Kategorie
Non-nordic

Janusz Głowacki – Good Night, Dżerzi

Ile jest prawdy w prawdzie? Mówiło się o nim, że żyje legendą o sobie samym, którą na bieżąco tworzy z historii prawdziwych, wymyślanych i kradzionych. Człowiek widmo, który zaistniał w amerykańskiej branży książkowej. Dziecko Holokaustu, uratowane przez polskich chłopów robi zawrotną karierę, kreując się na ofiarę polskiego antysemityzmu. Jerzy Kosiński – historia konfabulowana?

Dlaczego Głowacki pisze o nim książkę? Żeby pokazać przewrotność losu, który kpi z naszych ambicji, zabiegów, naszych starań, windując nas znienacka na sam szczyt kariery, powodzenia, sukcesu? Sukcesu, który w USA ma prześmiewczą twarz. Sukcesu, który rządzi się wszystkim, lecz nie logiką. Jest raczej zbiegiem okoliczności, wypadkową przypadków. Trzeba znać właściwych ludzi, którzy mają dojście do ludzi właściwszych. Trzeba umieć wykorzystywać przypadek, asymilować się szybko towarzysko, wyczuwać puls wydarzeń i umieć stać się ich bohaterem.

Kosiński, jak widać w „Good Night, Dżerzi” idealnie wpasował się w potrzeby środowiska artystycznego, umiał bywać na ekskluzywnych przyjęciach, potrafił nawiązywać intratne znajomości, wiedział, jak pozyskiwać sobie sympatię znanych, bogatych, wpływowych. Dobrze wpisywał się ze swoimi skandalami w potrzeby mediów brukowych, które eksploatowały jego ekscesy, rozpisując je na kolejne rozdziały kariery. Ile ludzie potrafią znieść, poświęcić, sprzedać, zbrukać, żeby osiągnąć sukces? Kosiński nie znał granic. Potrafił wykorzystać wszystko i wszystkich do nakręcania spirali sukcesu.

Janusz Głowacki obnaża ułomność losu, który jest bezlitosny dla utalentowanych i pracowitych a hojny dla lwów salonowych, kwitnących w blasku wszystko sprzedajnych fleszy. Jerzy Kosiński wyczuł potrzeby rynku, rzucając siebie na pastwę gawiedzi, żądnej kolejnych skandali, prowokacji. Czy seks, kontrowersja rzeczywiście wszystko sprzeda? Ostatnio czytam, że polski producent trumien, co roku wydaje kalendarz erotyczny z innym modelem trumny i inną rozebraną modelką na każdy miesiąc. Zainteresowały się nim największe media, napisał o nim niemiecki „Stern”, portugalski „Newsweek” a nawet rumuńskie pismo poświęcone sztuce użytkowej. Więc seks wyraźnie wszystko sprzeda. Głowacki snuje smutną refleksję, której towarzyszy bezradność, że jednak talent niepoparty odpowiednimi koneksjami może zginąć bezpowrotnie lub może doczekać się sukcesu dopiero pośmiertnie. Wiele jest gorzkiej prawdy w tej książce, która trochę odbiera nadzieję, bo jak tu wierzyć w szansę dla siebie, jeśli ma się tę odrobinę godności, która nie pozwala się zaprzedać? Jak tworzyć widząc przed sobą bezkres, falę niepowodzeń i morze problemów?

Kto decyduje dzisiaj o wartości literatury pyta Głowacki, a dalej można dodać wszelkiej twórczości? I prowokacyjnie opisuje, jak zdolny pisarz próbuje bezskutecznie przebić się ze swoją literaturą, w końcu przepisuje trzy rozdziały z książki Kosińskiego, o którym mówi się, że znajduje się w ścisłej czołówce kandydatów do Nobla i przesyła je do wydawnictw, łącznie z wydawcą samego Kosińskiego i dostaje negatywne a wręcz druzgocące odpowiedzi, żeby dał sobie spokój z pisaniem. Kilka lat później ponawia eksperyment, ale tym razem przesyła maszynopis przepisanej całej książki z takim samym rezultatem. Co ciekawe, zaproszeniem do dyskusji, którą Głowacki otwiera, od razu rzuca nas na matę, jakby chciał powiedzieć, że nawet sama twórczość się nie wybroni. Nie wybroni się, bo nie da jej nikt szansy na pojawienie się, bo cała ta gra o rynek książki, czy o rynek w ogóle, opiera się na stale tym samym absurdzie: wszystko jest na sprzedaż, sprzedać można wszystko. Ważne, kto to sprzedaje i jakie ma wpływy. Smutne i przerażające, ale takie właśnie jest życie w „Good night, Dżerzi”. Na moralność i etykę mogą sobie pozwolić wyłącznie bohaterowie fikcyjni. W życiu trzeba być nastawionym frontem do zmieniających się potrzeb klienta, a te nie podążają tropem, którym rozwija się pisarz, tylko drogą marketingowego zamysłu ludzi, którzy na tym pisarzu zarabiają.

O ironio, znalazłam stary numer „Literatury” z 1996 r., w którym Józef Łoziński wypowiada się a propos amerykańskiego sukcesu „Antygony w Nowym Jorku” Głowackiego. Łoziński pisze, że nastały czasy, w których „talent, życie, myśli [artysty] nie mają znaczenia. O tym, czy zostaniesz Głowackim, czy sfrustrowanym, bezimiennym autorem wie tylko ministerium sukcesu. To ono jest Losem artysty, jego przekleństwem i niewysłowioną słodyczą wolności. To z nim trzeba bez przerwy wisieć na telefonie, grać w tenisa, spotykać się na party i mieszkać w Nowym Jorku, bo jest to kulturalna stolica świata”.

Czternaście lata później Głowacki rozwija ten motyw w „Good Night, Dżerzi”, co jest gorzką puentą dla tej recenzji. Jak widać, w temacie przepisu na sukces, niewiele się zmienia mimo upływu czasu.

Janusz Głowacki, Good Night, Dżerzi, Świat Książki, Warszawa 2010.