Oglądając „Boyhood” jest się świadkiem niecodziennego wydarzenia filmowego. Oto w epoce efektów specjalnych, kina cyfrowego, powstaje film nieśpieszny. Piękna opowieść o życiu. Przypomnienie, że jego esencją nie są spektakularne wydarzenia a każda chwila. Każde tu i teraz. Richard Linklater dokonał rzeczy arcytrudnej do powtórzenia. Jego film był wprawdzie kręcony tylko 45 dni, ale w okresie od maja 2002 do sierpnia 2013. Głównych bohaterów poznajemy w wieku sześciu lat i oglądamy jak dojrzewają, jak zmieniają się fizycznie. Ten pozornie niemożliwy projekt jednak się powiódł a my mamy to ogromne szczęście żyć w czasach, w których jest jeszcze miejsce na takie właśnie kino.
Literatura u Richarda Linklatera to klucz do zrozumienia się nawzajem, nić porozumienia. Gdy pewnego dnia, Masona (Ellar Coltrane) odprowadza po szkole koleżanka, od razu wiemy, że ci ludzie świetnie się rozumieją. Ona po raz kolejny czyta „Buszującego w zbożu”, on Vonneguta. A oboje zgadzają się, że „Zmierzch” jest kiepski. Bez książek, bohaterowie trylogii reżysera „Przed wschodem słońca”, „Przed zachodem słońca”, „Przed północą” pewnie nigdy by się nie poznali. Céline (Julie Delpy) w pierwszej części zwróci uwagę na zaczytanego chłopaka, w tej roli rewelacyjny Ethan Hawke a awanturujący się pasażerowie będą tylko pretekstem, żeby zmienić miejsce w pociągu i dosiąść się właśnie obok niego.
Oboje nie odnaleźliby się po latach, gdyby nie fakt, że Jesse przyjeżdża do Paryża w ramach trasy promującej jego debiutancką powieść „This Time” a Céline zobaczy plakat anonsujący spotkanie autorskie w jej ulubionej księgarni „Shakespeare and Company” przy 37 rue de la Bucherie. I to tam właśnie ponownie się spotkają. I nie sądzę, żeby przypadkiem było, że akurat w tej, założonej w 1951 przez George’a Whitmana. „Le Mistral”, bo tak pierwotnie nazywała się księgarnia, która była od momentu powstania przyjazną przystanią dla pisarzy i poetów. Mogli tu niegdyś przenocować za pomoc w sprzątaniu, czy sprzedaży książek. Stała się też miejscówką dla beatników przebywających w Paryżu. Do dzisiaj funkcjonuje oferując literaturę angielskojęzyczną.
Richard Linklater do ostatniego zdania w „Boyhood” będzie przyglądał się ludziom i konstelacjom, w jakich poszukują wzajemnego porozumienia, ulegają pozorom szczęścia i uciekają w pogoni za nieosiągalnym spełnieniem. Kwintesencją tego będą rozterki Jesse’go w „Przed północą”, ogarniętego brakiem weny twórczej, który nie potrafi już sprostać historii, którą z takim powodzeniem opowiedział w swojej debiutanckiej powieści. Szukając zawiłych fabuł, ucieka od sedna pisania. I to tutaj najwięcej powie Linklater o nieprzekładalności życia na język literatury, filmu, sztuki. Na temat zwodniczych prób dotarcia do istoty rzeczy.
W „Przed wschodem słońca” Jesse czyta autobiografię Klausa Kinskiego „All I need Is Love„. Céline zbiór tekstów George’a Bataille’a i to w tych nieprzypadkowych tekstach należy szukać szyfru Linklatera. W „Historii oka” Bataille’a, co tak świetnie ujął na portalu dwutygodnik.com Michał Sopiński:
„wywrócenie oka wyrwanego z oczodołu to metafora języka, który dotarłszy do kresu, wyrywa się poza siebie, samemu sobie zaprzeczając. Zaś historia Madame Edwardy to najpiękniejsza opowieść o miłości, gdyż miłości pozbawiona. Natrętna obecność ciała staje się metaforycznym ujęciem piękna obnażonego w swych podstawach, piękna nęcącego surowością nagości”.
Czy będziemy się, zatem nadal upierać, że takie pojęcia jak szczęście, miłość, tęsknota da się usystematyzować, ostatecznie opisać i wyjaśnić? Jesse i Céline rozmawiają ze sobą całą noc, czy jednak finalnie pozwoli im to się do siebie na tyle zbliżyć, żeby się całkowicie zrozumieć? W pełni zaufać? Na zawsze i równie mocno się kochać?
Wędrując po Wiedniu nocą w „Przed wschodem słońca”, Jesse i Céline spotkają poetę, który pisze wiersze przypadkowym przechodniom. Oni dają mu słowo, on w zamian piękny wiersz. Jesse nie wierzy w jego talent, podejrzewa wręcz, że autor ma gotowe teksty, w których zmienia słowo klucz rzucone przez zaczepionych turystów. Przypadkowe słowo, wokół którego powstaje nietuzinkowy tekst, przypadkowi ludzie, których połączy magia słowa. Umykająca nieuchwytność, chwile budujące ciąg wydarzeń, to właśnie tu zaczyna się i toczy życie i tu właśnie dzieje się najważniejsze.

Jesse i Céline poznali się przypadkowo 16 czerwca podobnie jak James Joyce z Norą Barnacle. Leopold Bloom tego dnia wędruje uliczkami i zakamarkami Dublina. I autor „Ulissesa” i Jesse spędzą sporo czasu włócząc się po Europie. Nawiązań do „Ulissesa” można u Linklatera znaleźć bez liku. Całodzienna i nocna wędrówka Jesse’go i Céline po Wiedniu, kochanka Blooma, cmentarz, który zwiedzą. Leopold Bloom pojedzie na pogrzeb przyjaciela, Paddy’ego Dignama. W filmie Céline zaprowadzi Jesse’go na cmentarz bezimiennych. Opowie mu, o wrażeniu jakie wywarł na niej, gdy po raz pierwszy tam była, jako trzynastolatka. Zapamiętała wówczas grób swojej rówieśniczki. „Zawsze lubiłam myśleć o tych wszystkich nieznanych ludziach”- powie, dodając „gdy byłam małą dziewczynką myślałam, że jeśli rodzina i nieznajomi nie wiedzą o czyjejś śmierci, to tak, jakby ten ktoś żył nadal”. O sukcesie trylogii zdecydowały dialogi, które Linklater stworzył wspólnie z Kim Krizan, zostały docenione nominacją do Oscara, szalenie inteligentne, błyskotliwe, świetnie zresztą czerpiące ze stylu strumienia świadomości Joyce’a.
Jesse w pierwszej części trylogii opowiada Céline o swoim pomyśle na program telewizyjny, nadawany 24 godziny przez rok. Rodzaj dokumentu na żywo, który filmuje życie tak, jak się toczy: „zaczynałoby się rano, gdy facet się budzi, długo stoi pod prysznicem, je coś na śniadanie, parzy kawę, przegląda gazetę”. Céline wybucha śmiechem: „Chwileczkę, te powszechne, nudne rzeczy, które wszyscy powtarzają codziennie”. „Dla mnie to jest poezja dnia codziennego”, broni się Jesse, co Céline spuentuje:
„To jak program National Geographic, tyle, że o ludziach. Wyobrażam to sobie. 24 godziny nudy. Na koniec 3 minutowa scena erotyczna i facet zasypia”.
„Przed wschodem słońca” powstał w 1995, „Boyhood” to tegoroczna premiera i nietrudno się nie zgodzić, że pomysł Jessego przeobrazi się w głowie Richarda Linklatera w równie trudny projekt filmowy. Niezwykły. Nie do skopiowania. Gdy siedziałam w kinie nie miałam natychmiastowego efektu zachwytu, bo takie nieśpieszne kino nie epatuje emocjami, nie kumuluje ich nadmiarów w spektakularnych kilkusekundowych scenach. Przeciwnie rozpisuje je na poemat filmowy, z którym wychodzi się z kina i nosi w sobie nieustannie, wraz z kolejnymi kłębiącymi się w głowie pytaniami. To takie proste i tak skomplikowane?

Niektórzy przeżywają życie czekając na spektakularne wydarzenia, inni potrafią je dostrzec w banalnych sytuacjach dnia codziennego. Idźcie do kina. Zobaczcie ten film i zakochajcie się w życiu. Na nowo.