Autor tej książki ma dar opowiadania prostymi słowami życiowych historii skierowanych jednak do niezbyt wymagającego czytelnika. Czytelnika, który nie lubi lub nie potrafi docenić finezji słowotwórczej, wymagającej formy, podtekstów. Historia jest opowiedziana niemal jak fabularyzowana wersja zeznań świadków. Nie zaskoczy niczym, nie uwiedzie, nie oczaruje. Jest narracją prowadzoną ciężką ręką rzemieślnika, który wydaje się jednak mieć ambicje artystyczne rozumiane, jako wzniesienie się na symboliczny, nazwijmy to „mur floriański”.
Evans wykorzystując swobodnie motyw „Opowieści wigilijnej” przenosi ją do współczesnego nam amerykańskiego miasta, gdzie główny bohater James Kier z idealisty zmienia w bezwzględnego biznesmena. Sposób, w jaki dowiaduję się kim są bohaterowie tej książki nie pozostawia wątpliwości kto jest tym dobrym, a gdzie ukrywa się zły. Nie ma tutaj miejsca na szczególne momenty w życiu człowieka, kiedy to popada się w chwile refleksji, raz odważnie idzie przez życie innym razem polega w zmaganiu się z losem. Tutaj ciężki cios sprawia, że Kier brnie w zło i nabywając wszystkie znienawidzone cechy biznesmenów zdobywa sukces. Staje się bogatym i sławnym rekinem rynku nieruchomości, otaczając się symbolami sukcesu i bogactwa, żyjąc niemal jak bohater grany przez Nicolasa Cage’a w „Family Man”. Dzięki zwykłemu nieporozumieniu, świat obiega informacja o jego śmierci. Czytając doniesienia medialne a zwłaszcza komentarze internatów James Kier patrzy na siebie oczami innych i widzi potwora. Bezdusznego, egoistycznego biznesmena, który stosuje najpodlejsze metody, żeby dojść do celu. Nie ma skrupułów, żeby oszukiwać przyjaciół, ubogich, staruszków inwestujących oszczędności swojego życia.
Evans każe swojemu bohaterowi przejść przemianę, w którą jednak trudno było mi uwierzyć. O motywach, dla których Kier stał się tym, kim jest dowiadujemy się zbyt mało i właściwie tylko po to, żeby uznać to za wystarczające w mniemaniu autora do zrozumienia kim Kier był, kim się stał i kim stanie się za chwilę. Na szczęście nie wszystko ucieka w cudowną krainę naiwności i autor pozwala nam odetchnąć na moment. Widzimy, zatem, że są błędy, których nie da się naprawić, są rany, które nigdy się nie zagoją, są zaprzepaszczone marzenia, których nie da się już spełnić.
Nie twierdzę, że takich książek nie da się czytać. W końcu przeczytałam ją a co więcej książka wprawiła mnie w zadumę nad jej sukcesem, który przełożył się już na miliony czytelników, którzy tę książkę kupili.
Richard Paul Evans, Stokrotki w śniegu, Wydawnictwo Znak, Kraków, 2010. Tłumaczyła Ewa Bolińska-Gostkowska, str. 304.