Gdy przychodzi pierwsze, drugie, dziesiąte trudne spotkanie, to albo się stamtąd odchodzi i nie wraca, albo trzeba z tą energią, z tymi historiami coś zrobić, powie Agnieszka Kaluga i doda, po pierwsze ocalić, ale ocalić też siebie w tamtym miejscu, żeby mieć siłę do bycia dalej. Tak powstanie „Zorkownia”.
Umiera jej dziecko. Wolontariat w hospicjum i pisanie o nim ma być rodzajem psychoterapii, ma jej pomóc. Anna Dymna powie, że od 12 lat jest wolontariuszką z czystego egoizmu, dla siebie, bo pomaganie ludziom daje jej siłę. Zbliżenie się do ludzi umierających, cierpiących, oswaja strach. Pozwala przestać się bać tego, co jest przecież częścią życia, doda na koniec.
Agnieszka Kaluga zaczyna pisać o swojej pracy, codzienności w towarzyszeniu innym w umieraniu, oswajaniu śmierci. Jest do granic możliwości szczera, wolna w tym, co pisze, ale na razie to blog zamknięty. Po roku poprosi przyjaciół o opinię, czy powinna go udostępnić. Cały czas zastanawia się, czy swoim pisaniem nie przekracza pewnych niedozwolonych granic. „Zorkownia” ma być miejscem, które nie epatuje nadmiarem i sensacją. Nie chodzi o to, żeby ktoś rozpoznał, o kim pisze, więc stara się tak pisać, żeby nawet pracownicy hospicjum nie rozpoznali pacjentów. Czasem zmienia płeć, czasem imiona, czeka z napisaniem niektórych historii, nie pisze o bieżących sprawach. To jest minus prowadzenia publicznego blogu. Nie może sobie teraz pozwolić na otwarte pisanie.
Okazało się, że wolontariat pomaga jej, a pisanie o wolontariacie ludziom, którzy na jej blog zaglądają, na przykład w uporaniu się z decyzją o oddaniu bliskiego do hospicjum, które kojarzy się z umieralnią, z miejscem, do którego się oddaje kogoś, kogo się nie chce lub kogoś, kim się nie ma siły dłużej opiekować. Powie, że hospicjum to jest często najlepsza rzecz, którą możemy zrobić dla najbliższej osoby. Rodzina może tam być obecna dzień i noc, są do tego warunki a w szpitalu jest to niemożliwe. Ogromną ulgą dla bliskiego osoby umierającej w hospicjum jest świadomość, że o każdej godzinie dnia i nocy może zwrócić się do lekarki lub pielęgniarza po pomoc.
„Zorkownia” zaczyna być coraz bardziej czytana, link do blogu trafia na stronę „Wysokich Obcasów”. Nagle ludzie, którzy nigdy nie zainteresowaliby się wolontariatem w hospicjum, zaczynają czytać „Zorkownię”. Agnieszka liczy bardzo, że to pozwoli zmienić stosunek ludzi do wolontariatu w Polsce. Na efekty nie trzeba długo czekać. Do jej poznańskiego hospicjum zgłasza się 80 osób, niespotykana dotąd liczba chętnych na wolontariat.
Jest gadułą, powie o sobie, ekstrawertyczką, kocha ludzi i lubi z nimi być. Zawsze była bardzo nastawiona na świat, rozgadana a hospicjum nauczyło ją słuchania. Wchodzi tam i jej wielkie nadmuchane ego, gdzieś zostaje za drzwiami, doda, opowiadając, że gdy słucha, to jest czas, który oddaje. Uczyła się tego mozolnie, walcząc z niezręczną ciszą i natrętnym napięciem, że trzeba coś powiedzieć, a nie wie co. Okazuje się, że niczego nie trzeba mówić.
Jestem kwiatem bez łodygi, emanuję wolontariatem i dobrą energią a pielęgniarka, czy lekarka jest łodygą, która rośnie w tym miejscu, jest tam codziennie. To im należy się większy szacunek, doda. Praca lekarzy i pielęgniarzy w takich miejscach jest dużo trudniejsza, bo wolontariusz, jeśli jest mu za trudno, może po prostu wyjść i przez tydzień odpocząć, nabrać siły i tam wrócić. A ktoś, kto się codziennie mierzy ze śmiercią, odchodzeniem, chorobą, potrzebuje ogromnego wsparcia i społecznego uznania.
Wszystkie historie ma bardzo w sercu, dlatego ciężko jej było się zdecydować na książkę, bo wiedziała, że na pewno dostanie po łapach i na pewno będzie osądzana z tego, dlaczego to robi. Że się chce promować na takich historiach, uzyskać aplauz, bo przecież nie ma trudniejszego tematu, skoro o tym pisze, to jest nie do przebicia. Nie będzie, mówiąc kolokwialnie bardziej hardcorowych historii, na których można się wybić, powie Agnieszka, dodając, że tak naprawdę to jest potężny spacer po jej emocjach i po jej bardzo intymnych relacjach z ludźmi i też po jej osobistej historii. A zdecydowała się jednak na książkę, bo pomyślała, że blog bardzo ciężko się czyta, Internet to jest jednak dość doraźne miejsce a te historie są na tyle ważne, że warto je opublikować.
Po ukazaniu się książki jej mama wreszcie przeczytała jej blog a była osobą trochę na nie. Uważała, że bardziej powinna się zająć domem, dzieckiem i obiadem. W głowie się jej nie mieściło, że mąż może dać dzieciom jeść. Książkę czytała całą noc i nie mogła się od niej oderwać. Dzięki niej ich relacja weszła na inne tory, spotkały się jak dwie kobiety a nie tylko, jak córka z matką. Jej rodzina zobaczyła ją od środka.
Jest po polonistyce a teraz kończy psychologię, o której powie, że to nie są studia dla osób w wieku dziewiętnastu lat. To studia dla osób z doświadczeniem życiowym, na które mogą nakładać wszystkie te mądre teorie, które poznają w trakcie studiów. Jeśli nie ma się wielu przeżyć, klęsk, błędów za sobą a głowę nadmucha się teoriami, to się jest chodzącą encyklopedią, ale to nie ma ducha, powie Agnieszka Kaluga. Nie byłoby tych studiów, gdyby nie wolontariat w hospicjum. Chce się nauczyć, jak mądrze pomagać. Ma duży apetyt na to, żeby być psychoonkologiem i pracować z ludźmi w dużych kryzysach, z ludźmi w żałobie. Taki ma teraz pomysł na siebie.
Spotkanie z Agnieszką Kalugą, autorką blogu i książki „Zorkownia”. Gość specjalny: Anna Dymna. Prowadzenie spotkania: Barbara Gawryluk, dziennikarka Radia Kraków. 9 kwietnia 2014, Księgarnia Pod Globusem, ul. Dług 1, Kraków.