Kategorie
Non-nordic

Mateusz Janiszewski – Spotkanie autorskie

„Dom nad rzeką Loes” Mateusz Janiszewski napisze po dwukrotnym pobycie na Timorze Wschodnim na przełomie 2006/2007 i 2010/2011. Studiuje medycynę, po raz pierwszy wyjeżdża bezpośrednio po studiach, niepotrafiąc niczego jako lekarz, co jak powie, było aktem bezdennej głupoty. Nie wie też nic o Timorze Wschodnim. Nawet tego, że toczy się tam wojna domowa. Media przedstawiając wówczas sytuację, mówią wyłącznie o niewielkich zamieszkach. Trafi do kliniki prowadzonej przez amerykańskiego lekarza Dana Murphy’ego, który utrzymuje klinikę z darów, nie zwiąże jej z żadną międzynarodową strukturą, organizacją pomocową. To on jest siłą napędową i duchem tego miejsca.

Ma bardzo mało wolnego czasu, więc sam proces pisania wygląda u niego tak, że bardzo długo nie pisze nic, ale dużo myśli o tym, co chciałby napisać. Przez dwa lata tekst o Timorze Wschodnim chodzi za nim, ciągle o nim myśli, gdy w końcu siądzie do pisania, skończy książkę w 32 godziny. Najpierw pisze ręcznie ołówkiem w zeszycie, potem wrzuca całość w program, który ułatwia strukturyzowanie, a samą strukturę tworzy mieszając tekst tak, żeby nadać zdarzeniom dramaturgii.


Zapytany o inspiracje literackie wymieni kilka. „Solaris” Stanisława Lema, pisarza, który najwięcej pisał o próbach kontaktu z nieznajomym. Cytat z tej książki znajdzie się w „Domu nad rzeką Loes”. „Suche i wilgotne” książeczkę Jonathana Littella autora „Łaskawe”, która jest studium belgijskiego nazisty Leona Degrelle’a. Littell używa w niej dychotomii: suche i wilgotne a w „Domu nad rzeką Loes” przewija się w różnych miejscach dychotomia światła i mroku. Narrator dopiero wyjeżdżając z wyspy, gdy zawala się za nim jedyny most prowadzący na nią, uświadamia sobie, że tej dychotomii nie ma, że jest nią to, co siedzi w jego głowie, a jeszcze bardziej w jego kulturze. Podczas pierwszego pobytu na Timorze Janiszewski czyta Thomasa Pynchona „Mason & Dixion”, tekst, który też się trochę odnosi do tego, o czym jest jego własna książka, do wytyczania granic. Te granice są bardzo płynne a im bardziej je upłynniamy, tym bardziej zbliżamy się do granicy szaleństwa. Podczas pierwszego spotkania z Danem Murphym, gdy rano przyszedł opowiedzieć mu, co chciałby robić, usłyszał, że Dan cieszy się, że jest Polakiem, bo jego ulubionym pisarzem jest właśnie Conrad. Zastanowiło go, że Amerykanin potrafił odczytać u pisarza piszącego po angielsku coś nieanglosaskiego, odrębnego, polskiego i dlatego pisarstwo Conrada jest ważne dla jego książki.

Uważa, że przemoc, z jaką zetknął się na Timorze Wschodniej eskalowałaby również w Polsce, gdyby nie pewne struktury, powstrzymujące ją przed narastaniem. Jako lekarz i chirurg urazowy na szpitalnym oddziale ratunkowym w Polsce jest się eksponowanym na codzienną przemoc. Ona jest i nie jesteśmy od niej bardziej odlegli niż Timurczycy, doda Janiszewski, wyjaśniając, że różni nas to, że mamy pewne mechanizmy, które trzymają ją w ryzach. Bohater, przez dużą część książki opowiada o przemocy, jako czymś, co jest przynależne temu społeczeństwu. Dopiero później zrozumiał, że przemoc jest wszechobecna, że przecież to ludzie kultury zachodniej wymyślili gilotynę i komory gazowe, że przemoc na Zachodzie osiągnęła najwyższy technologiczny poziom. Nie jesteśmy lepsi od Timurczyków, doda na końcu Janiszewski.

Mateusz Janiszewski decyduje się na nietypową narrację. Przeprowadza wiwisekcję nie tego, co się dzieje na Timorze w rzeczywistości a w głowie, w świadomości jego bohatera. Książka jest rodzajem obserwacji rzeczywistości na samym sobie, oglądaniem jej z określonej perspektywy. Marcin Wilk, zapyta, więc, skąd właśnie taki wybór narracji, w odniesieniu do tematu, który dla redaktorów działów zagranicznych jest tematem marginalnym, a dla nas Polaków, krainą i odległą i kompletnie nieznaną. Janiszewski uważa, że fakty nie są w stanie wszystkiego wytłumaczyć. I chociaż wszystko, o czym pisze wydarzyło się naprawdę, to nie jest to klasyczny reportaż. Zawłaszcza nieco ten gatunek, żeby opowiedzieć własną historię, jak doda, świadomie meandruje po stylu, odrzucając pojęcie gatunkowości. Ta książka opowiada o tym, jak skłonność do faktualizmu, gubi nas w sytuacjach, kiedy napotykamy nieznaną strukturę. A tutaj figurą tej struktury, jak wyjaśnia, jest obca kultura. Więc ta narracja, wymagająca uwagi i zaangażowania jest próbą oddania tego, co czuje się wchodząc w obcą kulturę, gdy tak naprawdę niczego nie jest się w stanie z niej odczytać. W pewnym momencie bohater książki, w akcie desperacji mówi, że nie po to odbył tak odległą podróż, żeby niczego nie rozumieć. Ucieczka do narracji trzecioosobowej i ucieczka od narratora wszechwiedzącego, do narratora, który nic nie wie, pozwala pokazać tę obcą kulturę, jako lustro, w którym bohater rozczytuje samego siebie. Literatura jest jedynym działaniem językowym, które w jakikolwiek sposób potrafi się odnieść do rzeczywistości pozajęzykowej. Czasem, bardzo rzadko, udaje nam się pisząc, opowiedzieć, to co jest nie do opowiedzenia, powie na koniec Janiszewski.

Bohater tej książki próbuje poradzić sobie nie tylko z odmienną kulturą, ze swoimi stereotypami na temat kolonializmu, ale też dowiaduje się wiele o sobie, jako o człowieku. Przyjeżdża do Timoru Wschodniego jako biały człowiek, z typowym dla niego misyjnym przesłaniem niesienia cywilizacji. Z biegiem czasu uświadamia sobie, jak bardzo zachodnia cywilizacja tak naprawdę niszczy te ziemie. Jest to jedna z rzeczy, z którymi musi sobie poradzić, wioząc tam swoje idee, przekonanie o swojej czystości. Przekonuje się, że w ogóle nie istnieje coś takiego jak czyste intencje, że nasze intencje kontekstualizują się w zależności od tego, jak na nie reaguje otoczenie, jak my postępujemy, jak bierzemy odpowiedzialność za to, co robimy. Timor jest ważnym argumentem w dyskusji o tym, czy nasz mocno racjonalny ogląd świata jest jedynym słusznym oglądem, podkreśla Janiszewski i dodaje, że jego bohater najwięcej jednak dowiaduje się o sobie samym, między innymi, dlatego, że bardzo duża część tej wiedzy, tego doświadczenia polega na tym, że on się dowiaduje, że o niczym więcej nie może się dowiedzieć.


Na tę skomplikowaną narrację, na zostawianie czytelnika bez odpowiedzi zwróci też uwagę Marcin Wilk, ale podkreśli, że jednak pewne odpowiedzi, oceny pojawiają się w książce, np. odnośnie sektora pomocy humanitarnej. Janiszewski rozdziela samo pojęcie pomocy humanitarnej od wypaczających ją mechanizmów.  Gdy jednostki tworzące ten system, chowają się za nim, wypływa z nich jego bezduszna strona. Nie krytykuje, więc w swojej książce pomocy humanitarnej, jako takiej, stara się też podczas spotkań autorskich łagodzić swoje opinie wyrażone w książce na temat ONZ, bo na pewno w Organizacji Narodów Zjednoczonych pracują też dobrzy ludzie, których wprawdzie nie spotkał, ale słyszał o takich osobach. Nie przekonuje go finansowanie tego typu organizacji, które z 1000 dolarów, 900 wydają na organizację i administrację, 100 na udzielenie pomocy, z czego zaledwie 10 w skuteczny sposób. 90% pomocy zostaje pożarta przez strukturę, która tej pomocy udziela. „Dom nad rzeką Loes” jest pierwszą książką, którą Janiszewski wyda pod swoim nazwiskiem, bo kierując zarzuty pod adresem organizacji pomocowych nie chciał ukrywać się pod pseudonimem.


Mateusz Janiszewski, ur. 1975 w Łodzi. Chirurg urazowy, pracował m.in. na Timorze Wschodnim i w Tybecie. Od kilkunastu lat publikuje książki, opowiadania pod kilkoma pseudonimami, m.in. w „Lampie”, „Nowej Fantastyce”. Tłumacz W.S. Burroughsa, Hakima Beya. Płetwonurek, ultramaratończyk, podróżnik i żeglarz. Odwiedził kilkadziesiąt krajów, przepłynął Atlantyk i uczestniczył w rejsach za koło podbiegunowe. Członek kolektywów artystycznych Wspólnota Leeeeć i Ashaver220.

Spotkanie z Mateuszem Janiszewskim autorem książki „Dom nad rzeką Loes”, Wydawnictwo Czarne (2014). Prowadzenie: Marcin Wilk. 2 kwietnia 2014 r., Księgarnia pod Globusem, ul. Długa 1, Kraków.