Bargielska zdradzając swój warsztat pracy mówi, że pisze z podsłuchu, że jej proza to zasłyszane frazy, które wyłapuje wszędzie, w rozmowach, w mediach. Kotłujące się myśli i zdania zamienia na prozę. Pozwala wygadać się Polakom oddając im literackie forum. W przewrotny, dowcipny, podszyty ironią sposób. Bo Bargielska ma ucho do smaczków językowych, do postaci cudacznych, wydarzeń jak z bajki lub snu. Bawi się nami, bawiąc się prozą, która prowadzi nas z nie wiadomo skąd, do nie wiadomo dokąd. Czasami miałam wrażenie, że budzę się w połowie snu, który Bargielska skrzętnie spisała, dokleiła do tego wydarzenia zasłyszane, wyczytane, a potem to wyśmiała. Aleksandra Lipczak określi ją „mistrzynią wykrzesywania surrealnego humoru z codzienności”. Jest kąśliwa, zaczepna i bardzo celna. Jest tu ogromne nagromadzenie zabawnych fraz, podsumowań życia. Na zaledwie 107 stronach doszło do spotkania niemal wszelkich bolączek Polaków: problemu z wyrzucaniem śmieci w lesie, gęstą zabudową osiedlową, nieekologicznym zużywaniem wody, chrześcijańską medytacją, kłótniami spadkowymi pomiędzy krewnymi, chodzeniem do zrecenzowanych w gazecie restauracji, hot-spotami. Polska wrzucona w zdania, które droczą się wyobrażeniem o niej samej. Nie jest to czytanie proste, o przeciwnie. Potrzebowałam skupienia, a bywa, że powrotu do skończonego rozdziału, bo u Bargielskiej nawet spójniki mają znaczenie, więc łatwo zgubić wątek. W nowej audycji w Tok FM „Książki. Magazyn do słuchania” padło takie stwierdzenie, że polska powieść powoli podnosi się z zapaści, że do tej pory była albo eseistyczna albo poetycka, bawiąca się językiem a teraz wreszcie zaczyna się pisać powieści z opowieścią, takie jakie czytelnicy lubią najbardziej. A „Małe lisy” to jeszcze właśnie zabawa językiem, wyszukana, ciekawa, ale opowieści trzeba tu szukać ze skupieniem. Ja się trochę gubiłam w wątkach, w nagromadzonych zdarzeniach, żeby je sobie uporządkować w jakąś całość. Oddaję, zatem pod rozwagę, czy czytać, czy nie czytać „Małe lisy”. Moim zdaniem warto, właśnie dla tej stylistycznej zabawy.
W wywiadzie z Violettą Szostak udzielonym „Gazecie Wyborczej” w 2011 r. Bargielska tłumaczyła, że tytuł książki zaczerpnęła z „Pieśni nad Pieśniami”, gdzie jest taki fragment: „Schwytajcie nam lisy, małe lisy, co pustoszą winnice, bo w kwiecie są winnice nasze” i dalej wyjaśnia, że „Teologicznie biorąc, małe lisy to są wszystkie ułomności, problemy, pokusy dnia codziennego, które niszczą nasze winnice wiary, podgryzają etyczne pnącza, a przecież są tylko małymi lisami!”. I idąc tym tropem robi się mniej zabawnie, bo to, co śmieszy zaczyna straszyć. Igrając z naszą uwagą Bargielska kpiąc pyta jednak całkiem na poważnie, co to za życie, gdzie ta bajka, dlaczego w niej tyle prozy?
Zobaczmy, co się tu dzieje. Agnieszka jest kierowniczką pracowni, badaczką, wolontariuszką w fundacji, „badaczko-działaczką”. Refleksyjna, delikatna emocjonalnie, porusza ją beletrystyka o kobietach, ale i co niektóre pozycje naukowe. Po lekturze, która nią wstrząśnie musi poczytać coś na uspokojenie, najchętniej Darwina. Lubi świeże powietrze, bo „pomaga skorzystać z nie bardzo do tej pory sprawnych struktur w mózgu”. Jest zaangażowaną społecznie wrażliwą na niesprawiedliwość kobietą, która nieodpłatnie z innymi kobietami poświęca swój wolny czas, żeby naprawiać to, co psują urzędnicy za publiczne pieniądze. Dla zdrowia kupiła westie, którego sierść nie uczula i wychodzi z nim trzy razy dziennie na spacer. Kochała się w chłopaku, który nie bardzo ją rozumiał, w końcu odpuściła sobie taką miłość.
Magda, 34 lata, matka dwójki dzieci, Klimka i Klary, dziennikarka pisząca na umowę o dzieło do lokalnej gazety. Wynagrodzenie nie starczyło nawet na pensję dla Ukrainki, więc postanowiła sama zostać z dziećmi, dla których nie było miejsca w przedszkolu. Kocha swoje dzieci, ale dopada ją czasem takie zmęczenie nimi, że ma ochotę uciec. Wchodzi w romans z nożownikiem z podwarszawskiego lasu.
Bargielska wrzuca te kobiety w trudny do ogarnięcia, chaotyczny fiction world. Atakuje je wydarzeniami, jak jakiś serwis informacyjny, w którym 24 na dobę muszą się dziać rzeczy straszne i ważne, gdzie żart goni ironię, radość zamienia się w płacz. Pokazuje kobietę, która nie ma czasu na samotność, bo jest szprycowana przez rzeczywistość współistnieniem z innymi ludźmi. Pokazuje, jak skupiamy się na nieistotnych sprawach, bo z istotnymi nie dajemy sobie rady. Przerasta nas wyobrażenie o życiu. Przerasta nas jego codzienna proza, rzeczywistość, w której co chwilę dzieje się coś, co ją odczarowuje. Wystarczy niefortunne słowo, brak współczucia, ironiczny komentarz w niewłaściwej chwili. Kobiety w jej prozie przeżywają życie na pół gwizdka, chociaż ciężko harują. Są sobą na kilku etatach: kobietą, córką, matką, kochanką, żoną. Właściwie żyją jakby przy okazji. Eksploatują siebie na drobne codzienne sytuacje, a nie przeżywają niczego wielkiego. Czy takie jesteśmy? Kobiety Bargielskiej przeżywają wielkie smutki: poronienia, niespełnione ciąże, zawiedzione miłości, utratę kochanków. A są w tym wszystkim takie nieobecne, takie wyeksploatowane emocjonalnie, jakby oglądały własne życie w postaci newsów telewizyjnych, dla których jedynym komentarzem będzie kpina, ironia. Bargielska nieśmiało, bez rozmachu, bo zaledwie na tych stu kilku stronach otwiera wielką dyskusję o tym, jakie jest życie kobiet. Czy damy się w nią wciągnąć?
Justyna Bargielska, urodzona w 1977 r., zadebiutowała w 2003 tomem wierszy „Dating session”, dwa lata później publikuje tom „China Shipping”, w 2009 „Dwa fiaty” za, które otrzymała w 2010 Nagrodę Literacką „Gdynia” . W 2011 dostaje „Gdynię” za prozę, debiutancką powieść „Obsoletki”, nominowaną do Paszportu „Polityki”. Książka znalazła się też w finale Nagrody Literackiej NIKE 2011. W 2012 opublikowała tom wierszy „Bach for my baby”. W 2013 została nominowana do Nagrody im. Wisławy Szymborskiej, a jej „Bach for my baby” znalazło się w finałowej siódemce Nagrody Literackiej NIKE 2013.
Justyna Bargielska, Małe lisy, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec, 2013.