Kobieta opętana namiętnością i miłością własną, która nie uświadamia sobie konsekwencji swoich decyzji i bierze od życia co zapragnie, potrafi zdobywać, porzucać, budować i w tej samej chwili niszczyć. Lydia Stille jest jak chodząca puszka Pandory, jak naładowana dynamitem beczka z tlącym się lontem. Odpowiednia uroda, odpowiednie urodzenie daje jej tę przewagę, że może skutecznie przebierać w ofertach matrymonialnych, może skutecznie rozkochiwać w sobie mężczyzn w każdym wieku. I robi to bezrefleksyjnie wyciskając z wszystkich, naiwnie w nią wierzących, wszelkie soki, siły witalne aż wreszcie pieniądze. Bo Lydia kocha przede wszystkim żyć. A żyć chce w wielkim świecie, w drogiej biżuterii, w ogromnym uwielbieniu. I nigdy nie wie, czego jej bardziej brakuje, stąd stale sięga po nowy romans, w końcu romansuje z kilkoma mężczyznami, rozbija małżeństwa, żeby uzależnić od siebie kolejnego kochanka. Kolejna samobójcza śmierć, kolejnego zakochanego w niej chłopaka, zapominana jest podczas kolejnej podróży, wizyty w operze, w kolejnym uścisku miłosnym bogatego lub przynajmniej hojnego kochanka.
Hjalmar Söderberg nie robi nic nowego, jak na swoje czasy. Podobnie jak August Strindberg przelewa żale złamanego kochanka na karty książki. Literatura jest cierpliwa i zniesie wszystko. Tak pomyślałam, po kilku pierwszych akapitach. Bo mierzi mnie, że w kolejnej powieści, kolejny jej autor pastwi się nad kolejną kobietą, rysując portret krwiożerczej bestii, zakochanej w sobie, która bezlitośnie rozszarpuje na drobne kolejną ofiarę, młodego, niedoświadczonego, zaślepionego i tak dalej. Może to jednak jest tak, że te bezduszne damy swojej epoki, są bardziej malownicze i wzbudzają większe wzruszenia niż normalne kobiety. Może dlatego to tamte, jak Maria von Platen pierwowzór Lydii stają się bohaterkami literatury. W końcu nadszarpnięte serce, zraniona miłość własna prędzej zaowocuje dziełem, zainspiruje do wierszy niż kochająca prostym uczuciem kobieta, niedostarczająca tylu namiętności.
Kobiety są opisane powierzchownie i jest to morze postaci ogarniętych chucią. Czytamy więc o pani Kravatt, trzydziestokilkuletniej wdowie, która zapoznaje głównego bohatera z „wielką tajemnicą”. Jak się dowiadujemy nie tylko jego, bo od licealistów bierze za te „eskapady” po dwie korony i niejeden Arvid wyjeżdża z miasta z wielkim długiem u hojnej pani Kravatt. Potem spotykamy ubogą ekspedientkę, która wciąga bohatera w romans, za który tenże będzie płacił do końca życia na utrzymanie dziecka z tego związku. Będzie jeszcze autorka, która żeby sprzedać nowelkę gazecie dopuści się uwiedzenia naszego biednego bohatera, który w końcu stwierdzi:
„człowiek nie wybiera sobie żony, kochanki, czy dzieci. Pojawiają się w jego życiu, są przy nim, zdarza się, że je traci. Ale nie wybiera!”
Hjalmar Söderberg „Niebłahe igraszki”
W „Niebłahych igraszkach” autor momentami popada w patos i sentymentalizm. Kreśli malownicze krajobrazy, wśród których rozgrywa się akcja. Czytelników wciąga w wiry „szmaragdowej głębi wody”, żeby po chwili kazać się nam zachwycać sosnami „lśniącymi od deszczu wilgocią w promieniach słońca”. Pewną słabością moim zdaniem jest też niezdecydowanie autora co do stylu. Raz idzie w kierunku Poego, innym razem pozostawia ślady typowe dla Zoli. Nie potrafi stworzyć czegoś oryginalnego i pozostaje symbolicznie w czerwonym pokoju swojej epoki, spotykając na sztokholmskich ulicach znajomych redaktorów, popijając grog, zajadając „smażoną szynkę ze szpinakiem”. Leje się wódka, piwo, poncz, koniak a w oparach alkoholu panowie dywagują o polityce, rozpadzie unii szwedzko-norweskiej (Więcej o tym w: Norwegia w drodze do wolności, czyli zerwanie unii ze Szwecją), zatonięciu Titanica, prawie do głosowania dla kobiet, o religii. Jeden z bohaterów wyjaśnia rolę księży „Wargi kapłana powinny strzec prawdy. Strzec. Nie rozpowszechniać. Nie da się pogodzić chęci bycia księdzem i rozpowszechniania prawdy”.
Söderberg z jednej strony chce uciec od Strindberga, który „wpoił ludziom przeświadczenie, że obecnie pisarze nie są w stanie zmyślić całej powieści od początku do końca”. Z drugiej strony to właśnie jego romans z Marią von Platen stał się zaczątkiem powieści. A uciekając się do wątków autobiograficznych wpisuje się w styl obecnych tabloidów, gdzie gwiazdy współczesności sprzedają siebie, fakty i plotki na swój temat, żeby świecić na firmamencie.
Hjalmar Söderberg „Niebłahe igraszki”, tłumaczył ze szwedzkiego Paweł Pollak, Wydawnictwo szwedzka.pl, Wrocław 2006. Tytuł oryginału: Den allvarsamma leken (1912).
Po opublikowaniu tej recenzji, autor przekładu Pan Paweł Pollak opublikował swoją polemikę. Za jego zgodą opublikowałam ją na blogu: Kobietożerca?.