wzorem polityków z troską myślących o przyszłości miast, którymi rządzą, kupuje jak jakiś rosyjski oligarcha kolejną limuzynę za 155 000 zł. Oglądając miasto z takiej perspektywy, NIE DOSTRZEŻE problemów przeciętego krakowianina. To prezydent bogaczy, który nie słucha głosu zwykłych mieszkańców. Mojego głosu nie słyszy. Nie dziwię się, zagłusza go ryk samochodów, które pojawiły się na osiedlu Podwawelskim, po tym jak Jacek Majchrowski zbudował przy nim Centrum Kongresowe ICE Kraków.
Idziemy w kierunku Łaz, gdzie w swoim czasie zawitał Władysław Reymont, dotrzemy tam za 1,7 km.
O ile na szlakach przybywa rowerzystów, to krowa staje się coraz bardziej osobliwym widokiem. Ta jest pierwszą w tym sezonie i kto wie, czy nie będzie ostatnią, którą przyjdzie nam spotkać do końca października. Taki smutny dowód uprzemysłowienia produkcji żywności, zamieniającej zwierzęta w produkt bez dbania o dobrostan zwierząt. Pamiętam pobyt w Andaluzji i rozmowy o najlepszej szynce na świecie robionej z czarnych świń, wykwintnie karmionych żołędziami, specjalnie hodowanymi korzonkami lub zbożem. Tamtejsze świnie pasą się swobodnie biegając, co sprawia, że ich mięso jest delikatne i aromatyczne. I chociaż wegetarian koncepcja szczęśliwej, ale jednak przeznaczonej na ubój świni jest nieludzka, to jednak wolałabym taką hodowlę, niż polskie fabryki śmierci, w których ani krowa, ani świnia ani żadne inne zwierzę nigdy nie zobaczy słońca, ani trawy.
Dwór w Łazach, w którym w 1914 gościł Władysław Reymont
Pierwszy postój robimy pod dworem w Łazach, w miejscu, które 101 lat temu odwiedził sam Władysław Reymont, nasz drugi laureat Nobla z literatury, po Henryku Sienkiewiczu. W listopadzie 2015 będziemy świętować 91. rocznicę przyznania mu Nobla, a w grudniu minie 90 lat od jego śmierci. Gdy Władysław Reymont przyjechał latem 1914 do dworu był już wówczas znanym pisarzem. „Ziemię obiecaną” po raz pierwszy czytano w odcinkach w łódzkim „Kurierze Codziennym”, który drukował powieść w latach 1897 – 1898. „Chłopów” drukował „Tygodnik Ilustrowany” od 18 stycznia 1902 do 26 grudnia 1908, jeden z najpopularniejszych tygodników tych czasów.
Jest to dwór ziemiański i jak czytam na tablicy informacyjnej, jedyny tego typu zachowany na terenie gminy, o typowej dla okresu dwudziestolecia międzywojennego formie, nawiązującej do tzw. stylu dworkowego i malowniczych rozwiązań stylu narodowego. Historia dworu, który przechodził z rąk do rąk wpisuje się w najważniejsze wydarzenia swoich czasów. W 1780 r. właścicielem zostaje Jan Miłoszewski, potem Zofia Miłoszewska aż do 1828 r., gdy dwór przechodzi w ręce Tekli z Różańskich Jakubowskiej i jej syna Franciszka. Z opisu na tablicy wynika, że to okres świetności majątku, rozległego i wielkiego: o powierzchni 878 morgów, składający się z 267 morgów pola uprawnego, 12 morgów łąki i 575 morgów lasu. Aż do 2 marca 1864 r., kiedy to car Aleksander uwłaszczył chłopów, utrzymywany kosztem ich pańszczyźnianej pracy. I jak to bywa w sytuacji „firm” utrzymywanych niewolniczą pracą, po utracie bezpłatnych wyrobników, zaczyna upadać. W konsekwencji decyzji cara, dwór – za zrzeczenie się przez chłopów służebności z gruntów i lasów dworskich – przydzielił im po 3 morgi lasu przylegającego do ich gruntów. W tym czasie majątek należał do Niemca Jannela, który pod koniec XIX w. sprzeda jednak dwór rodzinie Ruseckich. Dalsza historia to dzieje stopniowego upadku dworu, którego zadłużenie nieustannie rośnie, a próby ratowania majątku odbędą się kosztem kolejnych sprzedaży. Najpierw pod młotek idą grunty na Przecówkach, potem Stare Łazy i Łaźnie. Sprzedaż nie pomaga w uratowaniu sytuacji. Dopiero kolejny właściciel (w latach 1906-1922) – Żukowski, który był posłem do Dumy, spłaci zadłużenie i zasłynie jako dobry gospodarz, mimo, że przyjeżdża tu właściwie wyłącznie na wakacje, a przebywa z racji pełnionej funkcji przede wszystkim w Petersburgu. Potrafi jednak podejmować dobre decyzje, powoli przywracając świetność miejscu. Dzięki Żukowskiemu zbudowano tu cegielnię, w konsekwencji powstają nowe budynki mieszkalne i gospodarcze. Latem 1914 r. państwo Żukowscy oprócz Władysława Reymonta, wówczas 47-letniego, znanego już pisarza, goszczą również młodego porucznika Legionów Stefana Roweckiego, późniejszego generała Walki Zbrojnej, następnie Armii Krajowej (pseudonim „Grot”). 1 sierpnia 1914 Żukowski zostaje wezwany do Petersburga i nigdy już potem nie wróci do Łaz. Kolejny właściciel dworu Marceli Truszkowski był prezesem Okręgowego Towarzystwa Rolniczego, propagował uprawę nowych zbóż, nowe sposoby uprawy i nawożenia. W 1937 r. wydzierżawił dwór Janinie Ciszewskiej z Krakowa, a sam rozpoczął aplikację adwokacką. 6 września 1944 r., na podstawie dekretu Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego, majątek został rozparcelowany. Stodoły i chlewnie zostały rozebrane, murowany spichlerz przeznaczono na mieszkania. W dworze umieszczono szkołę, a w oficynie zamieszkali bezdomni. Rozebrano wiele budynków gospodarczych. Potem szkołę przeniesiono do oficyny a budynek główny pełnił rolę ośrodka wczasowego Olkuskiego Przedsiębiorstwa Budowlanego. Po trwającym wiele lat remoncie dwór znalazł się w gestii Kuratorium Okręgu Szkolnego. Obecnie mieści się w nim Szkolne Schronisko Młodzieżowe.
Ruszamy dalej w drogę Doliną Szklarki, czerwonym szlakiem, czarnym szlakiem w kierunku Wąwozu Przecówki.
Niestety jak wszędzie również tutaj trzeba uważać; jeden z uczestników wycieczki padł ofiarą molestowania seksualnego. Gdy oddawał się potrzebie zauważył, że podglądała go sarna i jak nam relacjonował sytuację, czuł się nieco niekomfortowo.
W Dolinie Będkowskiej zrobimy ponad godzinny postój. Skuszę się w Brandysówce na żurek i naleśniki po meksykańsku, a wszystko przez Agnieszkę Drotkiewicz i jej opowieści o żurku, który jadła u Macieja Walczaka. I chociaż jestem głodna, to nie dam się nabrać na „domowe jedzenie”, które jest robione chyba z żalu do jedzenia. Co to za żurek, który nie widział zakwasu? I skąd to przekonanie, że jak sos jest ostry, to farsz jest z automatu meksykański? I dlaczego dostałam obok naleśników tę białą kupę, jak sądzę udającą majonez?? W dodatku ktoś tu powinien postarać się o trwalsze sztućce, bo zjadłam pół widelca. Ruszamy dalej.
Ulicą Browar docieramy na przystanek w Będkowicach, a tam niespodzianka. O 15:30 wsiadamy do 210 i wracamy na Bronowice Małe.
Cała trasa: Będkowice Kawiory – zielonym szlakiem – drogą nad Doliną – źródło Będkówki – Łazy – Dolina Szklarki – czerwonym szlakiem – czarnym szlakiem – Wąwóz Przecówki – Dolina Będkowska – Brandysówka – Czarcie Wrota – Będkowice. 13 km, punkty do OTP i Miłośnika Jury. Trasa idealna dla osób z lękiem wysokości. Organizator: Koło Grodzkie PTTK. Koszt dojazdu autobusami aglomeracyjnymi + 5 zł za przewodnika – osoby dorosłe, bezpłatnie: uczniowie i studenci. Nie trzeba się zapisywać, wystarczy przyjść na miejsce zbiórki. Program i terminy kolejnych tras są aktualizowane na stronie koła, a wycieczki organizowane do końca października.
Buycoffee.to
Jestem wdzięczna, że doceniasz moją pracę włożoną w tworzenie Szkicy Nordyckich.
LH.pl
Z moim partnerskim kodem rabatowym LH-20-57100 u polskiego dostawcy hostingu: https://www.lh.pl, otrzymasz obniżony koszt hostingu w pierwszym roku o 20% a ja prowizję tak długo jak jesteś ich klientem / klientką.