Kategorie
Non-nordic

Nancy Milford – Zelda. Wielka miłość F. Scotta Fitzgeralda

Nancy Milford zaczyna zbierać materiał do książki, gdy kończy dwadzieścia pięć lat. Jest 1963, siedem lat później opublikuje książkę w USA. Przyniesie jej sławę, nie schodząc przez 29 tygodni z listy bestsellerów The New York Times, docierając do finału Nagrody Pulitzera i National Book Award. Doktorat zrobi na Uniwersytecie Columbia, a wykładać będzie m.in. na Princeton, Brown University. Dzisiaj ma siedemdziesiąt sześć lat i tytuł mistrzyni biografii. Tytuł zasłużony.

Fitzgeraldowie zostawili po sobie ogromny materiał w postaci listów, wycinków prasowych na temat własnego życia, które Zelda skrzętnie kolekcjonuje. Scott przez całe życie prowadzi rejestr wydarzeń, odnotowując w nim i spotkania towarzyskie, ale też wszelkie wahania nastroju, awantury. Gdy Nancy Milford zabiera się do pracy nad książką, żyją jeszcze osoby, które znały Fitzgeraldów. Dla biografistki taki ogrom materiału to sytuacja optymalna. Ma z czego czerpać, a do tego ma talent do opowiadania historii.

Zelda jest faktyczną bohaterką biografii, nie znika w cieniu męża, przeciwnie pokazuje, że to ona przyćmiewała go swoją charyzmą. Opowiadają o niej relacje z rodziną, przyjaciółmi, córką, sposób, w jaki czerpie z życia, traktuje siebie, poznawanych ludzi. W tle pojawi się echo najważniejszych wydarzeń, spraw, które poruszają świat, ale przede wszystkich tych, które miały jakiekolwiek znaczenie dla jej życia. Wszystko po to, żeby jeszcze mocniej pokazać, jak żyła, co ją pochłaniało, gdzie szukała inspiracji a od czego uciekała.

To rzadkość czytać biografię osoby, która zostawi tak zdecydowany ślad na swoich czasach. Można wręcz pokusić się o opinię, że lata 20. nie byłyby takie, jak je pamiętamy, gdyby nie Zelda, bohaterka amerykańskich mediów, pierwsza nastolatka swoich czasów, potem najbardziej charyzmatyczna kobieta, muza F. Scotta Fitzgeralda, który nie byłby z kolei tym, kim się stał dla amerykańskiej literatury, gdyby nie Zelda. Jego powieści, to przecież ich życie.

Wielkość biografisty objawia się w umiejętności budowania historii. Nancy Milford doskonale wyczuwa puls historii, trzymając ją w ryzach. Zelda jest faktyczną bohaterką tej książki a nie pretekstem do pisania o wszystkim, co się działo w jej czasach. Maksymalnie wypełnia sobą i przestrzeń między wierszami i wszelkie poboczne wątki, które pojawiają się w najważniejszych momentach, oddając panujące nastroje, podkreślając znaczenie wydarzeń. Wielka historia zamienia się w tej książce w historię Zeldy. Jeśli dzieje się coś ważnego a Zelda jest w centrum wydarzeń, to ważna staje się ona a nie historia.

Po raz pierwszy czytam biografię, w której tak precyzyjnie udało się pokazać człowieka i odpowiedzieć na pytanie, co stanowiło o jego wielkości, i co przyczyniło się do jego upadku.

Szanowany dziadek, senator stanowy, który otarł się o stanowisko wiceprezydenta, poważany ojciec i matka o zamiłowaniach artystycznych i literackich, pobłażająca najmłodszemu dziecku, zakochana w córce, przymykająca oko na jej niesforność, swobodę i zadziorność. Zelda dostanie na start pakiet bezpieczeństwa, który zaprocentuje niedługo jej ogromną niezależnością, poczuciem wartości i wiarą w siebie.

Stroni od koleżanek, zabiega o atencję u chłopców. Łamie konwenanse obyczajowe zupełnie nie przejmując się plotkami, pomówieniami. Słynie z obściskiwania się z chłopakami, jest bezczelnie pewna siebie. U koleżanek wzbudza zawiść, która procentuje pomijaniem jej przy okazji organizowanych spotkań towarzyskich. Mimo prześmiewczego stosunku do konwenansów, wszystkie wyskoki uchodzą jej płazem. Zdaje sobie sprawę, że sędzia Sayre to zbyt poważana osobistość Montgomery, żeby córka musiała płacić za swoje zuchwalstwa.

Wraz z przystąpieniem Stanów Zjednoczonych do I wojny światowej, Montgomery, niegdyś główna kwatera konfederatów, staje się jednym z ulubionych celów towarzyskich, stacjonujących w pobliżu wojsk amerykańskich. Zelda bryluje wśród żołnierzy, z powodzeniem owija sobie mężczyzn wokół palca. W lipcu 1918, miesiąc po zakończeniu szkoły zostaje wyciągnięta na tańce do klubu. Tam zobaczy ją pewien Irlandczyk wyznania rzymsko-katolickiego, urodzony w stanie Minnesota, porucznik 67. pułku piechoty, Francis Scott Fitzgerald. „Ojciec wpoi mu ogromne poczucie honoru, niemal osiemnastowieczny kodeks towarzyski i wyrafinowane maniery”. Fitzgerald zaciąga się prosto z Princeton, nie należy jednak do zbyt zdolnych studentów. Jest oczarowany tupetem Zeldy i podobnie, jak inni mężczyźni zaleca się do niej. Tymczasem pewien lotnik oświadczy się Zeldzie, zaskoczony dostanie kosza a na pytanie, dlaczego się z nim całowała, usłyszy, że chciała zobaczyć, jak to jest z wąsatym. W obronie jej czci, co chwilę toczone są pojedynki, a żołnierze zachodzą w głowę jak zaimponować tej nietuzinkowej dziewczynie. Problem ma też Fitzgerald. Zelda wydaje się nieporuszona jego zakochaniem. W Auburn powstanie stowarzyszenie Zeta Sigma, w ramach obrzędu inicjacyjnego, należący do niej mężczyźni odbywają pielgrzymkę do domu Zeldy przy Pleasant Avenue 6 w Montgomery.

W końcu Scottowi udaje się na tyle oczarować Zeldę, że ta obiecuje na niego poczekać. Wojna się kończy i Fitzgerald próbuje znaleźć pracę reportera, postanawia za dnia ścigać morderców a nocą pisać. Nic z tego, żadna redakcja nie jest nim zainteresowana. Zaczyna pisać teksty reklamowe, też bez powodzenia. Zelda czeka, ale nie w domu. Do Fitzgeralda docierają wieści, że odwiedziła bożyszcza piłkarskiego i jej adoratora Francisa Stubbs’a. Jest zazdrosny, ale Zelda zapewnia go o swoim uczuciu. Zaczynają pisać do siebie, namiętnie i dużo, w końcu Fitzgerald, zaledwie miesiąc po wyjeździe z Montgomery oświadcza się listownie. Wiele osób a zwłaszcza rodzice Zeldy mają nadzieję, że związek na odległość nie przetrwa próby. Ten młody Irlandczyk, w dodatku katolik, bez perspektyw, z nieukończonymi studiami, nie jest partią dla ich córki. I jeszcze popija. Listy pomiędzy Nowym Jorkiem i Montgomery nieustannie krążą, a Zelda zaczyna się udzielać coraz bardziej towarzysko. Listy, które Scott wykorzysta niemal literalnie w swojej twórczości i będzie tak robił już zawsze. Fitzgerald nie wytrzymuje napięcia, przyjeżdża i chce się natychmiast żenić. Nic z tego, Zelda nie wyjdzie za kogoś, kto z nią wiąże powodzenie swojego sukcesu literackiego, obawia się, że za porażkę obwiniałby ją do końca życia. Zrozpaczony odbiera pierścionek zaręczynowy, wraca do Nowego Jorku, zacznie pić, żeby w końcu wrócić do pisania. W końcu debiutuje. Jego ponowne oświadczyny zostają przyjęte, Zelda ma już pewność, że odzyskał na dobre zachwianą wiarę w siebie. W jednym z listów do przyjaciół z klubu Cottage w Princeton napisze „Zelda to jedyny bóg, jaki mi teraz pozostał”.

Biorą ślub a powieść „Po tej stronie raju” rozchodzi się w 33 tysiącach egzemplarzy. W tym czasie uchodzi za eksperymentalną, wytycza nowe obszary. Każdy chce poznać Zeldę i Scotta. Nowy Jork ich uwielbia a oni kochają Nowy Jork. Zabaw, towarzyskich spotkań nie ma końca. Dzień zlewa się z nocą. Zaczynają się też pierwsze kłótnie, nikt nie wierzy, że ten związek przetrwa. O Zeldzie można powiedzieć wiele, ale nie, że jest gospodynią domową. To nie ten typ. Żyją w takim tempie, że przyjaciele wróżą im katastrofę. Upijają się w publicznych miejscach. Ich mieszkanie to chlew. Są sławni. Manhattan ich wypala. Gazety nie dają spokoju, „Morning Telegraph” zamieszcza regularną porcję plotek z ich życia. „Byli apoteozą lat dwudziestych”, napisze Nancy Milford.

Gdy Zelda zajdzie w ciążę, decydują, że urodzi w rodzinnym Montgomery. Jest upał, idzie popływać. W tym czasie kobiety w ciąży rzadko pokazują się na ulicy, zostaje więc wyproszona z basenu. Obiecuje sobie, że to małżeństwo będzie nietuzinkowe i z pewnością nie będzie nudne. W pierwszym wywiadzie, jakiego udzieli, powie, że chce być sobą i cieszyć się życiem.

Fitzgeraldowie nie potrafią oszczędzać, wydają wszystko w nadmiarze. W końcu decydują się na tańszą Francję. Riwiera ich zachwyci. Scott ma swoje pisanie, Zelda Scotta. Gdy on jest zajęty pisaniem, ona jest samotna, nudzi się. Scott kończy dużą powieść, zastanawia się nad tytułem, w końcu wybierze ten, który sugeruje Zelda „Wielki Gatsby”. Zelda wychodzi cało z pierwszej próby samobójczej. Zakocha się w lotniku poznanym na plaży, późniejszym admirale, dowodzącym w 1940 pod Dunkierką, dowódcy sił morskich na Dalekim Wschodzie. Scott postanawia wyjechać na Capri, żeby podratować zdrowie Zeldy, która zacznie tam malować.

Na Riwierę docierają informacje o śmierci Josepha Conrada, którego uwielbia Scott. Fitzgeraldowie jadą do Paryża, dla nich miasta tysiąca przyjęć, ale bez pracy. Poznają Ernesta Hemingwaya. W 1925 ukazuje się drukiem „Wielki Gatsby”, ma świetne recenzje, ale nie przynosi zysków. Do Scotta pisze zachwycona Gertruda Stein. T.S. Eliot napisze do niego, że Gatsby „wydaje się być pierwszym krokiem, jaki powieść amerykańska zrobiła od czasu Henry Jamesa”. Scott namawia swojego wydawcę do publikowania młodego i jeszcze niezbyt znanego Hemingwaya. Mężczyźni przyjaźnią się, ich żony już mniej a Zelda wręcz nie znosi młodszego o trzy lata od jej męża pisarza. Scott coraz bardziej oddaje się pisarstwu. Zelda ma dwadzieścia siedem lat, porzuca malarstwo, bo bolą ją oczy, zaczyna brać lekcje baletu i marzy o karierze tanecznej. Scott uważa, że kobieta powinna na siebie zarabiać. Kłótnie są coraz ostrzejsze, już dwukrotnie jej atak historii lekarz poskramia morfiną. Złość wyładowuje wyrzucając w geście protestu zegarek z brylantami, prezent od Scotta, pali kolekcję swoich najlepszych sukien, kompulsywnie kupuje drogie meble, tańczy jak szalona, bezustannie. Próbuje się w tym czasie zbliżyć do córki Scottie. Chce dać jej jak najwięcej wolności i swobody. Zaczyna odnosić pierwsze sukcesy w balecie, odrzuca jednak ofertę pracy. Jej stan się pogarsza, próbuje znaleźć sposób na życie. Zaczyna pisać, w tym czasie Scott cierpi na brak pomysłów. Wcześniej pił po tym, jak kończył pisać, teraz pije, żeby móc pisać. Zelda wraca do malarstwa. Żyje szaleńczym tempem, w końcu trafi do zakładu dla umysłowo chorych, tego samego, w którym będzie się też leczyć córka Jamesa Joyce’a. Prangins przypomina luksusowy hotel dla bogaczy, z kortami tenisowymi, ogrodami zimowymi. Scott zastanawia się, którego lekarza wybrać na konsultacje stanu Zeldy, doktora Junga, czy Bleulera, znanego w Europie specjalisty od psychozy. To on nada nazwę schizofrenii. Wybiera tego drugiego. Leczenie ma zrobić z Zeldy przykładną żonę. Ona sama zaczyna coraz więcej pisać, w końcu skończy powieść. Scott prosi Perkinsa, wydawcę, żeby nie przesadzał w komplementowaniu jej debiutu, bo to może się odbić na jej stanie zdrowia. Jest oburzony, że Zelda pisze tak autobiograficznie i czerpie z ich wspólnego życia. Tego akurat nauczyła się od niego.

Kolejne lata to niekończące się pobyty w klinikach, o których Zelda powie, że zabiły w niej duszę. Po każdym wybuchu, sprzeczce, Scott wysyła Zeldę na leczenie. Lekarze próbują temperować ją, czemu raz się poddaje, innym razem broni się. Gdy zabiera się do pisania drugiej powieści, Scott wyraźnie jest przeciwny jej pisarstwu. Grozi, że zniszczy jej maszynopis. Zelda podejmuje kolejne próby samobójcze, zamyka się coraz bardziej w sobie. Scott pije nawet 30 puszek piwa dziennie i pali papierosa za papierosem. Już nie udaje, że potrzebuje pić, żeby pisać.

Z tego doskonale skrojonego portretu wyłania się postać Zeldy Fitzgerald, charyzmatycznej i odważnej nastolatki, która postanawia brać z życia to, co najlepsze, dziewczyny, która żyje maksymalnie wypełniając czas, świadomej własnej urody kobiety wytyczającej nowe trendy obyczajowe, wreszcie dojrzałej osoby, która walczy o siebie do końca.

Rzecz napisana potoczyście, czyta się, jak dobra powieść. Jeśli bohaterowie odzywają się, to swoimi słowami, zaczerpniętymi z ich listów, czy dzienników. Milford nie sięga po beletrystyczne wtręty, nie konfabuluje rozmów, sytuacji. Rzetelnie odbuduję historię Zeldy z faktów, doniesień prasowych, wspomnień znajomych. Jest dociekliwa i sprawiedliwa w oddawaniu rzeczywistości. To przykład biografii, które cenię sobie najbardziej: świetny język, doskonały styl, trzymanie się tematu, rozmach faktów w ryzach opowieści. Doskonała rzecz!

Nancy Milford, Zelda. Wielka miłość F. Scotta Fitzgeralda, Wydawnictwo Marginesy, Warszawa 2013. 493 strony, 25 zdjęć. Przełożyła: Zofia Zinserling. Tytuł oryginału: Zelda (1970). Redaktor prowadzący: Dorota Koman. Redakcja: Dorota Koman. Przypisy: Michał Sprusiński. Korekta: Mateusz Szmigiero. Projekt okładki, opracowanie typograficzne wnętrza: Anna Pol.