Kategorie
Non-nordic

Widok cudzego cierpienia – Susan Sontag

Na potrzeby kroniki filmowej zainscenizowano szarżę, bo ta prawdziwa nie wyszła wystarczająco dramatycznie. Inscenizacją było zdjęcie rosyjskich żołnierzy zatykających czerwoną flagę na szczycie Reichstagu w Berlinie 1945. Aranżuje się ciała poległych w estetycznie skomponowanych obrazach. Udaje śmierć, tam, gdzie jej nie ma. Oglądając zdjęcia zawieramy z fotoreporterem kontrakt prawdy i oczekujemy, że są prawdziwe i nieudawane. A jednak obraz często kłamie. W dodatku częściej niż nam się wydaje.


„Widok cudzego cierpienia” powstaje niedługo po ataku na World Trade Center, uświadamiając całemu zachodniemu światu, że jest równie kruchy i narażony na cierpienie, jak każda inna część świata. Nastroje zagrożenia, chęć odwetu, wzrastające napięcie odczuwalne nie tylko w USA, ale na całym świecie sprawia, że Susan Sontag, niepokorna, jak zawsze zaangażowana w komentowanie bieżących spraw robi swoisty suplement do najważniejszego dzieła swojego życia „O fotografii”. Pisze o wojnie tak jak ona dociera do przeciętnego widza: poprzez obrazy. Pisze o pokazywaniu wojny i o tym, jak podwójne moralne znaczenie ma to dla współczesnego rozumienia i odczytywania wojny.

Trzymając w ręce „Widok cudzego cierpienia” otrzymujemy coś więcej niż tylko wyrafinowany literacko esej: możliwość wsłuchania się w mocny, zaangażowany głos najważniejszej intelektualistki naszych czasów. Śledząc tok myślenia Susan Sontag wchodzimy na najwyższy poziom analizy, kontestacji. Na ścieżkę historii, która w przypadku Sontag otrzymuje osobny bieg. Jest do bólu krytyczna, na końcu nie oszczędzi również siebie, świadomie powracając do wyrażonych trzydzieści lat wcześniej wniosków.

To ogromna satysfakcja wczytywać się w tok myślenia Susan Sontag. A świadomość, czego Amerykanka dokonała za życia, jak z zamysłem pracowała nad sobą, co i na jakim poziomie publikowała, wyłącznie podkręca przyjemność czytania.

Konsekwentnie choć nie wprost rozlicza się Susan Sontag z patologią wojny. Rozpoczynając swoją dyskusję od książki Virginii Woolf „Trzy gwinee”, oddaje głos pisarce, oskarżając jej słowami głównych architektów wojennych strategii. „Machina do zabijania ma płeć”, powtarza słowa Woolf Sontag a potem dodaje, „i jest to płeć męska”. Czy z tego samego powodu, co wcześniej Woolf i teraz Sontag zostanie zignorowana za wygłaszanie czegoś „zbyt oczywistego by zasługiwało na uwagę”? Nie słychać komentatorów przypominających książkę Sontag, a przecież odkąd się ukazała nie było pilniejszej potrzeby, jak teraz, żeby Sontag znowu czytać.

Skąd tak fenomenalny sukces wojny w środkach masowego przekazu, utrzymujących stałą dawkę przemocy? „Diety horrorów”, na której przeciętny widz spędza kilka godzin dziennie? Śmierć, walki, ofiary to „zwykłe składniki nieustannie płynącej przez nasz domowy szklany ekran rozrywki” a „bycie widzem nieszczęść nawiedzających inne kraje jest jednym z najbardziej charakterystycznych przeżyć współczesności”, napisze Sontag, kończąc mocno stwierdzeniem, że „wojenna udręka sprowadzona została do codziennego banału”. Hiszpańska wojna domowa była pierwszą relacjonowaną w dzisiejszym sensie tego słowa. Wojna w Wietnamie była pierwszą pokazywaną dzień po dniu umożliwiając „teleintymny kontakt ze śmiercią i zniszczeniem”. Oglądając zdjęcia z wojny, kroniki filmowe, reportaże przyglądamy się cudzemu cierpieniu na odległość. I zawsze cierpieniu „jako skutek gniewu – ludzkiego lub boskiego”, to naturalne cierpienie, w wyniku choroby, porodu niezmiernie rzadko jest przedmiotem zainteresowania sztuki, napisze Sontag. I doda, że ta sztuka ma równie duży apetyt na cierpienie jak na wizerunki nagich ciał.

Uwagę Susan Sontag przykuwa kłamstwo, które od zawsze towarzyszyło wojnie i od niego zacznie, jakby sygnalizując pierwotne zasady sztuki wojennej. „Generał Franco twierdził, że Baskowie sami zniszczyli własne starożytne miasteczko i byłą stolicę Guernicę” 26 kwietnia 1939 roku. Serbowie uważali, że Bośniacy sami ostrzelali centrum własnej stolicy. Tworzenie prawdy zbiorowej, która uruchomi w społeczeństwie odruch odwetu, wydaje się być sprawdzonym i doskonale funkcjonującym mechanizmem wojny. Przypuszczalnie to właśnie tego efektu najbardziej obawiała się Sontag po 11 września 2001 roku, obserwując rosnące przyzwolenie na politykę siły.

Susan Sontag przeprowadzając swój wywód chce nam przekazać nie tylko swoje niepokoje. Wyraźnie szuka środków, które odpowiednio uruchomione w tekście okażą się szokową terapią. Szok, jak napisze Sontag, „jest najważniejszym bodźcem konsumpcji i źródłem wartości”. I to właśnie „potęga fotografii w zakresie (…) definiowania najokropniejszej rzeczywistości przebiła wszystkie wyrafinowane narracje” kompromitując się w miejscu, w którym zaczęła służyć w wyrafinowany sposób estetyzacji wojny. Zarówno Woolf w swojej książce i teraz Sontag próbują ożywić przekaz potępiający wojnę z pełną świadomością, iż nie wystarczy pokazać potworność wojny, żeby społeczeństwa świata oceniły takie rozwiązywanie konfliktów za oburzające i szaleńcze. Przywołuje akcję pacyfisty Ernsta Fridricha z 1924, który opublikował album „Krieg dem Kriege!” [Wojna wojnie!] z wcześniej ocenzurowanymi zdjęciami z czterech lat wojennych „ruin, rzezi i upodlenia”. Mimo, że album w samych Niemczech wznowiono do roku 1930 dziesięć razy, nie powstrzymało to Niemców przed nazistowskim marszem na świat i najbardziej bestialską polityką ludobójstwa. „Trzeba naprawdę szczególnych okoliczności, żeby wojna stała się rzeczywiście niepopularna”, napisze Susan Sontag.

Woolf traktowała zdjęcia jak okna, przez które widać wojnę, podkreśli Susan Sontag. Podobnie patrzymy na wojnę przez pryzmat „Widoku cudzego cierpienia”. Od początku istnienia fotografia towarzyszy ludzkiemu cierpieniu. A ludzkie cierpienie było przedmiotem zainteresowania artystów, nie tylko fotografików, ale też malarzy, filmowców. Pokazywanie wojny przechodzi swoje fazy, podobnie jak prowadzenie wojny, która zamiast bezpośredniego ataku oferuje wyrafinowane możliwości ostrzeliwania pociskami dalekiego zasięgu. Cenzura wprowadzona przez dowództwa wojsk sprawia, że relacja z takich miejsc jak Afganistan przefiltrowana przez PR ma charakter takiego doniesienia, które pozyska przychylność widza dla działań armii w tym rejonie. Amerykanie są świadomi, że wojnę w Wietnamie przegrali właśnie na obrazy, które epatowały widza dzień po dniu okrucieństwem i bezsensem działa. A zatem mówienie, że nadmiar cierpienia stępia naszą wrażliwość są przedwczesne.

Oglądając świat z oddali, przez obrazy, siłą rzeczy skazujemy się na komentarz ich autora. Ogromną odpowiedzialnością jest nie ulec presji tego, na co patrzymy. „Widok cudzego cierpienia” uświadamia nam to podwójnie, prowadząc nas przez historię masowego obrazowania, wpisując oglądanie w retorykę oceny przekładającej się na konkretne decyzje: od politycznych po konsumenckie. Świadomość manipulacji, oszustwa i kłamstwa wciąż jest niska, a naiwność z jaką przyswajamy oferowany nam w środkach masowego przekazu świat, źle świadczy o współczesnym odbiorcy. Odkąd „Widok cudzego cierpienia” ukazał się nie było pilniejszej potrzeby ponownego czytania Susan Sontag.

Recenzja Widok cudzego cierpienia, Susan Sontag, Wydawnictwo Karakter, Kraków 2010. Przekład: Sławomir Magala. Tytuł oryginału: Regarding the Paint of Others (2003). Redakcja: Małgorzata Pasicka, Dariusz Żukowski. Adiustacja: Urszula Horecka. Korekta: Ewa Ślusarczyk. Konsultacja merytoryczna: Wojciech Nowicki. Projekt graficzny: Przemek Debowski, octavo.pl. ISBN 978-83-927366-9-1. Stron: 153.