Kategorie
Literatura nordycka

Podróż do wnętrza Ziemi – Juliusz Verne

„Północ mnie pociąga” – powiedział Juliusz Verne i dodał „Ach! Mówcie mi o podbiegunowym oceanie”. Dumas zwykł mu powtarzać, gdy narzekał, że jego rola w literaturze francuskiej nie została doceniona:

„powinieneś być autorem amerykańskim lub angielskim. Wtedy książki twe, tłumaczone na język francuski, mogłyby ci przynieść ogromną popularność we Francji, a ty mógłbyś być uważany przez swych rodaków za jednego z największych mistrzów fantastyki”.

„Gdyby pan wiedział” – zwierzył się dziennikarzowi „Le Figaro” – „jak dobrze się bawiłem podczas mej podróży do środka Ziemi”. Juliusz Verne rozsławił w niej Snæfellsjökull, islandzki wulkan i jednocześnie lodowiec, który jak alarmują glacjolodzy powoli znika.

Podróż do wnętrza ziemi Juliusz Verne

W Skandynawii Juliusz Verne był co najmniej dwa razy. Nie zawsze jednak opisywał to, co widział na własne oczy. Opis Islandii prawdopodobnie oparł na publikacji francuskiego lekarza i naukowca, Paula Gaimarda (1805-90) z rysunkami Augusta Mayera, która ukazała się w latach 1839-52. Po raz pierwszy wybrał się na Północ w 1861 w wieku 33 lat. Ale tę podróż musiał przerwać ze względu na stan zdrowia żony, która 3 sierpnia urodziła ich jedyne dziecko. W wywiadzie dla „McClure’s Magazine” opowiedział o swojej wyprawie na Północ z 1862, niektóre źródła podają, że może chodzić o tę z 1861. To wtedy przepłynął ze Sztokholmu do Christianii (Oslo) poprzez kanał (raczej chodzi o cieśninę Sund, łączącą Bałtyk z Morzem Północnym), pokonał po drodze dziewięćdziesiąt siedem śluz – „była to trwająca trzy dni i trzy noce niezwykła podróż parowcem”, dodał wyjaśniając, że udał się potem powozem do najdzikszej części Norwegii – Telemarku i zwiedzał tam wysokie na dziewięćset stóp wodospady Gosta. Dwadzieścia lat później, już własnym jachtem parowym, nazwanym na cześć syna „Saint Michel III” zawitał ponownie na Północy, zawijając do portów Danii i Szwecji. I to właśnie na pokładzie swoich kolejnych łodzi stworzył ponad połowę książek. Na to, że z taką fascynacją zapuszczał się w morze złożyło się wiele. Wyspa, na której się urodził; portowe Nantes, w którym się wychowywał; fascynujące marynistyczne historie, które opowiadali mu miejscowi i jego pierwsza nauczycielka, żona oficera marynarki, wujowie chętnie podróżujący do zamorskich krajów. W rodzinie matki był i nawigator i armator. Lata mały Julek spędzał w posiadłości nad Loarą godzinami obserwując ruch statków na rzece i bawiąc się na niej ze swoim bratem, późniejszym oficerem marynarki. Morze tak dalece go pociągało, że w wieku 11 lat uciekł z domu zaciągając się na statek, bez powodzenia, bo rodzice zorientowali się w planach chłopca, dogonili statek i odstawili go na miejsce.

Ojciec prawnik i właściciel kancelarii widział w synu swojego następcę, ale od studiów prawniczych Juliusz wolał pisanie i miejskie szaleństwa. Paryż go wchłonął ze swoją kulturalną atmosferą. Gdy tylko mógł urywał się na miasto. A na salony wprowadził go wuj, dzięki któremu poznał m.in. Wiktora Hugo i Aleksandra Dumasa (syna). Miał wówczas 21 lat i z Dumasem stali się od razu serdecznymi kolegami. To właśnie on zachęcił go do pisania, i jak zdradził w wywiadzie dla „McClure’s Magazine”, stał się też jego pierwszym opiekunem, przedstawił go swojemu ojcu, z którym potem Juliusz współpracował. Dumas ojciec też wysoko ocenił próbki literackie Verne’a, a nawet wystawił w swoim Teatrze Historycznym jedną ze sztuk Juliusza. O Wiktorze Hugo powie Verne, że był pod jego ogromnym wpływem, czytał go pasjami i mógł recytować z pamięci całe strony „Katedry Najświętszej Marii Panny”. Literackie zapędy Juliusza próbował powstrzymać ojciec odcinając go od przypływu gotówki. Gdyby nie matka, która go ratowała po kryjomu groszem, nie wiadomo jak by skończył. Ale i tak musiał zacząć pracować. Zmienia prace z kopisty na sekretarzowanie w Teatrze Lirycznym i pewnie nie miałby środków, żeby oddać się pisaniu powieści, gdyby nie poznał na ślubie przyjaciela swojej przyszłej, bardzo bogatej żony.

Sukces literacki przyszedł od razu, od pierwszej książki, ale towarzyszył mu przypadek. W Afryce zaginęła ekspedycja doktora Davida Livingstone’a, na której poszukiwanie wyruszył znany podróżnik i badacz Henry Stanley. Jego podróż sponsorował amerykański magnat prasowy i wydawca popularnego „New York Herald” James Gordon Bennett (syn). Zainteresowanie tą sprawą zbiegło się z publikacją „Pięciu tygodni w balonie” Juliusza Verne’a. To właśnie ta książka, „która w formie zarazem dramatycznej i humorystycznej podsumowywała całość geograficznych odkryć Burke’a, Livingstone’a i innych” stała się bestsellerem i odwróciła bieg jego kariery literackiej. Hetzel, wydawca Verne’a przeczytał ją w osiem dni, a wydał w miesiąc. Charles Raymond entuzjastycznie napisze o książce, że:

„była prawdziwą rewelacją. Powstał nowy gatunek literacki. Był to Edgar Poe z dodatkiem wesołości i brakiem halucynacji, nauka i wyobraźnia połączone w doskonałej harmonii”.

W wywiadzie dla „La Presse” Juliusz Verne powiedział, że jego celem było „dostarczenie młodzieży pożytecznych książek, prezentujących nauki ścisłe i geografię w przystępny sposób”. „Podróż do wnętrza Ziemi” była kolejną powieścią po bestsellerze, który utorował Juliuszowi Verne drogę na szczyt. I rzeczywiście wydźwięk dydaktyczny jest uderzający. Verne korzystając z popularnej powieściowej formy skrzętnie przemyca dostępną w jego czasach wiedzę. W wywiadach podkreśla, że czerpał ją z dogłębnych studiów biuletynów naukowych, artykułów prasowych, książek naukowych. Wiedzę miesza z wyobraźnią zaskakując czytelników swoimi wizjami. Część z nich już za jego życia stała się rzeczywistością.

W „Podróży do wnętrza Ziemi” spotykamy 19 letniego Axela, usynowionego przez Otto Lidenbrocka, ekscentrycznego profesora zacnego Johanneum. To prawdziwa, najstarsza w Hamburgu szkoła humanistyczna – Humanistisches Gymnasium in Hamburg. Profesor Otto Lidenbrock wykłada tam kurs mineralogii. Styl Juliusza Verne z dzisiejszej perspektywy może się wydać nieco skostniały. Pisarz metodycznie prowadzi czytelnika najpierw dając ogląd postaci; tu oddaje się z uwielbieniem opisom ich fizjonomii, pasji, a w przypadku Axela również jego sytuacji uczuciowej, potem przechodzi do opisu domu, tego jak jego bohaterowie mieszkają, jakie rutyny rządzą tą rodziną. W czasie podróży nie szczędzi opisu odwiedzanych miejsc, robi uwagi na temat ich mieszkańców.

Dzięki temu możemy czytać „Podróż do wnętrza Ziemi” tropami obyczajowymi zapoznając się z życiem niemieckiej klasy średniej pod koniec XIX wieku, bo powieść rozpoczyna się 24 maja 1863 roku. Wyobrażam sobie pracę antropologa kultury, który dokonałby wglądu w społeczeństwo z powieści Verne’a. Axel narzeka na surowość stryja, który jest nieco szorstki dla dorastającego chłopca. Tym większe będzie jego zaskoczenie, gdy tenże okaże ogromne przywiązanie do chłopca i w najbardziej dramatycznych chwilach okaże się czułym i pełnym troski starszym panem. Ciekawe z dzisiejszej perspektywy jest śledzenie subtelnie rozwijającego się uczucia pomiędzy Axelem a Graüben; z wpisaną w związek tajemnicą, koniecznością ukrywania ich miłości, typową dla tych czasów rebelią i odwagą w podejmowaniu decyzji. Ale też normami obyczajowymi, które nadawały odpowiedniego tonu ich kontaktom. Graüben „stanęła zmieszana, słysząc swe imię tak głośno wymówione na publicznej drodze”, a żegnając Axela przed podróżą dotknęła jego policzków „swymi niewinnymi usteczkami”, co chłopak skwituje, że nie mógł już „powstrzymać łez rozczulenia”. W wywiadach często zarzucano, że Verne skąpi bohaterek kobiecych i faktycznie kobiety pojawiają się, ale raczej w tle. Panna Graüben „znała się na mineralogii, a nawet lubiła badać zawiłe kwestie nauki”. Jest gotowa dołączyć do mężczyzn i udać się w niebezpieczną podróż, a gdy jej ukochany wyjeżdża sam obiecuje na niego czekać, ciesząc się na przyszły ślub. Marta, gospodyni w domu profesora to poczciwa, oddana rodzinie kobieta. Nieco dostało się Islandkom, które Axel postrzegał jako „miłe, chociaż o rysach smętnych i bez wyrazu”, nie oszczędził też Islandczyków.

Ale książkę można też czytać tropami kulinarnymi. Verne musiał być smakoszem korzystającym podczas podróży z uroków kuchni lokalnej. Daje temu wyraz w opisach konsternacji podczas przypadkowego posiłku u pewnej rodziny islandzkiej:

„gospodarz podał nam zupę, wcale niezłą, z mchu skalnego lichen, później ogromną porcję suszonej ryby pływającej w zjełczałym maśle, przechowywanym od dwudziestu lat, które widać, według wyobrażeń gastronomicznych Islandii, jest daleko lepsze od świeżego. Dodano do tego skyr, rodzaj kwaśnego mleka z sucharami polanymi brunatnym jałowcowym sokiem; za napój służyła blanda czyli serwatka z wodą. Czy ta osobliwa uczta była smaczna, czy nie – doprawdy nie umiem powiedzieć. Byłem głodny, a głód, jak wiadomo, jest najlepszą przyprawą”.

U profesora w domu można było zjeść „zupę z włoszczyzny, omlet na szynce z duszonym szczawiem, cielęcinę z kompotem śliwkowym, na deser krewetki i buteleczkę wybornego mozela”.

Kreśląc sylwetkę Otto Lidenbrocka Juliusz Verne stwarza sobie okazję do przedstawienia realiów naukowych i atmosfery, w jakiej w czasach profesora rodziła się nauka. Padają najważniejsze nazwiska tego okresu: Humphry Davy, Aleksander Humboldt, Henri Becquerel, Jacques-Joseph Ebelmen, David Brewster, Henri Milne-Edwards, Fourier, badający m.in. zagadnienia przewodnictwa cieplnego, Poisson, zajmujący się m.in. zagadnieniami stabilności układu słonecznego. Wszyscy oni zasięgali oczywiście rad profesora w „najtrudniejszych kwestiach fizycznych i chemicznych”.

Nie brakuje tu też tropów miejskich. Z łatwością dałoby się odtworzyć trasę spacerów Axela, który gdy tylko okoliczności sprzyjają udaje się na wypady zwiedzając nowe zakątki. A Verne korzysta informując czytelników o postępach cywilizacji i nowinkach technologicznych. „Na wszystkich ulicach Hamburga za mało było powietrza dla małych piersi. Szedłem więc szybko na brzeg Elby, w tym punkcie, gdzie dzięki parowcom utrzymywana jest stała komunikacja pomiędzy miastem a linią kolejową z Hamburga”. Dowiadujemy się, że „z Kopenhagi do Reykjaviku poczta odchodzi raz tylko na cztery tygodnie i to zawsze w dniu 22 każdego miesiąca”, a kolej parowa była dla profesora „jeszcze za słabym i za wolnym środkiem transportu”.

Zostawił też Verne smaczki, które zdecydowanie musiały być bardziej czytelne i frapujące dla dorosłych, którzy przecież też zaczytywali się w jego książkach. Mimochodem rzuca uwagę na temat profesora Lidenbrocka, pisząc, że „był to uczony egoista, studnia wiedzy skrzypiąca strasznie za każdym razem, gdy z niej coś chciano wydobyć – słowem, skąpiec swego rodzaju” i dodaje ironicznie „takich profesorów można spotkać w Niemczech dość często”. Zresztą w ogóle dostało się naukowcom, co do których Verne nie ma raczej ciepłych uczuć; powie w innym miejscu, że „znany jest fakt, iż uczeni nie bardzo chętnie przyjmują jeden drugiego”. Z przeprowadzanych z Verne’em wywiadów wiemy, że często swoje fabularne pomysły konsultował z ekspertami różnych dziedzin i być może tak właśnie podsumował skąpców poznawczych, niechętnie dzielących się z amatorami swoją wiedzą. Nie brakuje mu też poczucia humoru w opisie uczucia pomiędzy Axelem a Graüben: „kochali się z całym spokojem i z prawdziwie niemieckim opanowaniem”.

Narratorem powieści jest Axel, chłopak opowiada nam całą historię podróży do wnętrza Ziemi. Pewnego dnia profesor wraca do domu z „Heims-Kringla” (Heimskringla), kroniką królów norweskich panujących w Islandii, książką słynnego w XII autora islandzkiego Snorre Turlesona (Snorriego Sturlusona). Wypada z niej karteczka pokryta pismem runicznym wymyślonego na użytek powieści naukowca XVI wiecznego Arne Saknussena. W profesorze odzywa się żyłka odkrywcy, zasiada więc do studiów próbując rozszyfrować tajemniczy napis. Nie bacząc na niebezpieczeństwa profesor postanowi udać się na Islandię, żeby idąc tropem wskazówek Saknussena dostać się do środka Ziemi. A środek Ziemi znajduje się w wygasłym wulkanie. Podróżnicy przebędą setki kilometrów podziemnymi korytarzami. Tak zarysowana fabuła dawała Juliuszowi Verne wiele okazji do zaszczepienia młodym czytelnikom pasji naukowych i podróżniczych. Islandia tego czasu zamieszkiwało zaledwie ok. 60 000 osób. Po przybyciu na wyspę opowie Verne o specyfice tamtejszych wulkanów, to będzie asumptem do informacji o liczbie czynnych i wygasłych wulkanów na świecie. Hans Bjelke, przewodnik profesora i jego bratanka będzie wybornym myśliwym polującym na kaczki edredonowe i oczywiście dowiemy się jak zarabiał na sprzedaży ich piór.

Axel, osierocony bratanek profesora od lat pomagał mu stając się pomocnikiem Lidenbrocka. Opowiadanie z jego perspektywy przygód dwójki, a potem trójki bohaterów, gdy na Islandii dołączył do nich przewodnik Hans, nadawało narracji lżejszego rysu. Widać, że Verne był zaprawionym w lekturze czytelnikiem i potrafił żonglować napięciem, bo w dramatycznym momencie Axel informuje na przykład, że już nigdy nie miał zobaczyć Islandii, co mogło zapowiadać jakąś tragedię w wyprawie. W innym zostawia nas z informacją, że cenną przezorność bohaterów późniejsze wypadki uczyniły bezużyteczną. W efekcie dostajemy ciekawą powieść fantastyczno-naukową, z dzisiejszego punktu widzenia frapującą historycznie, dającą niepowtarzalną okazję przyjrzenia się ówczesnemu stanowi wiedzy, porównania życia pod koniec XIX wieku ze współczesnością, zastanowienia się nad szybkością postępu technologicznego i zmianami w kulturze, zwłaszcza zmianą obyczajów. Trzeba jednak pamiętać, że pisarz sporo konfabuluje i często jego opisy są wyłącznie jego domysłami.

PS 1 Na portalu www.islandia.org można znaleźć informację, że „Islandczycy nawet dzisiaj przypisują wulkanowi oraz niektórym miejscom na półwyspie jakieś szczególne moce, a goście hotelu w Búðir mogą usłyszeć historię o trzech wędrowcach, którzy weszli do wulkanu i więcej nie wrócili”.

PS 2 Do przypomnienia powieści Juliusza Verne’a zainspirowały mnie niepokojące wiadomości docierające z Islandii. Powieściowa góra Snefell, czyli Snæfellsjökull jest wulkanem o statusie lodowca. Juliusz Verne wymyślił, że będzie wejściem do wnętrza Ziemi, to właśnie w tym miejscu profesor, Hans i Axel rozpoczynają niebezpieczną wędrówkę. Za życia pisarza lodowiec miał powierzchnię 22,7 km2, ale do 2000 roku zmniejszył się o połowę. Glacjolodzy z Islandzkiego Biura Meterologicznego prorokują, że rozsławiony przez Verne’a lodowiec może całkowicie zniknąć do 2100 roku.

Źródła, z których korzystałam: Strona internetowa Polskiego Towarzystwa Juliusza Verne’a, www.islandia.org . Cytaty, jeśli nie zaznaczono inaczej pochodzą ze strony Polskiego Towarzystwa Juliusza Verne’a.

Recenzja „Podróż do wnętrza Ziemi”, Juliusz Verne, Wydawnictwo Zielona Sowa, Kraków 2000. Tytuł oryginału: Voyage au centre de la Terre (1864). Ilustracja na okładce: Stanisław Dzięcioł. Opracowanie graficzne: Piotr Iwaszko, Joanna Czubrychowska. Redaktor: Aldona Kowalska. Opracowanie zespół redakcyjny Wydawnictwa Zielona Sowa. ISBN 83-7220-152-8. Miękka okładka. Stron 164.