Kategorie
Non-nordic

Oliver Pötzsch – Córka kata

Książka, z kryminalnym wątkiem rozpoczynającym proces o czary, historia zakazanej miłości, która rozgrywa się na poziomie ukradkowych spojrzeń, niby przypadkowych spotkań, prawdziwa opowieść z życia przodków autora, w rezultacie wciągająca lektura na długie deszczowe wieczory.

Spodobał mi się sposób, w jaki Pötzsch przedstawia tło opowieści i oddaje nastrój epoki. Jak sprawnym ruchem rozrzucone kości do gry, które układają się w niby przypadkowy, a jednak konkretny rezultat, tak autor rozrzuca w fabule drobne historie, opisy wydarzeń, zachowań mieszkańców. Dzięki temu wchodzimy powoli w siedemnastowieczny świat, którym rządzi zabobon, ciemnota, strach przed nieznanym, wiara w nadprzyrodzone siły, szatańskie moce. Mieszkańcy miasteczka drżą przed nocą Walpurgii, ze strachem wypatrując na niebie czarownic w ich orgiastycznym tańcu z diabłem. Nieznane sobie znaki interpretują, jako świadectwo konszachtów z ciemnymi mocami. Nie znajdując w napotkanym człowieku wytłumaczenia dla jego okrucieństwa, łatwo uznają go za szatana. Wierzą, że z korzenia mandragory czarownice robią maść do smarowania swoich mioteł, że na wzgórzu, gdzie wiesza się skazańców przechadzają się ich dusze.

Zbudowane na początku książki wrażenie miasteczka, którego rytm wyznaczają kościelne dzwony wzywające na msze, ostrzegające przed niebezpieczeństwem, nawoływania na publiczne wymiary kary są tak sugestywne, że rozbrzmiewające za oknem dzwony kościelne można łatwo pomylić z tymi książkowymi. Równie przejmujący jest opisany chłód niedogrzanych domostw, wyziębionych wczesnowiosennym wiatrem wałęsających się po ulicach dzieci, smród nieczystości i ekskrementów wylewanych przez okna prosto na ulice, zapach piwa i wódki mieszający się z potem niedomytych ciał. Mieszkańcy, niczym w muzeum anatomii, rozbierani są na czynniki pierwsze tworząc malowniczą galerię postaci. Zapadają w pamięci obrazy Johannesa Kuisla z przekrwionymi oczami, włosami w tłuste strąki śmierdzącymi alkoholem, brodą ze zwisającymi resztkami wczorajszej zupy. Umorusane dziewczęta sprzedające smażone orzechy i małe pachnące chleby. Simon Fronwiser z przystrzyżoną hiszpańską bródką.

Ulice zapełniają się kolejnymi postaciami, wypełniając powieściowe miasto dźwiękami codzienności. Autor w doskonałych proporcjach skupił się na charakterystycznych cechach siedemnastowiecznych miast, pokazując hierarchiczność ulic, domostw, praktyczne rozwiązania służące utrzymaniu porządku i dyscypliny i pewną autonomię, którą zapewniały sobie poszczególne chałupy, z ogródkami pełnymi pachnących ziół, trzeszczących drewnianych schodów, ciemnych pomieszczeń oświetlanych świecami. Jest to już społeczność z silnie zarysowanymi podziałami na bogatych i biednych, na uprzywilejowanych i skazanych na ich łaskę sierot, wędrownych bezrobotnych żołnierzy, wałęsających się żebraków. Wzbogacające się z pokolenia na pokolenie klany rodzinne przejmują i umacniają swoją władzę, która zbyt silna potrafi czasem wypaczyć. W tym miejscu do głosu dochodzi nie tyle autor interesującej powieści, ale człowiek, który świadomie odczytuje historię i robi z niej narzędzie do pokazania pewnych zachowań, które niezależnie od czasu, epoki zawsze się pojawiają: pazerność władzy, pod której płaszczem kryją się okrutne decyzje, strach o utratę wpływów zamieniający człowieka w bezduszną maszynę do zabijania, nieumiejętność wybaczenia nawet na łożu śmierci, która niszczy marzenia własnego syna. Wydawać by się mogło, że tym katalogiem ludzkich zachowań Pötzsch wyczerpie temat człowieka, lecz on jednak idzie śmiało dalej. Ma odwagę zabrać głos w sprawie kobiet, których nadal w połowie siedemnastego wieku pozbywano się na stosach, posądzając je przy nadarzającej się okazji o czary. Jego głos z jednej strony odwołuje się do liczb, faktów, przywołuje historię procesu czarownic, podczas którego na stosie spalonych zostało ponad sześćdziesiąt kobiet, z drugiej do osobistej historii Marty Stechlinowej, akuszerki i znachorki, u której wszyscy w mieście szukają pomocy w chorobie, i którą z równą łatwością wysyłają na stos, szukając szybkiego, choćby nawet pozornego zwycięstwa wymiaru sprawiedliwości. Z kart tej powieści dowiadujemy się, jak bezwartościowe było kiedyś życie ludzkie, jak szybkie wyroki skazujące na śmierć, jak silna potrzeba wyznaczania wyraźnych granic tego co moralne i niemoralne, prawe i bezprawne, jak jednocześnie płynna była ta granica. Autor w przejmujący sposób pokazuje, że jedną decyzją można było uwolnić skazaną od zarzutów i jednocześnie zabić tą decyzją; stosowane wówczas testy na czarownice polegały m.in. na wrzucaniu związanej kobiety do wody, jeśli uwolniła się z węzłów potwierdzała tym samym, że ma magiczną moc, więc i tak czekał ją stos, gdy nie przeżyła, uwalniała się tym samym od zarzutów, ale nie zwracało jej to życia.

W ciekawy sposób poznajemy za sprawą tej powieści rozwój medycyny i powolne odchodzenie od metod leczenia za pomocą upustów krwi, wąchania moczu na rzecz studiowania ludzkiego ciała. Pötzsch kpi z ówczesnych lekarzy, dla „których książka, której autor wychodził z założenia, że cała krew w ciele jest częścią wiecznego krwiobiegu, wprawianego w ruch za sprawą serca” była kontrowersyjna i wyśmiewana przez profesorów z uniwersytetu w Ingolstadt. Wciąż jest to jednak świat ziół, ciemiernika, alrauny, cykuty, wilczej jagody dobieranych w uzdrawiające mieszanki głównie przez znachorki, które pomagają macierzanką i widłakiem goździstym wywoływać krwawienie, zapobiegać niepożądanym ciążom, leczą gorączki, wysypki, bóle brzucha.

Ta książka jest potwierdzeniem pozytywnego nurtu we współczesnej powieści, która ma ambicje autentyczności, potrafi wykorzystywać historię do opowiadania kolejnych historii, jest ważnym zaangażowanym społecznie głosem. Jest mądrą literaturą pokazującą prawdziwe życie.

Oliver Pötzsch, Córka kata., Wydawnictwo ESPRIT SC, Kraków 20011. Tytuł oryginalny: Die Henkerstochter, tłumaczyła: Edyta Panek.