Kategorie
Non-nordic

Robert Ludlum – Mozaika Parsifala

Książkę dostałam z rekomendacją, że to najlepszy Ludlum. Wybierałam się w podróż i szukałam czegoś lekkiego, na tyle wciągającego, żeby zabić tym ponad pięciogodzinny lot. Ale tak naprawdę wszystko zaczęło się od tego, że straciłam kontakt z własną matką. Zazwyczaj dzwoniła, żeby poplotkować, przekazać gorące newsy. Od kilku dni zrobiła się jednak lakoniczna, jakby nieobecna i szybko kończyła rozmowę, zupełnie niezainteresowana tym, co u mnie słychać. Pomyślałam, że może to zmęczenie materiału, w końcu, ile można słuchać o projektach, unii i biurokracji. Ale wygadała się, że wujek Józek przynosi jej Ludluma. I, że właściwie po tym, którego teraz czyta, a była w trakcie „Kodu Altmana” musi zrobić przerwę, bo tak wciąga, że zaczyna olewać klientów w pracy. O wszystko podejrzewałabym własną matkę, ale nie o to, że czyta literaturę sensacyjną. Miałam jednak sto procent pewności, że z rekomendacji wujka przeczyta same perełki gatunku. Ale ona nie czyta, ona pochłania te książki. Sama zapierałam się zazwyczaj rękami i nogami przed thrillerami, kryminałami i wszystkim, co kojarzyło mi się ze scenariuszem zabili go a on uciekł. Uwielbiałam jednak Bonda. Kiedyś zaczytywałam się we Flemingu, potem oglądałam „Świętego” i siłą rzeczy od zawsze Roger Moore był tym najlepszym Bondem, którego przekreśliłam dopiero po tym, jak zobaczyłam Daniela Craiga w Casino Royale.  Każdy inny agent niż Bond zawsze robił na mnie wrażenie jego marnej imitacji. Nie zrzucam Bonda z piedestału, ale stawiam tuż obok Michaela Havelocka z „Mozaiki Parsifala”. Po Skyfall, Havelock jest jak wisienka na torcie – agent specjalny, który ma uczucia i potrafi je okazywać. Twardziel, który jest gotowy dla swojej kobiety zrobić dosłownie wszystko. Super spec, z ponad dekadą doświadczenia w terenie, władający kilkoma językami, poruszający się po mistrzowsku w gąszczu międzynarodowych intryg politycznych.

Akcja rozgrywa się w Stanach i w Europie i angażuje agentów wywiadów europejskich i amerykańskich służb specjalnych. Kontrolują oni sytuację na świecie poprzez skomplikowaną sieć powiązań, zależności, porozumień na szczeblach rządowych. Ludlum pisze o warsztacie pracy wywiadowczej, tak jakby sam był agentem na emeryturze, który dorabia sobie pisarstwem, przelewając na papier własny życiorys. Właściwie trudno uwierzyć, że cokolwiek, co zostało wymyślone w tej powieści jest kłamstwem. Po przeczytaniu „Mozaiki Parsifala” mam wrażenie, że życie zwyczajnych obywateli, to tylko tło dla pracy służb mundurowych. Przechodząc Stolarską, zastanawiam się, w którym oknie Rosjanie namierzają wszystkich wchodzących do budynku konsulatu amerykańskiego.

Atutem tej książki jest historia, polityka, tak serwowane, jak w dobrze doprawionej potrawie właściwie dobrana odpowiednia dawka przyprawy, która wyostrza jej smak. Są tu echa drugiej wojny światowej, nazista, który ukradł tożsamość Żydowi, który nie przeżył obozu i buduje swoją karierę wokół mitu ofiary holokaustu, ślady wojny w Wietnamie, nieco o polityce emigracyjnej. Atmosfera polityczna jest gęsta, niepewna. Czuć narastające napięcie, które buduje niejasna sytuacja polityczna, międzyrządowe układy, parcie rządów do miana lidera w wyścigu o światowe przywództwo. Nietrudno zgadnąć, że to, co działo się przed napisaniem książki znajduje swoje mniej lub bardziej namacalne ślady w książce, która powstała w 1982. Rok wcześniej na 40. Prezydenta Stanów Zjednoczonych został zaprzysiężony Ronald Reagan, zamachy na przedstawicieli establishmentu stają się wówczas niemal codziennością, na liście zamachowców znaleźli się Reagan, Jan Paweł II, prezydent i premier Iranu, prezydent Egiptu. To też wzmożony czas eksperymentów wokół polityki jądrowej, podbojów kosmosu. Ludlum kapitalnie odtworzył atmosferę realnego zagrożenia wojnami gwiezdnymi i pracę wywiadów, które w tym tyglu powiązań interesów swoich rządów sami często padają ofiarami intryg przedstawicieli władzy. Świat rządzony jest zza stołu zakonspirowanych ludzi cieni, którzy latami czekają na swój dzień. W tym świecie nie wiadomo, komu wierzyć, bo zdradzają przyjaciele, kochankowie. Bezduszne metody pracy wywiadowczej, często każą odwrócić się od własnych agentów.

W połowie lutego, zapakowałam zatem „Mozaikę Parsifala” i wyjechałam na trekking po wyspach kanaryjskich. W drugi dzień, w El Cotillo poznałam… Rosjanina. Dojechaliśmy do cypla północnego z małą latarnią, w której było muzeum. Wszyscy poszli robić sobie zdjęcia na tle spiętrzonych fal, rozbijających się o magmową plażę, ja pognałam w stronę latarni i tam poznałam owego Rosjanina. Potem do końca dnia częstował mnie pralinkami, czekoladkami i rosyjskimi „kogutkami”. Mija tydzień, czekam na samolot i kto się dosiada? Mój Rosjanin, który leci tym samym samolotem. Po „Mozaice Parsifala” miałam wrażenie, że wszędzie są Rosjanie 😉  A po powrocie do Krakowa zapisałam się na Krav Magę. Znalazłam firmę, która specjalizuje się w szkoleniach służb mundurowych, zwłaszcza spec służb, i żeby zostać, choć trochę w klimacie Ludluma zaczęłam treningi. Po pierwszym bez bólu mogłam jedynie mrugać powiekami. Nawet lekki ruch palcem uruchamiał ból w mięśniach przedramienia. I wówczas uświadomiłam sobie, że bohater Ludluma to świetnie wyszkolony specjalista, ale też zwyczajny, normalny facet, który czuje ból i po łomocie musi się pozbierać. W przeciwieństwie do Bonda, który tuż po reanimacji idzie dokończyć partię pokera. I w tym momencie zrzuciłam Bonda z piedestału, chyląc czoło przed Michaelem Havelockiem.

Robert Ludlum, Mozaika Parsifala, Wydawnictwo GiG, R. Ginalski i S-ka, Warszawa 1990. Str. 574. Przełożył Filip R. Piotrowski. Tytuł oryginału: The Parsifal Mosaic (1982)