Ostatnio strasznie narzekałam. Mama, co jakiś czas przysyłała mi książki w stylu jak przestać się martwić i zacząć żyć. Ale jestem sceptyczką i nie wierzę w mądrości tzw. chłopskich filozofów, czyli tych wszystkich szkoleniowców, którzy piszą książki o tym, jak być szczęśliwą, jak być niegrzeczną, jak być zmotywowaną, jak być kochaną. I wówczas mama przysłała mi „Sztukę podświadomości” Marii Szulc. Autor: profesor. Z wykształcenia: biochemiczka. I to był strzał w dziesiątkę.
Profesor Szulc wypracowała metodę polegającą na psychostymulacji, która przynosiła rewelacyjne wyniki w leczeniu. W niektórych przypadkach kilkuminutowa sesja wystarczyła, żeby pacjent zaczął w siebie wierzyć, przestał się bać, zaczął być szczęśliwy. Efekty, jakie przynosiły sesje z profesor Szulc były niewiarygodne, spektakularne i co więcej – natychmiastowe.
Ale zacznijmy od początku. Pierwsza rzecz, która uderzyła mnie w tej książce to sama historia profesor Szulc. Odrzucona przez środowisko akademickie, nieakceptowana przez lekarzy. Z dnia na dzień rosła lista osób, którym pomogła i lista wrogów, którzy próbowali jej zaszkodzić. Pomagała ludziom w leczeniu nerwic, wad wymowy, problemów w nawiązywaniu i utrzymywaniu kontaktów. Przychodzili też do niej alkoholicy. Asystowała podczas prowadzenia operacji chirurgicznych a pacjenci zamiast znieczulenia wprowadzani byli przez Szulc w stan hipnozy, potrafiła u takiego pacjenta powstrzymać krwawienie. Na YouTube można znaleźć filmy z profesor Szulc, nagrane podczas operacji. Gdyby, zatem to leczenie ograniczało się do pomagania w układaniu sobie życia z innymi, pomyślałabym, że to kolejne przeinterpretowane wypadki opisane na potrzeby książki z chęci zarobienia na naiwności ludzi, którzy za nią płacą.
Autorka bez żalu, obiektywnie opisuje ostracyzm środowiska akademickiego, odrzucenie przez lekarzy, którzy nie akceptowali w swoim gronie biochemiczki, która leczy. Generalnie panowało przekonanie, że powinna zamknąć się w laboratorium i zająć poważną nauką. Stąd dla kogoś, kto z racji swoich przekonań, odbiegających od przeciętności pasji, czy sukcesów spotkał się z ostracyzmem, lektura tej książki będzie jak miód na zranione serce. Im więcej sukcesów osiągała Szulc tym większe kręgi zataczała zmowa milczenia wokół niej i jej pracy. Czytając o jej historii i o tym, jak perfidni potrafili być niektórzy profesorowie próbujący ją zniszczyć nie mogłam wyjść z podziwu dla niezłomności jej charakteru i wiary w sens własnej pracy. Ten rozdział o początkach kariery jest jednocześnie i strasznym i śmiesznym obrazem polskiej nauki.
Szulc w taki sposób opisuje pracę rozwijającą jej metodę leczenia, że ma się wrażenie dotykania spraw wyjątkowych. Biochemiczka zaczyna się interesować na początku swojej kariery zawodowej hipnozą, osiąga niewiarygodne sukcesy, które docenia świat i przemilcza polskie środowisko naukowe. Zaczyna szukać metod, do osiągnięcia takich samych sukcesów, jak w przypadku hipnozy, ale przy pełnej świadomości pacjenta. Tak rozwija biostymulację, którą potem nazwie psychostymulacją. Wyjaśnia, dlaczego Freud, który nie osiągnął sukcesów z hipnozą zaczyna ją krytykować i zajmuje się psychoanalizą. Czytając wyjaśnienia o tym, czym jest i jak funkcjonuje podświadomość i nadświadomość ma się wrażenie przebywania w kręgu wtajemniczonych, jak przed inicjacją do zamkniętego klubu dla wybranych. Profesor tłumaczy, dlaczego może pisać o potędze podświadomości, o niesamowitych możliwościach nadświadomości i dlaczego nie pokaże, jak przejąć nad nimi kontrolę. Z jednej strony zamyka drogę tam, gdzie chcę dotrzeć podejmując się tej lektury. Przekonuje jednak, że taka wiedza nie może być ogólnodostępna, powinna być zarezerwowana dla osób, które skorzystają z niej nie szkodząc innym, a nie ma pewności, że z takim zamiarem każdy czyta tę książkę. Nie zdradza, więc tego, co najważniejsze. W książce są jednak wskazówki, jak przeprogramować swoją podświadomość i jak dotrzeć do nadświadomości. Nie jest to prosta droga, wymaga czasu i uważności. Po lekturze tej książki pozostaję w niezłomnej świadomości, że warto tam dotrzeć i warto przejść to wszystko, co mnie w życiu czeka.
Słucham teraz „Searching for Sugar Man” Rodrigueza. I nagle uświadamiam sobie, że Rodriguez to przykład człowieka, który w praktyce stosował wszystko to, do czego Szulc zachęca. I w końcu, chociaż trwało to długo, doszedł tam, gdzie zaczynając tę drogą widział to słynne światło w tunelu i nie stracił wiary, że idzie we właściwym kierunku.
Maria Szulc, Potęga podświadomości, Wydawnictwo Medium, Warszawa, 1994. 238 stron.