Czekam na spotkanie ze Stanisławem Tymem i cały czas słyszę jego głos z pomieszczenia obok. Nie muszę nawet zamykać oczu, żeby poczuć się jak na planie „Rejsu”, czy „Misia”. Tego głosu nie da się pomylić z żadnym innym. Ma 33 lata, gdy zagra w „Rejsie”, dzisiaj to siedemdziesięciosiedmioletni mężczyzna. Czy okaże się tym Tymem, na którego czekam?
Jeżeli może być 200% kogoś w nim samym, to tak jest w przypadku Stanisława Tyma. Świat najwyraźniej został stworzony po to, żeby mógł z niego czerpać smakowite zaczyny dla pokrzepiającego, ironicznego, prześmiewczego, dobrodusznego poczucia humoru. Ale za chwilę okaże się, że to wcale nie śmiech a uważność jest jego znakiem rozpoznawczym. To bardzo uważnie przyglądający się codzienności człowiek, który nie posługuje się wielkimi słowami, choć pisze o wielkich, ważnych sprawach.
Zapytany, kim jest, czy aktorem czy satyrykiem, może pisarzem, rysownikiem czy dyrektorem teatru, opowie, jak mu siostra kupiła w prezencie encyklopedię PWN. Ku jego zaskoczeniu odnalazł się pod jednym z jej haseł, gdzie czyta o sobie: urodzony w 1937, komediopisarz i myśli: to jest dobre. Tadeusz Boy-Żeleński, jako człowiek życzliwy aktorom, nawet, gdy spektakl był ostatnią katastrofą, żeby nie pogrążać go, zwracał w swoich recenzjach teatralnych uwagę na jakiś szczegół scenografii, urok aktorki, cokolwiek, co mogłoby osłodzić ostre słowa pod adresem całości. Kiedyś trafiła mu się farsa tak denna i tak bez sensu, że czuło się, że Boy nic dobrego o niej nie może powiedzieć i wówczas napisze, że im dłużej żyje na świecie, tym bardziej inteligencja, dowcip bez dobroci wydają mu się niesympatyczne i niezajmujące. To zdanie pozna Tym czytając książkę Józefa Hena „Boy-Żeleński. Błazen – wielki mąż”. Zrobi to na nim ogromne wrażenie i jak odpowie: jest komediopisarzem.
Na pytanie Krzysztofa Burnetko, czy felietonistom było lepiej w PRL, śmiejąc się wyjaśni, że trudno powiedzieć, skoro człowiek był współautorem tego, co pisze razem z jakimś urzędnikiem partyjnym, który decydował, które zdanie i w jakiej formie pójdzie do druku. Pytanie nieprzypadkowe, bo to spotkanie promujące książkę „Pies czyli kot”, wybór felietonów z ponad czterdziestu lat pisania do: „Literatury”, „Tygodnika Kulturalnego”, „Wprost”, „Rzeczpospolitej” i „Polityki”. Nie zabraknie przy okazji wspomnień, raz śmiesznych, innym razem strasznych, jak ta o rozstaniu Tyma z „Rzeczpospolitą”. W „Rzeczpospolitej” był redaktor, który przyjmował jego teksty, w pewnym momencie przestał je drukować, chociaż wciąż za nie płacił. Redakcja przechodziła wówczas w ręce innej opcji partyjnej, naczelnym wciąż jeszcze był Grzegorz Gauden, ale już tylko do oficjalnego mianowania innej osoby. A redaktor odbierający od Tyma felietony, tłumaczył się, że nie poszły do druku, bo musiała pójść reklama i nie było miejsca na tekst. Rozmowa się powtarzała. W końcu Stanisław Tym zaproponował, że od przyszłego tygodnia przynosi felietony, za które nie będzie mu płacił, ale da do druku i tak się rozstali.
Pod koniec lat 80. był taki moment, że Stanisław Tym chciał w ogóle zaprzestać pisania felietonów, bo wydawało się, że idzie ku lepszemu. Napisał w jednym ze swoich tekstów, że felietonista musi się czegoś ciągle doczepiać, musi być prześmiewcą a jak jest dobrze, to jego praca traci sens. A jednak pisze do dzisiaj i jak powie, pisze głównie o cynizmie, bo to co dostrzega w wypowiedziach polityków, pozwala mu być głęboko przekonanym, że są to ludzie zbliżający się niebezpiecznie do granicy cynizmu lub tacy, którzy dawno ją przekroczyli. Szafują przewidywalnymi wielkimi słowami, patriotyzmem, wolnością, moralnością chrześcijańską. Jest nie tyle śmieszno i durno, co straszno, podsumuje Burnetko. Na ile można trzeba się śmiać, odpowie mu na to Tym, przypominając Majakowskiego, który powiedział, że żeby się śmiać, trzeba mieć twarz.
Sprzeciwia się mówieniu, że polska scena polityczna to jest kabaret. Jest wrogiem takiego mówienia i daje wyraz swojemu oburzeniu. Kabaret to według niego rzecz szalenie wyrafinowana od strony gustu i treści, tego co się nazywa wdziękiem i formą. To coś, co wymaga wiedzy i talentu, życzliwości do świata i do ludzi.
O swojej książce napisał, że jest optymistyczna, zaznacza jednak, że musiał tak napisać, bo sam jest pesymistą, więc chciał coś optymistycznego dać na początek.
Na pytanie, jaką szkołę trzeba skończyć, żeby być satyrykiem, powie: żadną. Nie skończył żadnej uczelni wyższej, zaczynał pięć. Tak się szczęśliwie złożyło, że ostatnią uczelnią, z której został wyrzucony już po drugim roku była szkoła aktorska. Opiekun roku Jan Świderski powiedział mu, że jeśli dostałby dyplom aktorski byłoby to nieszczęściem dla niego, dla teatru i dla widza. W ten sposób dostał się do Studenckiego Teatru Satyryków i zaczął pisać. Już wcześniej napisał kilka tekstów dla kabaretu „Stodoła”. Zaczął pracować w telewizji, jego teksty ukazują się w programach rozrywkowych. Wypatrzyli go dyrektorzy Teatru Syrena Zdzisław Gozdawa i Wacław Stępień, u nich napisał pierwszy tekst dla przedstawienia, które reżyserował Hanuszkiewicz. Potem zaczął wychodzić na scenę, pisać sztuki, występować w filmach. Miał szczęście, jak powie. Myślał, że będzie geologiem, chemikiem, studiował też przetwórstwo spożywcze.
Obecny na widowni Jerzy Pomianowski opowie, że kupił 10 egzemplarzy książki „Pies czyli kot”, jeden zachowa dla siebie, bo jak powiedział, stale mu się przydaje a pozostałe rozesłał do liderów polskich stronnictw politycznych z prośbą o przeczytanie. Wciąż czeka na odpowiedź od większości z nich. W przesłanych egzemplarzach podkreślił powtarzające się w książce słowo „rozum”. O Tymie powie, że jest przedstawicielem rzadkiego gatunku, rozumnych, niekłamiących.
Spotkanie ze Stanisławem Tymem wokół książki Pies czyli kot. Prowadzenie: Krzysztof Burnetko. 22 maja 2014 r., Księgarnia Matras, Rynek Główny 23, Kraków.